Strony

sobota, 28 września 2013

Immortuorum- rozdział 2



Lampy gasły, jedna po drugiej, pogrążając w chwilowych ciemnościach ulice Morteny. Tlące się jeszcze płomienie wygasały same lub za sprawą ludzkiej ręki, przechadzającej się wąskimi chodnikami i czyniącej swoją powinność. Latarnik gasił lampy, uzupełniał naftę. Wędrował z wątłą świecą w dłoni, z której prosto na jego palce spływał gorący wosk, niemal momentalnie zastygając i tworząc białawą, nadal plastyczną, masę. Samotny człowiek nie zwracał jednak na to uwagi. Nie kupił tej świecy za własne pieniądze. Ufundowało mu ją miasto, jako udogodnienie, pomoc w wykonywaniu zawodu. Na niewiele się to zdawało, noce są mroczne i niebezpieczne, jedna świeczka nie zapewni mu bezpieczeństwa, ale nie mógł nie przyjąć prezentu od władz. Chociaż musiał przyznać, iż tlący się przed nim płomień dodawał mu w chwilach zwątpienia odwagi. Jeden, maleńki ognik, poruszający się co chwilę niespokojnie pod wpływem wiatru, przypominał mu serce, które biło tylko dla niego. I które co noc musiał zostawiać same, w nieogrzanym przez drugie ciało łożu. Jego nowa żona… Co wieczór, wychodząc, powtarzał jej, że już niedługo to się skończy- odrobinę zarobi, znajdzie lepszą pracę i będą mogli żyć jak normalne małżeństwo. Uśmiechała się wtedy ze smutkiem w pięknych oczach i odpowiadała, że będzie czekać. Razem z maleńkim serduszkiem, kołaczącym szybciutko pod jej własnym.
Chłopak wyciągnął rękę do ostatniej niezgaszonej lampy, lecz nigdy jej nie dosięgnął.
Krwistoczerwony płomyk obserwował jak spomiędzy bladych warg młodego mężczyzny, który wkrótce miał zostać ojcem, ulatuje jeden z jego ostatnich oddechów.
Chwilę później iskra zgasła a wraz z nią zgasł płomień jego życia.
***
W pomieszczeniu panował mrok, rozpraszany przez nieliczne promienie wschodzącego słońca, którym udało się przebić przez grube kotary, przysłaniające nieco brudne okna. Jasne plamki światła wędrowały po pomalowanych ciemną farbą ścianach, zakurzonych książkach, poukładanych równo na uginającymi się pod ich ciężarem półkach, zawalonym przeróżnymi listami i urzędowymi pismami biurkiem a także po twarzy śpiącego w niewielkim łóżku mężczyzny, który poruszył się niespokojnie, gdy słońce zaświeciło mu prosto w oczy.
Rozchylił ciężkie powieki na tyle, na ile pozwalało mu rażące go światło i rozejrzał się po sypialni.
Zdecydowanie wypadałoby tu posprzątać. Na podłodze walały się ubrania z poprzednich dni, których nie miał czasu poukładać, talerze po kolacji, których nie zdążył odnieść do kuchni oraz sterty dokumentów, które powinien był podpisać w zeszłym tygodniu. Za co mógłby zostać zwolniony, jednak jego szef najwyraźniej postanowił przymykać na to oko. Nie śmiałby go wyrzucić. Wywołałoby to niemałą sensację, wręcz skandal. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Zresztą, dlaczego miałby to robić?
Nadinspektor darzył szczerą sympatią swojego podwładnego.
Inspektor policji w Mortenie w końcu wypełznął spod ciepłej kołdry z cichym jękiem. Jak kochał wykonywać swoją pracę, tak nienawidził do niej wstawać. To nie było nic osobistego, po prostu on i poranki byli jak najgorsi wrogowie, gotowi w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł i rozpocząć walkę na śmierć i życie. Smutne było to, że Lee każdą z tych bitew przegrywał. No, może oprócz sobót i niedziel, jedynych wolnych dni w tygodniu, chociaż zdarzało się, iż czasami musiał przychodzić na komisariat także w dni przeznaczone na regenerację utraconej energii.
Sungmin wstał i podszedł do szafy, bezwiednie przeciągając dłonią po już i tak rozwianych włosach, tworząc na swojej głowie jeszcze większy nieład. Zaspany, przetarł oczy, chcąc zobaczyć trochę więcej niż białe plamy. Po chwili jego wzrok przywyknął do panującego w pomieszczeniu mroku i mężczyzna mógł nieco szerzej rozchylić swoje powieki.
Wyciągnąwszy z szafy białą koszulę i czyste czarne spodnie, udał się do łazienki by zmyć ze swojej twarzy resztki snu.
Mężczyzna poklepał się dłońmi po policzkach, żeby choć trochę się rozbudzić. Nie podziałało. Zanurzył więc ręce w misce pełnej lodowato zimnej wody i jednym szybkim ruchem oblał sobie twarz. Sapnął cicho. Woda kapała obficie z jego włosów, samotne krople poznawały rysy twarzy, kontur szczęki, gwałtownie przyspieszały spływając po szyi, hamowały spotykając się z obojczykami by wreszcie zginąć w ciemniejącej od wilgoci koszulce.
Potrzasnął gwałtownie głową, jakby chcąc uwolnić od wody zlepione za jej sprawą kosmyki. Sięgnął po omacku w bok, natrafiając po chwili na ręcznik, którym otarł twarz i szyję. Spojrzał w lustro, zarzucając sobie materiał na włosy.
Był blady. Przeraźliwie blady, co podkreślały głębokie cienie pod przekrwionymi oczami. Smutnymi oczami.
Ile tym razem spał? Nie więcej niż dwie godziny, tego mógł być pewien. Z komisariatu wrócił po północy. Położył się chwilę później ze świadomością, że tak prędko nie zaśnie, więc nawet nie próbował. Leżał po prostu, obserwując szary sufit i pozwalając myślom płynąć. Ostatnie, co zapamiętał przed tym, jak w końcu odpłynął w objęcia Morfeusza, było ciche poruszenie przed domem po drugiej stronie ulicy. Musiała być czwarta nad ranem.  Ah, przemknęło mu wtedy przez myśl, pan Riddle wrócił z baru. Będzie musiał kiedyś wysłać tam Donghae, żeby chłopak zaprowadził tam porządek. Chociaż… Lee i stanowczość? Nie, to raczej zły pomysł. Prędzej sam postawi im kolejkę, niż odeśle do domów z mandatami za zakłócanie spokoju.
Wędrując powoli w stronę kuchni, rozmyślał, w jaki sposób przeprosić przyjaciela za swoje wczorajsze zachowanie. Nie widział w nim nic złego… No, może oprócz faktu, że nakrzyczał na młodszego, który nie zasługiwał na to, by go tak potraktował. Znowu.
Sungmin nigdy nie był osobą, która łatwo traci nad sobą kontrolę. Zawsze zachowywał zimną krew i twarz pokerzysty, co wydawało mu się być najlepszym rozwiązaniem. Był przemiłym człowiekiem z uroczym, zdaniem jego znajomych, uśmiechem, którym nie można było się nie zarazić. Wywierał znaczny wpływ na otoczenie. Gdy on się śmiał, śmiali się wszyscy. Kiedy był smutny, każdy z osobna zastanawiał się, w jaki sposób przywrócić mu dobry nastrój. Nie wykorzystywał tego faktu… zazwyczaj. Robił to, gdy musiał, jednak nikt nie miał mu tego za złe. W końcu był tym uroczym, opanowanym i przemiłym panem inspektorem, któremu nigdy nie puszczały nerwy. Prawie nigdy.
Nie tolerował, gdy ludzie z obojętnością i ignorancją mówili o śmierci, usiłując przekonać każdego, kto zechce ich słuchać, że nie warto pamiętać o tych, co odeszli. Szczególnie denerwowało go, kiedy dotyczyło to osób, których zgon był owiany tajemnicą i które powinny być jeszcze długo wśród żywych. W takich sytuacjach nie wytrzymywał i często w dość niedelikatny sposób wytykał innym ich tok myślenia, uznając za pozbawione serca istoty. Tak samo potraktował wczoraj Donghae, jedyną osobą, która była na tyle wyrozumiała (albo głupia) by puszczać mimo uszu jego pełne frustracji wrzaski.
Niemniej, nadal powinien go przeprosić. Dlatego też szybko spożył śniadanie, ubrał i po upewnieniu się, że przypomina bardziej człowieka niż nieboszczyka, którym był pół godziny wcześniej, wyruszył na komisariat.
Ulice powoli zapełniały się wędrującymi na miejsca pracy ludźmi. Idący pieszo mężczyźni z szacunkiem witali się z inspektorem, kobiety dygały uroczo, dyliżanse hamowały nieco by woźnica i jego pasażerowie mogli przywitać stróża prawa. Sungmin odpowiadał im uśmiechem i dobrym słowem. Kochał to miasto i jego mieszkańców. Był za nich odpowiedzialny. Nie miał żony i nie spodziewał się ożenić w najbliższym czasie, więc morteńczyków traktował jak swoich podopiecznych, którymi de facto byli. Zdawali sobie sprawę z jakich opresji nierzadko ratował ich Lee. Byli mu wdzięczni. Wiele dla nich zrobił a już wkrótce miał uczynić jeszcze więcej, o czym nie wiedzieli… i nigdy nie mieli się dowiedzieć.
- Dzień dobry, szefie- powitał go opuszczający komisariat policjant
- Dzień dobry- odpowiedział mu uprzejmie, po czym dodał- Uważaj na siebie, Steve.
- Nic mi nie będzie, szefie- uśmiechnął się promiennie Steve- To tylko poranny obchód- odrzekł, po czym wyminął przełożonego
Sungmin przytrzymał zamykające się drzwi i wkroczył do budynku. Uśmiechnął się na widok drewnianych ławek, na których siedziały różne indywidua, czekające na pomoc lub aresztowanie. Z dumą obserwował krzątających się stróżów prawa, co rusz przystających by go powitać i spytać o zdrowie. Zdawał sobie sprawę, że nawet najporządniejsze śniadanie nie jest w stanie w kilka chwil usunąć skutków kilku nieprzespanych nocy. Ludzie zawsze zauważą jego zmęczenie.
Uspokoiwszy swych podwładnych, skierował kroki w stronę najbardziej oddalonego od recepcji gabinetu, licząc na to, że jego przyjaciel przyszedł przed nim do pracy.
Gdy przekroczył próg swojego gabinetu, odetchnął z ulgą. Był.
- Donghae…-zaczął, jednak chłopak miał inne plany
- Sungmin! Jak ty, na litość Boską, wyglądasz?- młodszy Lee odłożył na biurko tacę z herbatą i podbiegł do kolegi, kładąc mu dłonie na policzkach- Spałeś dzisiaj?
- Niewiele- przyznał wiedząc, że kłamstwo będzie tu nie na miejscu- Posłuchaj, Hae…- zamilkł na chwilę, czując nagły przypływ strachu. Szybko się otrząsnął i wydusił- Przepraszam cię za wczoraj, nie powinienem był podnosić głosu… Ja naprawdę…
Monolog przerwał mu głośny śmiech bruneta.
- Daj spokój, Ming! Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?- uśmiechnął się promiennie- Zresztą ja też mogłem powiedzieć parę słów za dużo. Wiem, jak nie lubisz tego tematu. A, właśnie…- Hae podszedł do biurka i z wymalowanym na twarzy wahaniem podniósł plik kartek. Niepewnie podszedł do starszego Lee - Chyba powinieneś to przejrzeć.
Sungmin przyjął od Donghae dokumenty, bacznie mu się przyglądając. Jeśli Hae był zaniepokojony, to cos musiało się stać. Coś poważnego lub na tyle wstrząsającego by móc poruszyć nie do końca rozumiejącego otaczający go świat Donghae.
- Obejrzyj to… - nalegał młodszy
Starszy Lee skierował swój wzrok na trzymane przez niego kartki i zamarł, widząc nagłówek pierwszej z nich. Przeliczył je szybko.
Jedno…
Dwie…
Trzy…
Z każdym kolejnym ogarniała go coraz to większa zgroza.
Siódme…
Ósme…
Dziewiąte…
Dziesiąte.
Orzeczenie o zgonie
Nazwisko i imię: Blaise Anna
Wiek: 28 lat
Okoliczności zgonu: nieznane
Przyczyna zgonu: zatrzymanie akcji serca
Uwagi: Nie zaobserwowano ran na ciele denatki, jedynie ślady po ugryzieniach owadów. Nie wykryto substancji toksycznych.

Nazwisko i imię: Kim Maya
Wiek: 17 lat
Okoliczności zgonu: nieznane
Przyczyna zgonu: zatrzymanie akcji serca
Uwagi: Nie zaobserwowano ran na ciele ofiary, jedynie ślady po ugryzieniach owadów. Stwierdzona anemia.

Nazwisko i imię: Yeon Joshua
Wiek: 25 lat
Okoliczności zgonu: nieznane
Przyczyna zgonu: zatrzymanie akcji serca
Uwagi: stwierdzona ostra anemia. Brak ran na ciele ofiary, ślady po owadach.
- Co to… Dlaczego…- wyszeptał inspektor
- Nie wiem- odpowiedział cicho Donghae- ale większość jest taka sama. Oprócz jednej starszej pani, która spadła ze schodów i jej sąsiada, który zmarł z przyczyn naturalnych.
Detektyw szybko odszukał wspomniane osoby. Obydwoje byli już w podeszłym wieku i co do nich nie było żadnych wątpliwości. Jednak cała reszta… Najstarsza z nich okazała się być panna Blaise, najmłodsza siedemnastoletnia Maya. I każde z nich w rubryce „przyczyna zgonu” miało wpisane zatrzymanie akcji serca.
- Kiedy zmarli?- w Sungminie obudził się policjant z długim stażem- Mam na myśli tą ósemkę.
- Dzisiaj w nocy.
- Wszyscy?- rzucił zszokowane spojrzenie podwładnemu
- Zgadza się.
Sfrustrowany inspektor opadł na swój fotel, wpatrując się z napięciem w orzeczenia koronera.
Co ich łączy, zastanawiał się.
Wszyscy byli młodzi. U każdego z nich stwierdzono, że zgon spowodowało zatrzymanie akcji serca. U połowy stwierdzono anemię. Żadnych śladów na ciele, które mogłyby wskazywać na sprawcę.
Tak, na sprawcę. Sungmin już od dawna podejrzewał, że za tymi tajemniczymi śmieciami kryje się coś więcej niż tylko zrządzenie losu, jednak z nikim nie podzielił się tą opinią. Kto by mu uwierzył?
Co mogło spowodować, że serca ósemki zdrowych według lekarza sądowego młodych ludzi po prostu stanęły? Strach? Jeśli tak, to co ich aż tak przeraziło?
Lee bardzo chciał się tego dowiedzieć. Za wszelką cenę.
Wtedy jeszcze nie był świadomy, jak ta wiedza zmieni jego życie…

piątek, 6 września 2013

Immortuorum- Prolog + 1 rozdział

*wyciera spocone dłonie w bluzkę*
Dobra. Denerwuję się xD
Jest to moja pierwsza seria, tak jakbym miała być szczera xD
Pomysł wpadł mi w czerwcu, gdy czytałam Draculę. O ile pamiętam, Drakuś właśnie sobie kogoś gryzł (albo rozmawiano o tym, że gryzie xD) i nagle pomyślałam sobie "A co by było, gdyby Kyuhyun był Draculą?" O.o Potem lawina pomysłów, koncepcji i dominujące nad tym wszystkim hasło KYUMIN xD Pisarska blokada jako tako mi minęła i chciałabym się z wami podzielić prologiem i pierwszym rozdziałem Immortuorum (wielbię ten tytuł xD)
Będzie to oczywiście fantasy, jako że osobiście wielbię ten gatunek xD 

Rozdział dedykuję Dilli-chan, która pomogła mi wybrać tytuł :3 Dzięki wielkie! Także, ten tego...
Zapraszam ^^" 



***


Prolog


Wokół panowała pustka i nieprzenikniona cisza. Mrok rozświetlały nieliczne lampy naftowe, których światło odsłaniało fragmenty względnie czystej ulicy. Wiatr zmuszał do ruchu potargane strony porannej gazety, szarej i nudnej, której połowę artykułów stanowiły nekrologi mieszkańców dość dużego jak na te czasy miasteczka, jakim była Mortena.
W każdym wydaniu „Daily Mortena” można było przeczytać od pięciu do ośmiu nekrologów. Była to jedna z codziennych rozrywek morteńczyków- siadając co rano do śniadania, z kubkiem kawy w ręce wczytywali się w życiorys zmarłego, co jakiś czas zerkając na jego uśmiechniętą twarz, widniejącą na burej fotografii nad kolumną. Nikogo w mieście nie dziwiły tak częste zgony. Już nie. Śmierć była w Mortenie na porządku dziennym.
Płomień w jednej z lamp zadrgał i zniknął na moment, niby gasnąc i skrywając w mroku kroczącą samotnie dziewczynę.
Ogień odnalazł ostatnie krople nafty, na nowo rozświetlając fragment szarej ulicy.
Na bruku leżała nieprzytomna, najwyżej siedemnastoletnia, panienka. Błękitny berecik zsunął się z ciemnobrązowych włosów, niczym wachlarz rozrzuconych wokół bladej twarzy nieznajomej. Płaszczyk, kolorem odpowiadający beretowi i pantofelkom, nadal ciasno opatulał drobne ciało dziewczyny, chroniąc ją przed chłodem nocy. Spomiędzy rozwartych warg niewiasty uciekał jeden z jej ostatnich oddechów…
Po drugiej stronie alei, w mroku skrywał się tajemniczy mężczyzna. Rzucając ostatnie spojrzenie swej ofierze, otarł palcem z kącika ust życiodajną krew…


Rozdział 1


(Fragment z porannego numeru gazety „Daily Mortena”- rubryka refleksji)

Wszyscy tęsknimy…

… za pierwszymi wiosennymi promieniami słońca, roztapiającymi śnieg i lód.
… za szczęściem, które być może zbyt wcześnie utraciliśmy.
… za starymi, dobrymi latami, kiedy wszystko było proste i nie zajmowało niepotrzebnie naszych i tak już zszarganych nerwów.
… za bliskimi, których przedwcześnie utraciliśmy i których z bólem serca musieliśmy żegnać wraz z dobrodusznym pastorem.
Jak poradzić sobie z tęsknotą?
Wszystko ma swój kres.
Wiosenne ciepło wypiera letni skwar, ten z kolei usuwa się w cień, widząc na horyzoncie bogatą w kolory i delikatny chłód jesień, której obecnie doświadczamy. Ta jednak także przeminie, ustępując miejsca mroźne, białej zimie, ale nie zrażajmy się- po niej znów nastąpi wiosna a razem z nią nowa nadzieja.
Szczęścia, co prawda, nigdy za wiele, jednakże nie powinniśmy się do niego zbytnio przywiązywać. W życiu nie ma niczego za darmo. Dostatni byt dla siebie i swojej rodziny, także istnienie najbliższych, należy okupić odpowiednią ilością ran, tych na ciele jak i duszy, łez, czasem nawet złamanym sercem. Nie poddawajmy się jednak! Nasze chęci, praca i wiara zawsze zostaną docenione i prędzej czy później otrzymamy odpowiednie wynagrodzenie.
Czasu nie da się cofnąć. To, co było kiedyś, już nie minie. Nie da się zmienić przeszłości, nie potrafią tego nawet najznamienitsi magicy, nie ważne, jak usilnie próbują nam to udowodnić- nigdy im się nie udało i pozostanie to niezmienione. Nie oznacza to jednak, że nie możemy próbować naprawić starych błędów czy wcielić w życie ongiś wyznawanych idei. Jeśli się sprawdzały- dlaczegóż by nie? Nie rozpamiętujmy przeszłości. Uczmy się na błędach i wyciągajmy wnioski, aby czynić świat coraz to lepszym i lepszym. Sprawmy by przyszłe pokolenia mogły być z nas dumne.
Śmierć to straszliwe zjawisko, szczególnie, kiedy dotyka ona niewinne dzieci i naszą radość jako rodziców w postaci młodych dorosłych. Każde pozbawione energii życiowej dziecko to tragedia, z którą, mimo wszystko, należy się pogodzić i iść przez życie z podniesioną głową tak, aby te biedne duszyczki mogły spoglądać na nas z nieba z dumą w oczach.


- Cóż za brednie!
Mężczyzna w szarej koszuli i czarnej kamizelce siedział za średniej wielkości drewnianym biurkiem, przeglądając poranną gazetę. Jego migdałowe, czekoladowe oczy z każdym kolejnym przeczytanym zdaniem zwężały się złowieszczo, nadając jego łagodnej twarzy groźny wyraz. Ciemne włosy w trakcie czytania zsunęły się z czoła zdenerwowanego człowieka, przysłaniając mu widok na znienawidzoną rubrykę. Zdmuchnął grzywkę z oczu i przeczytał jeszcze raz ostatni fragment, usiłując dojrzeć w nim jakiś głębszy sens. Bez skutku.
- Do diabła z tym szmatławcem!- krzyknął, gwałtownie rzucając gazetę na blat
- Wszystko w porządku?
Do pomieszczenia wszedł wysoki szatyn o śmiejących się oczach. Brązowa koszula delikatnie podkreślała jego sylwetkę, której zazdrościł mu niejeden mężczyzna. Ciemne włosy, ułożone w artystycznym nieładzie, zdradzały, iż ich właściciel nie pokusił się tego ranka, by je ułożyć. Prawdopodobnie jedynie przeczesał je palcami, po czym uznał, że wyglądają na tyle dobrze, aby móc spokojnie wyjść do ludzi.
- Nic nie jest w porządku, Donghae- nadal nieco czerwony na twarzy osobnik wskazał drżącą dłonią brutalnie potraktowaną gazetę- Oni znowu to robią!
- To znaczy, co?- spytał nieco zdezorientowany Lee Donghae
- Szerzą znieczulicę! Słuchaj- zamaszystym ruchem zgarnął plik szarych jak jego koszula stron, z których składała się gazeta- „Śmierć to straszliwe zjawisko, szczególnie, kiedy dotyka ona niewinne dzieci…”
- To akurat prawda- wtrącił Hae
- To tak, ale czekaj! „Każde pozbawione energii życiowej dziecko to tragedia, z którą, mimo wszystko, należy się pogodzić…”
- To też racja…
- Racja?!- zbulwersował się brunet- To brzmi tak, jakby namawiali do przechodzenia nad śmiercią młodych ludzi do porządku dziennego! Jakby mieli się tym nie przejmować! I już to robią!
- W końcu każdy umrze- powiedział Donghae spokojnie- i nikt nie ma na to wpływu. Taka jest kolej rzeczy.- chłopak uśmiechnął się. To była jedna z tych nielicznych sytuacji, kiedy udało mu się powiedzieć coś mądrego przy przyjacielu. Był z siebie naprawdę dumny, co można było zaobserwować, gdy niczym starożytny bohater wypiął swą pierś.
- Donghae- odparł nieco ciszej siedzący za biurkiem mężczyzna- Spójrz.- przewrócił kilka stron i zatrzymał się na ostatniej- W dzisiejszym numerze zamieścili osiem nekrologów. Tylko dwie są poświęcone osobom w podeszłym wieku. Jedna osoba zginęła w wypadku. I taka liczba wspomnień w tej gazecie to norma. A oni sugerują, żeby nie zwracać na to większej uwagi! Pogrzeb i koniec żałoby! Żadnych śledztw, dociekania prawdy. I właśnie to mnie tak denerwuje! Jak oni mogą?!
- Uspokój się.
- Aresztuję ich, przysięgam!
- Nie masz podstaw. Denerwujący felieton nie jest wystarczającym powodem, żeby kogoś zamknąć- odrzekł Hae, stawiając trzymany dotychczas kubek z parującą kawą obok plakietki opatrzonej napisem:
Inspektor Lee Sungmin
Sungmin westchnął. Jego przyjaciel miał zupełną rację.
- Faktycznie… Ale popatrz na to- dotknął dłonią pozostałych zdjęć zmarłych- Ta piątka była zbyt młoda. Najstarszy chłopak miał 19 lat, najmłodsza dziewczynka 14. Nie mogę tego tak zostawić- powiedział stanowczo starszy Lee- Dowiem się, dlaczego stracili życie. Obiecuję na wszystko, co mi na tym świecie drogie, że odkryję prawdę, kryjącą się za ich śmiercią!

niedziela, 1 września 2013

7. Cho Kyuhyun i Ulica Pokątna

Ekhm… xDD
Oddaję w wasze ręce to dziwne coś xD Napisałam te teksty podczas #sassywriting . Jednym z zadań było odwrócenie sytuacji z poprzedniego tekstu. W moim przypadku była to scenka, gdzie Harry Potter ma oprowadzić Kyuhyuna po Pokątnej. Czyli w następnej miniaturze (bo wychodziły mi miniatury, nie one-shoty…) to Kyu miał oprowadzać Pottera xDD Wyszło mi to właśnie tak… Trochę poprawiłam, trochę dopisałam… Daję to razem, bo są powiązane :) Enjoy!

***

Gdyby ktoś go teraz zobaczył, zacząłby się poważnie zastanawiać nad udzieleniem mu pomocy.
Wyglądał niczym zagubiony, bezbronny szczeniaczek, którym trzeba się zaopiekować w trybie natychmiastowym. Jemu by się to nie spodobało, ha- taka osoba prawdopodobnie otrzymałaby przywilej wyczyszczenia podłoża swoją twarzą, co nie byłoby zbyt przyjemne.
Był zły. Zagubiony- też. Ale przede wszystkim zły.
Trafił na Ulicę Pokątną przez ścianę w Dziurawym Kotle. Wyszedł na wybrukowaną drogę, lustrując wzrokiem pobliskie sklepy, wystawy i, przede wszystkim, czarodziei. Ci interesowali go najbardziej. Przez chwilę przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem i zainteresowaniem. Nie kryjąc entuzjazmu, wyszedł na środek ulicy, po raz kolejny próbując ogarnąć wszystko wzrokiem. Jednak nie było to możliwe a jego samego szybko zaczęło to wszystko przytłaczać. Był koreańskim idolem. Gwiazdą k-popu, która nagle otrzymała propozycję, by zwiedzić słynną Ulicę Pokątną, Bank Gringotta i (być może, jeśli będzie się dobrze sprawował) sam Hogwart, Szkołę Magii i Czarodziejstwa, o której dotychczas jedynie czytał w serii książek J.K. Rowling. Na dodatek, miał go oprowadzić nie kto inny, jak…
-Pan Kyuhyun Cho?- spytał Harry Potter
-Cho Kyuhyun- poprawił go automatycznie Koreańczyk
- Przepraszam, nie znam zwyczajów, panujących w pana kraju, panie Cho…- tłumaczył się gorliwie angielski czarodziej, który istniał jedynie w powieściach fantasy… a przynajmniej do jakichś piętnastu sekund wstecz
-Nic nie szkodzi, panie Potter- powiedział szybko Kyuhyun, nie chcąc wprawiać swego przewodnika w niepotrzebne zakłopotanie
Czarodziej z błyskawicą na czole odetchnął z ulgą.
-Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że chcą tu pana przyprowadzić, panie Cho.- oznajmił Potter z nieśmiałym uśmiechem- No wie pan, generalnie nie zapraszamy tu mugoli. Wyjątkami są rodzice…
-Tak, wiem.
Kyuhyun z przyjemnością słuchał historii z życia czarodziejów, ich historii, dziejów. Był, mimo wszystko, człowiekiem ciekawym świata i rozmowa z Harry’m sprawiała mu radość.
Jedna opowieść szczególnie przykuła jego uwagę.
Opowieść, której z ust Pottera nawet nie usłyszał.
- Sam-Wiesz-Kto… Jak to z nim było w rzeczywistości. Harry zatrzymał się przed Bankiem Gringotta i zlustrował Koreańczyka badawczym wzrokiem.
- Po co mnie pytasz, skoro już wszystko wiesz?- powiedział chłodno, po czym odsłonił swoje czoło, ukazując bliznę w kształcie błyskawicy- Takie potwierdzenie ci wystarczy?
Kyuhyun nie odpowiedział.

***

I teraz sytuacja odwrotna… Tu radzę wyłączyć mózg xDD

***

Czekał na niego z zegarkiem w ręku. Spóźniał się. Ewidentnie się spóźniał. W liście od sowy, którą otrzymał z Ministerstwa Magii, było wyraźnie napisane, czarno na białym- 13:00 przy wyjściu z Dziurawego Kotła. 13:00. Teraz była 13:20. No ile można czekać na jakiegoś mugola, no błagam…
13:21. Zaraz go szlag trafi.
13:22. Zaraz coś rozwali.
13:23. Zaraz użyje Avada Kedavra na czyjejś ropusze… Albo szczurze, obojętnie.
13:24. Zaraz…
-Pan Cho? Wnerwiony Cho spojrzał na stojącego przed nim mugola.
Był średniego wzrostu mężczyzną o zielonych oczach, czarnej czuprynie, zatkniętych na nos okrągłych okularach i braku poczucia czasu. Już wiedział, że go nie polubi.
- Cho Kyuhyun.- przedstawił się czarodziej, postanawiając zachować pozory grzeczności- Pan to zapewne Harry Potter?
- Tak, zgadza się, to ja.- pokiwał z entuzjazmem głową, czym pobudził do życia swój o kruczym odcieniu fryz.
-Ekhm… A więc, panie Potter, najpierw przejdziemy się Ulicą Pokątną, żeby pan co nieco ogarnął… znaczy zrozumiał- w ostatniej chwili poprawił swój język. Nie płacą mu za bycie niegrzecznym wobec „klienta”.
„Klient” zaklaskał z uciechy w dłonie.
- Wybornie! Czy wejdziemy do jakiegoś sklepu? Czy mógłbym coś sobie kupić? Czy mugole umieją latać na miotłach? Zawsze chciałem mieć Nimbusa 2001!-paplał mugol Kyuhyuna zalewała krew, ale nie dał po sobie tego poznać. 10 000, pamiętaj, Cho, powtarzał sobie w duchu, żeby się uspokoić. Ogarnij się i po prostu zajmij czymś tego kretyna na najbliższe trzy godziny. Potem ci zapłacą. Na myśl o wypłacie uśmiech sam wpłynął mu na twarz, więc w miarę wiarygodnie mógł się do Pottera zaśmiać.
- Tak, wejdziemy do sklepu. Nie, nie sądzę, żeby mugole umieli latać. Do tego potrzebna jest magia. Jednakże jako eksponat może pan zakupić miotłę…
- A ta blizna na pańskim czole! Czy to jest pamiątka po walce z Czarnym Panem?- piszczał nadpobudliwy człowiek
Miarka się przebrała.
Kyuhyun podszedł do Pottera i teraz dzieliły ich jedynie centymetry. Cho zmrużył groźnie oczęta i uśmiechając się złowieszczo, wysyczał:
-JA jestem Czarnym Panem.

***