Strony

piątek, 23 maja 2014

Heartquake

Serce.
Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego człowiek posiada coś, co nazywamy sercem. Do czego ono służy, czy jest nam niezbędne do życia. Co by się stało, gdybym się go pozbył? Te i inne pytania przez wiele lat rodziły się w mojej głowie, dręcząc mnie i na jawie, i we śnie. Nie pozwalały normalnie funkcjonować, obijając się o ściany mojej czaszki niczym rój rozwścieczonych szerszeni, których gniazdo zostało zrzucone na ziemię przez niesfornego niedźwiadka, niebędącego w stanie rozróżnić obdarowujących go smakowitą złotą substancją pszczół od wspomnianych wcześniej śmiertelnie niebezpiecznych owadów. Co oczywiście dla zwierzęcia może skończyć się niezwykle niefortunnie… Mój egzystencjalny wywód zaczął powoli przypominać nieco upiększoną wersję programu przyrodniczego rodem z National Geographic, więc może wróćmy do tematu, zanim zacznę opowiadać o pszczółkach i kwiatkach.
Wszystko zaczęło się, gdy mając około sześciu bądź siedmiu lat wraz z najbliższą rodziną odwiedziłem dziadka na farmie. Rodzice mojej matki mieszkali daleko, daleko za Seulem, dziś mógłbym śmiało powiedzieć, że na kompletnym odludziu i wcale bym nie przesadził. Niewielkie miasteczko (lub wioska, bo miasta tamto miejsce zdecydowanie nie przypomina) składające się z czterech połączonych krzywymi skrzyżowaniami uliczek, przy których w nierównym rzędzie stały stare, zniszczone przez czas domki jednorodzinne, od których ścian sukcesywnie odchodziła farba, ukazując mniej lub bardziej nadgryzione przez korniki deski, oraz bar, sklep ogólno branżowy, obsługiwany przez starego i zmęczonego życiem pana Choi i jego córkę, zajmującą się działem z odzieżą.
Niecałe dwa kilometry za ową miejscowością znajdowała się farma mojego dziadka. Jeżeli w tym momencie spodziewaliście się barwnego opisu cudownego gospodarstwa rolnego, w którego posiadaniu był zacny staruszek o nazwisku Kim, muszę was niestety rozczarować.
To nie tak, że farma była kompletną ruiną nadającą się jedynie do rozbiórki. Nic z tych rzeczy. Mój dziadek był osobą wielce zorganizowaną i odpowiedzialną, nigdy nie dopuściłby do sytuacji, w której jego mienie znalazłoby się w stanie wołającym o pomstę do nieba, tak jak niektóre budynki w miasteczku nieopodal.
Pamiętam ekscytację widoczną na twarzy mojej matki, gdy ojciec zjechał z betonowej drogi (dziurawej jak ser szwajcarski) na ubitą dróżkę prowadzącą do domu jej młodości. Trzymałem się kurczowo swego siedzenia, panicznie bojąc się, żeby przy gwałtowniejszym wstrząsie nie uderzyć głową w dach auta. Wpatrywałem się w uciekające za oknem drzewa, krzewy i niknące za wzgórzem miasteczko, którym w owym czasie byłem zaintrygowany. To nie był Seul. Nikt nigdzie się nie spieszył, po ulicach nie sunęły łańcuchy drogich aut, zmierzając do jeszcze droższych, sięgających chmur budynków ze szkła. Było to dla mnie niesłychanie zaskakujące, gdyż w swym krótkim życiu nie przywykłem do tak małych i niszczejących miejscowości.
- Synku, spójrz- uśmiechnęła się do mnie mama, wykręcając się nieco na swoim siedzeniu, by móc mnie zobaczyć- Jesteśmy już u dziadka. Cieszysz się?
Wyciągnąłem szyję do przodu, spoglądając przed siebie. Po chwili na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Pokiwałem energicznie głową, przyciskając nos do szyby. Rodzicielka roześmiała się radośnie.
Dom, który ujrzałem, zdecydowanie różnił się od tych, jakie mijaliśmy parę minut wcześniej. Duży, o białych ścianach i brunatnej strzesze, zdecydowanie przypadł mi do gustu. Był zadbany, tak samo jak podwórze, na którym stał. Wokoło panował zaskakujący jak na wiejskie standardy porządek- nigdzie nie walały się śmieci, siano stało w stodole, zwinięte w jednakowej wielkości stogi, a śmierdzący kompost składowano w oddalonym od reszty gospodarstwa kompostowniku tak, aby wydobywając się z niego odór nie dosięgnął domowników i ich gości. Z drugiej strony, w pobliżu pastwiska, stała obora, do której jednak zabroniono mi wchodzić w obawie, iż mógłbym wystraszyć zwierzęta.
- Córeczko! Synku! Jak miło was widzieć!- Moja babcia podeszła do moich rodziców i zamknęła ich w uścisku, jak tylko wynurzyli się z samochodu.
- Ciebie też, mamo.- Odpowiedziała moja rodzicielka, przylgnąwszy do piersi staruszki.
- A gdzie wasz mały?- Tata otworzył mi drzwi i wyciągnął mnie z auta, prowadząc w stronę uśmiechniętej babci.- Ryeowookie, jak ty urosłeś!- Zawołała, przyciągając mnie do siebie.- Pamiętasz mnie, Wookie?- Pokiwałem głową. Jasne, że pamiętałem. Zawsze przysyłała mi ładne rzeczy na urodziny, jak mógłbym zapomnieć.- Masz ochotę na ciasteczka? Właśnie skończyliśmy z dziadkiem pierwszą partię.- Znów przytaknąłem, unosząc kąciki ust, na co babunia chwyciła mnie lekko za policzki.- Jejku, jakiś ty słodki! Chodźcie do środka.
Zajadałem czekoladowe wypieki, machając radośnie zwisającymi mi z wysokiego krzesła nogami. Wodziłem wzrokiem od babci, kobiety o dość pokaźnych gabarytach, do dziadka, będącego jej całkowitym przeciwieństwem- szczuplutkiego, wątłego. Sądzę, że już wtedy cos zauważyłem, jednak byłem zbyt mały, by to zrozumieć. Szkoda. Być może bardziej wykorzystałbym to spotkanie.
W ciągu kilku następnych dni chodziłem za dziadkiem niczym cień, chcąc mu we wszystkim pomagać. Czasami pozwalał mi przerzucić odrobinę siana, czasami gnoju (co robiłem raczej niechętnie, ale hej, mimo wszystko chciałem pomagać, w końcu byłem mężczyzną!) czemu przyglądał się z delikatnym uśmiechem, majaczącym na wąskich, pomarszczonych wargach. Lubiłem spacery o zachodzie słońca po pastwisku, bieganie wśród jego ostatnich, krwistoczerwonych promieniach. Śmiałem się wtedy radośnie, czując nieznaną mi dotąd wolność. Nie mam w tym momencie na myśli, że rodzice mnie ograniczali. Wręcz przeciwnie, jako jedyne dziecko byłem raczej rozpieszczany, niczego mi nie brakowało. Chodzi mi raczej o swobodę, jakiej nie mogłem doświadczyć w wielkim mieście. W Seulu bieganie beztrosko po jakimkolwiek parku, będąc w znacznej odległości od trzymającego nad tobą pieczę dorosłego, było bardzo niebezpieczne. Ktoś mógłby mnie porwać, zrobić mi krzywdę, co nie stałoby się na pustym polu z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Miałem wrażenie, jakbym mógł w każdej chwili odlecieć w siną dal i już nie wracać, pozostając w stanie błogiego uniesienia.
Podczas jednego z takich radosnych harców poznałem ciebie. Stałeś na drugim końcu pastwiska i patrzyłeś na mnie z zaskoczeniem w oczach, trzymając za rękę równie zdezorientowanego młodszego chłopca, patrzącego to na ciebie, to na mnie. W końcu maluch spytał cienkim głosikiem, kim jestem, na co ty odparłeś:
- Nie wiem, Jongjin. Spytamy go?- Jongjin przytulił się do twojej dłoni, gdy wolnym krokiem zmierzaliście w moją stronę. Ja się nie ruszałem.- Cześć.- Uśmiechnąłeś się.- Mam na imię Jongwoon, a to mój młodszy brat, Jongjin. Jak masz na imię?
- Ryeowook…ja…to znaczy…- Zająknąłem się ze zdenerwowania. Nie spodziewałem się tu innych dzieci. Spojrzałem na dziadka, oczekując pomocy.
Staruszek pogłaskał każdego z nas po głowie.
- Dobry wieczór, Jongwoonnie. Co tu robisz o tak późnej porze?- Spytał mój dziadek, patrząc na ciebie ciepło. Uspokoiłem się nieco.
- Jongjin nie chciał iść spać, więc mama kazała mi go zmęczyć. To pański wnuczek?- Czy już wtedy zauroczył mnie twój uśmiech?
- Tak- potwierdził stary farmer- to Ryeowook. Ma sześć lat. Mam nadzieję, że się nim zajmiesz, Jongwoon-ah. Bądź dobrym hyungiem, zgoda?
- Oczywiście. Będziemy najlepszymi przyjaciółmi, co nie, Ryeowook?- Tym razem odwzajemniłem uśmiech.
I naprawdę się mną zająłeś. Od tamtego dnia to ty zabierałeś mnie na pastwisko, do lasu na grzyby. Czasami odwiedzałem cię nawet w twoim domu, który, jak się później dowiedziałem, stał po sąsiedzku, niewidoczny z powodu oddzielającego nas niewielkiego lasku. Bawiliśmy się świetnie, mimo trzyletniej różnicy wieku. Zawsze wiedziałeś, na jaką grę miałem ochotę, gdzie chciałem pójść, co zobaczyć. Ja natomiast nauczyłem się wyczytywać z twej twarzy, kiedy jesteś zmęczony, zadowolony, smutny, opanowany przez euforię czy melancholię. Byłeś moim najlepszym i najulubieńszym hyungiem, a ja chciałem wierzyć, iż to właśnie ja byłem w posiadaniu zaszczytnego tytułu twego ukochanego dongsaenga. Ukochanego…
Przyjeżdżałem na farmę co roku w każde wakacje, każde ferie, ale dalej było mi mało. Gdybym mógł, zjawiałbym się tam co weekend. Co mnie tam ciągnęło? Po części oczywiście klimat tego miejsca, spokój, jaki tam panował. Zupełnie, jakby czas się zatrzymał. Ale przede wszystkim byłeś to ty. Jaka szkoda, że zauważyłem to tak późno. Jaka szkoda, że rozpoznałem targające mną uczucia równocześnie ze zbliżającą się tragedią.
Miałem wtedy szesnaście lat, ty dziewiętnaście. Rozważałeś właśnie zmianę szkoły, z czego byłem niemal nieprzyzwoicie zadowolony. Widywałbym cię częściej, może nawet codziennie, skoro twoim celem stała się stolica. Odkąd mnie o tym poinformowałeś, z mojej twarzy nie znikał uśmiech, podobnie jak z twojej. Tak jak ja cieszyłeś się na samą myśl o Seulu, być może nawet bardziej ode mnie.
Byliśmy wtedy nad rzeką. Siedząc na miękkiej trawie, moczyliśmy stopy w krystalicznie czystej, chłodnej wodzie, chcąc ulżyć sobie nieco w ten gorący dzień.
- Jak się czuje twój dziadek?- Spytałeś, wpatrując się w słowika, siedzącego na gałęzi nad twoją głową.
- Dziś było mu trochę lepiej.- Westchnąłem ciężko.- Ale babcia się martwi… W taką pogodę zazwyczaj mu się pogarsza.
Kilka lat temu dowiedziałem się o chorobie dziadka. Poczciwy staruszek od wielu lat zmagał się z ciężką wadą serca, tak poważną, że zaproponowano mu przeszczep. On jednak odmówił, twierdząc, że jest za stary, a nowe serce równie dobrze może ocalić młodą osobę, dając jej szansę na dalsze życie. Babcia rozpłakała się z żalu, ale dziadek natychmiast kazał jej przestać i zająć się tym, co pod wpływem silnych emocji porzuciła w połowie.
Nagle poczułem twoje palce na moim policzku, gładzące go delikatnie. Zerknąłem na ciebie, zaskoczony, ale natychmiast się uspokoiłem, widząc twój ciepły wzrok.
- Wszystko będzie dobrze.- Powiedziałeś z lekkim uśmiechem.
Pokiwałem głową. Z niewiadomych mi przyczyn zerknąłem na twoje usta. Ty zrobiłeś to samo, zbliżając się do mnie powoli. Objąłeś dłonią mój kark, po chwili przyciskając lekko swoje wargi do moich. To był krótki pocałunek, ale najsłodszy, jakim kiedykolwiek mnie obdarowałeś.
Kilka sekund później odsunąłeś się, spoglądając z uczuciem w moje oczy. Odpowiedziałem tym samym. Roześmialiśmy się radośnie. Słowa były zbędne.
Niewiele pamiętam z tamtego dnia. Przepełniające mnie wtedy szczęście zaćmiło mój umysł, zatarło w pamięci wszystko, prócz twoich ramion, ciasno obejmujących moje drobne ciało, uśmiechu na twoich malinowych ustach i miłości, którą wręcz emanowały twe czekoladowe oczy. Moje prawdopodobnie też, gdyż już od dłuższego czasu wiedziałem, że cię kochałem. Najbardziej na świecie.
Odkąd dowiedziałem się o chorobie dziadka, często łapałem się na rozmyślaniu o sercu- czym jest, dlaczego je posiadamy i, przede wszystkim, czemu bywają wadliwe. Doszedłem do wniosku, że choroby serca nie powinny mieć racji bytu. Zaraz po mózgu, jest to najważniejszy organ naszego ciała. Pompuje krew, dostarczając tlen i składniki odżywcze do każdej komórki naszego ciała, umożliwiając ich właściwe funkcjonowanie. W takim razie dlaczego? Dlaczego ludzie chorują, dlaczego ich serca miewają wady, nieraz prowadzące do ich śmierci? Drżałem na tą straszliwą myśl, usiłując pozbyć się jej z mojego zmartwionego umysłu. Chciałem odkryć w tym bijącym w mojej piersi mięśniu coś więcej niż narząd podtrzymujący życie. Musiałem znaleźć jakiś głębszy sens w tym wszystkim.
Ty mi go pokazałeś.
Trzymając mnie za rękę udowodniłeś, że jeden dotyk może je na moment zatrzymać.
Przeciągając czułym spojrzeniem po moim ciele dowiodłeś, iż wzrok jest w stanie sprawić, by mój puls oszalał.
Całując mnie mocno uzmysłowiłeś mi, jak niewiele brakuje, by moje własne serce uwolniło się spomiędzy mych żeber, chcąc dostać się do ciebie.
Dzięki tobie, Jongwoon-ah, byłem w stanie zrozumieć, iż serce to nie tylko mięsień, organ. To przede wszystkim twoja własność. Skradłeś mi je podstępnie, nawet nie wiem, kiedy, ale wiesz co? Nie chcę go z powrotem. Jest twoje. Tak samo jak twoje należy do mnie.
Podczas tamtych wakacji byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zakochałem się w najwspanialszym chłopaku na globie, nie, w całym uniwersum, a on kochał mnie. Od początku nowego roku szkolnego miałeś zamieszkać w Seulu, a po ukończeniu przeze mnie liceum planowaliśmy rozejrzeć się za wspólnym mieszkaniem.
Twój wyjazd nieco się opóźnił ze względów finansowych. Byłem bardzo sfrustrowany, więc, korzystając ze wspaniałej pogody i kilku wolnych od szkoły dni, przyjechałem na wieś. To, co się wydarzyło tamtego dnia, nadal wywołuje delikatny uśmiech na mojej twarzy.
Dotykałeś mnie, jakbym był z porcelany- subtelnie, opuszkami palców ledwie muskając moją skórę, jakbym pod wpływem mocniejszego dotyku mógł rozpaść się na kawałki, obrócić się w proch i zniknąć razem z targającym korony drzew wiatrem. Czułem się, jakbym płonął, twoje dłonie rozpaliły we mnie ogień, który chciałem, by nigdy nie zgasnął. Jęczałem cicho, gdy znaczyłeś moją skórę motylimi pocałunkami. Pozbawiłeś mnie koszulki. Ja odebrałem ci twoją, zamaszystym ruchem odrzucając ją za siebie, co skwitowałeś głośnym śmiechem. Wpiłem się w twoje usta. Kochałem twój śmiech, ale w tym momencie pragnąłem czegoś innego. Chwilę później mi to dałeś, a ja oddałem ci się z całą moją miłością. I sercem.
Mówi się, że czasami coś jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe. I tak też było tym razem. Intuicja mnie nie zawiodła, gdy odczuwałem niepokój, myśląc o otaczającej mnie rzeczywistości. Ta sielanka, w której żyłem- dobre oceny, ukochany, którego w pełni akceptowała moja rodzina, a także twoi bliscy, darzący mnie sympatią- wydawało mi się to zbyt irracjonalne, by miało prawo bytu. Gdzieś w podświadomości czułem, że to wszystko wkrótce się skończy, na domiar złego w bardzo drastyczny sposób. Dlaczego nie mogłem się pomylić, Jongwoonnie?
Kilka dni po naszym pierwszym razie, stan mojego dziadka znacznie się pogorszył. Bardzo zbladł, schudł. Bolało go w piersi, więc babcia zadzwoniła na pogotowie. Było jednak za późno. Staruszek zmarł przed przyjazdem karetki. Koroner jako przyczynę podał zawał mięśnia sercowego.
Na pogrzebie cały czas trzymałeś mnie za rękę. Nic nie mówiłeś, po prostu stałeś, zaciskając mocno swoje palce na mojej dłoni. Noc spędziliśmy razem, tuląc się na moim wąskim łóżku w niewielkim pokoiku na poddaszu. Pozwoliłeś mi przepłakać całą noc. Przed tobą nie musiałem się niczego wstydzić.
W końcu zamieszkaliśmy razem, jak planowaliśmy. Minęło dużo czasu od śmierci mojego dziadka, zdążyłem się pozbierać i odzyskać pogodnego siebie, którym byłem przed pogrzebem. Nasze mieszkanko nie było duże. Średniej wielkości kuchnia pozwalała mi rozwijać swoją pasję kulinarną, salon był w stanie zmieścić grupę uczących się razem studentów, łazienka umożliwiała relaks w głębokiej wannie, a łóżko w naszej skromnie urządzonej sypialni było na tyle duże, byśmy mogli kochać się na nim bez przeszkód.
Znów się uśmiechałem. Ciągle byliśmy szczęśliwi. Na nowo rozpoczęła się sielanka, a ja ponownie poczułem, że coś jest nie tak. Że niedługo moje życie ponownie zostanie splamione bezbrzeżnym smutkiem. Jednak tym razem miało być o wiele gorzej.
Schudłeś. Mało jadłeś. Czasami potrafiłeś przez całą noc nie zmrużyć oka, innym razem przesypiałeś całe dnie. Bywało, że poruszałeś się jak w zwolnionym tempie.
- Jongwoon-ah?- Chwyciłem cię za ramiona, gdy osuwałeś się po ścianie, straciwszy równowagę.
- To nic- wyszeptałeś, przecierając oczy dłonią- to nic...
- Ale hyung...
- Jestem po prostu zmęczony.- Uciąłeś, patrząc na mnie szklistymi oczyma.- Proszę... Chcę spać, Wookie...
Nie obudziłeś się do późnego popołudnia następnego dnia.
Miałeś gorączkę, wysoką gorączkę. Byłeś przeraźliwie blady, na policzkach pojawiły się wypieki. Nie patrzyłeś prosto na mnie, prawdopodobnie nie będąc świadomym mojej obecności.
Zabrałem cię do szpitala. Spędziłem kilka godzin na poczekalni, z nerwów nie będąc w stanie zrobić nic konstruktywnego, może poza wybraniem numeru do twojego brata. Jongjin przyjechał niemal natychmiast po odebraniu mojego telefonu. Wyglądał na przerażonego, w odróżnieniu ode mnie, gdyż ja, jak się dowiedziałem parę miesięcy później, wyglądałem jakby odebrano mi duszę.
Jakby wyrwano mi serce z piersi.
Gdy w końcu pozwolono nam wejść do twojej sali, na chwilę straciłem oddech.
Leżałeś na łóżku przykryty grubą kołdrą, przez co wydawałeś się być jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. Do twojej dłoni przytwierdzono wenflon, od którego odchodziła cienka rurka, podłączona do worka z kroplówką. Podawano ci tlen do nosa. Stojąca obok maszyna pikała miarowo, monitorując pracę twojego serca. Mojego serca.
Usiedliśmy z Jongjinem po twoich dwóch stronach, ostrożnie, starając się niczego nie naruszyć. Najpierw odwróciłeś się do brata, pocieszając go i pouczając zarazem. Następnie odwróciłeś się do mnie. Uśmiechnąłeś się delikatnie, wyciągając do mnie rękę. Ująłem ją w swoje dłonie, całując cię po palcach.
- Ryeowook...- Zacząłeś. Moje oczy zaszły mgłą.- Dziękuję ci...
- Nie- jęknąłem. Nie chciałem tego słuchać.
- Dziękuję, że mogłem cię kochać.- Powiedziałeś chrapliwym głosem.
- P-przestań...
- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.- Po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy.- Nie płacz, przecież z tobą zostanę.
- Hyung...
- Masz moje serce, pamiętasz?- Pokiwałem głową, usiłując opanować szloch.
- J-jongwoon-ah... Kocham cię, k-kocham...proszę cię, n-nie poddawaj się...błagam...- Twoje palce musnęły moją twarz. Spojrzałem ci w oczy.
- Pocałuj mnie.- Wyszeptałeś, nie mając siły, by powiedzieć więcej. Zrobiło to za ciebie twoje spojrzenie.
Pochyliłem się i przycisnąłem drżące wargi do twych bladych ust. Gdy się odsunąłem, zamykałeś właśnie powieki. Wypowiedziałeś jeszcze na wydechu te dwa najpiękniejsze słowa, którymi lata temu skradłeś mi serce, obdarowując mnie tym samym najpiękniejszym, najcenniejszym i najdroższym darem, jaki mogłem otrzymać.
Potem słyszałem już tylko ten przenikliwy, nieustający pisk.
A teraz siedzę tu, dwa lata później, na niewielkiej ławeczce przy twoim grobie i w niewielkim niebieskim notesiku zapisuję najdroższe mi wspomnienia, wpatrując się jednocześnie w twoją fotografię.
Gdy zabrali twoje ciało, lekarz poinformował nas o twojej chorobie. Przeziębiłeś się, wiesz? Jednak to zwykłe przeziębienie wystarczyło, by pokonać twój wymęczony nowotworem organizm. Miałeś raka, a ja nic nie wiedziałem. Mimo wszystko nie jestem na ciebie zły. Wciąż cię kocham, wiesz? A ukochanej osobie najszybciej się wybacza.
Pamiętasz, jak powiedziałeś, że ze mną zostaniesz, bo mam twoje serce? W takim razie jestem ci winien przeprosiny, gdyż ty wziąłeś moje, na którym rozwinął się guz. Wybaczysz mi, Jongwoon-ah?
Szkoda, że nie widzisz, jak pięknie zachodzi teraz słońce. Jego czerwonawe promienie odbijają się od gładkiej tafli leżącego u dołu klifu morza, tworząc przepiękną mozaikę wraz z poruszającymi się nieznacznie pod powierzchnią wody wodorostami. Wiatr porusza lekko kosmykami moich czarnych włosów. Podobno morze jest dziś chłodne.
Tęsknię za tobą, Jongwoonnie. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.
Ale wiesz co? Znowu mam to przeczucie. Wiem, że coś się niedługo stanie, ale się nie boję. Nie tym razem.
Bo wkrótce się spotkamy.
* * *
Mój pierwszy angst. Sama nie wiem, skąd się wziął. Usiadłam do Worda i po prostu zaczął powstawać. Lubię, jak tak się dzieje <3
Muszę wam powiedzieć, że miałam na to taką wenę, że pisałam to do trzeciej nad ranem...w notatniku na telefonie xD Tak blisko połowę napisałam w notatniku, a potem miałam jeszcze wenę na następnego ficka xD Ale poszłam spać i wstałam o 12, więc chyba dobrze, że nie pisałam dalej x3
Zakończenie specjalnie zostawiłam w takiej formie, żebyście mogli sami dopowiedzieć sobie dalszy ciąg.
Jestem bardzo ciekawa, co waszym zdaniem zrobił Ryeowook <3

5 komentarzy:

  1. Q.Q czy ty chcesz zebym ja sie poplakala czytajac twoje opowiadania T.T takie ladne ze nie mam slow...

    OdpowiedzUsuń
  2. O niebiosa, to było straszne, ale parafrazując CL - straszne w dobry sposób. Aż mnie zabolało serce przy końcu, dlaczego on musiał umrzeć, dlaczego? ;___; Bardzo podobał mi się cały ten początek, taki sielankowy opis wsi i dzieciństwa, widziałam to wszystko oczyma wyobraźni, no i początek uczucia też taki nienachalny i piękny, aż sama chciałabym się tak zakochać ;___; Uwielbiam takie rozdzierające serce historie ;___; ~~Woobinnie

    OdpowiedzUsuń
  3. to było piękne Q-Q oddaj mi tę twoją chęć do pisania ㅠ.ㅠ

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem~~!
    Sporo przemyśleń mam w głowie po przeczytaniu tego tekstu, ale mając na uwadze mój dzisiejszy nieogar, nie jestem pewna na ile uda mi się to klarownie przekazać. Mimo wszystko postaram się o sensowny i rzetelny komentarz.
    Co do samego pomysłu - Yume pytała mnie dzisiaj, o czym czytam tego ff i patrząc na fabułę, mogłam powiedzieć tyle, że to opowieść o czyimś życiu, i czyjejś zamkniętej w jego ramach miłości. Ale czy takie streszczenie oddałoby w pełni istotę "Heartquake"? Oczywiście, nie. Robisz tu coś znacznie więcej, coś co bardzo cenię w tekstach. Nadajesz mu wyjątkową głębię, poprzez wykorzystanie tego motywu serca, który tak zręcznie wplatasz w narrację, sprawiając, że pojawia się w kluczowych momentach, za każdym razem na nowo odkrywając przed czytelnikiem swoje wielowymiarowe znaczenie. Sam wstęp stanowi idealne wprowadzenie do tematyki opowiadania, takie zaakcentowanie najważniejszego motywu, który potem na pewien czas odkładasz na bok, skupiając się na kreśleniu realiów, w których znalazł się bohater, po to by następnie kilkukrotnie w ważnych chwilach do niego powrócić. Te ponowne rozważania o istocie serca tylko potęgują wydźwięk tekstu, w dodatku stanowią płynne wprowadzenie do kolejnego etapu życia bohatera. Mamy tu więc zarówno serce, jako organ niezbędny do życia, element naszego organizmu, który musi koniecznie działać, jeśli człowiek ma przeżyć, jak i serce będące symbolem miłości pięknej i szczerej, choć tragicznej. Serce staje się obiektem rozmyślań bohatera nieraz w jego życiu, zarówno w momentach tragicznych, jak i pięknych. Sama kwestia tej wymiany sercami, tego, że wchodząc do szpitalnej sali Ryeowook słyszy pikanie aparatury, mierzącej pracę serca, które należy do niego (ugh, zamotałam się, ale wierzę, że wiesz, o co mi chodzi) - to też bardzo mi się spodobało, no i nie ukrywajmy - to szalenie romantyczne ^^
    Co mi się bardzo podobało w tym shocie, to między innymi spójność właśnie. Bardzo umiejętnie połączyłaś kolejne fragmenty, w których zapewne nietrudno byłoby się zgubić, zważywszy na fakt, że przedstawiasz tu bardzo długi okres czasu. Do tego.. hm, zauważyłam u niektórych autorek fanfiction bardzo smutną tendencję do streszczania własnych pomysłów, przez co nieraz tego typu shoty, w których właśnie ktoś usiłuje zawżeć całe czyjeś życie, całą historię jakiejś miłości, są maksymalnie spłycone, pozbawione jakiejkolwiek głębi, nagie w swoim wybrakowaniu w opisy. Ty na szczęście nie zawiodłaś mnie w tej kwesti, prostymi, ale barwnymi słowami malując wiejski krajobraz, nie zapominając o nadających tekstowi uroku szczegółach, dzięki którym byłam w stanie wszystko sobie wyobrazić. Generalnie cały tekst czytało się zaskakująco lekko i szybko, nie było momentów, w których bym się nudziła, bądź miała dość, wręcz przeciwnie - chciałam poznać dalsze losy bohaterów. Jeśli chodzi o atmosferę, to cały czas wyczuwa się tu tę delikatną mgiełkę melancholii, niewysłowionego smutku, czy to wywołanego świadomością gatunku tego opowiadania, czy też tymi nieznacznymi sugestiami, że coś złego niedługo się wydarzy; dla którego prawdziwe powody znajdujemy dopiero pod koniec shota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do samych bohaterów - to opowiadanie (mam tak często z moimi miniaturkami) mogłoby równie dobrze nosić plakietkę "autorskie", bo szczerze mówiąc, nawet nie zajmowałam sobie głowy myśleniem o Wookim i Yesungu, kreując sobie w głowie obraz oryginalnych bohaterów jedynie na bazie Twoich słów.
      Hm... nie jestem pewna, jak to zrobiłaś, ale faktycznie kończąc czytać miałam dreszcze na plecach, co oznacza, że udało Ci się mnie w pewnym stopniu poruszyć (to nie jest takie łatwe >.<), za co masz moje gratulacje ^.^
      Cóż jeszcze? Sama narracja też jest dobrze dobrana, wypowiadanie się w pierwszej osobie liczby pojedynczej nadaje tekstowi osobistego charakteru, zwłaszcza mając na uwadze ten zwrot do adresata, którym jest zmarła już osoba; zupełnie jakbyśmy siedzieli obok bohatera na cmentarnej ławeczce, zapatrzeni na jego smutną, ale tchnącą nadzieją minę, i brodząc w tej niewysłowionej melancholii, słuchali strumienia myśli, które przepływają przez jego umysł, kiedy patrzy na grób zmarłego ukochanego.
      Co do strony technicznej, to jest tu sporo powtórzeń i błędów interpunkcyjnych, ale nad tym cały czas się pracuje, wiadomo >.<
      To chyba tyle, póki co, jeśli jeszcze coś przyjdzie mi do głowy, to napiszę Ci na priv. Mam nadzieję, że ten komentarz ma w sobie choć krztynę sensu >.<
      Pozdrawiam ~~<3

      Usuń