piątek, 30 maja 2014

Immortuorum- rozdział 8

Hej!
Przepraszam, że czekaliście tak długo na ten rozdział. Sytuacja w szkole już mi się
naprostowała, będę miała teraz luźniej <3
Rozdział nie został zbetowany! 
Poprawioną wersję wrzucę, gdy moja beta się nią zajmie xD
Hope you like it~

* * * 

Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem za Cho, który natychmiast skierował swój wzrok na spieszącą w jego kierunku Marię. Kobieta poruszała się z niebywałą wręcz gracją. Zdawała się spływać po schodach, za nic mając krępujące ruchy większości kobiet fałdy długiej po samą ziemię sukni, której tren powiewał za nią lekko w locie.
Maria zatrzymała się przed swym panem. Dygnęła z szacunkiem, przytrzymując dwoma palcami wierzchnią warstwę okrywającej jej szczupłe ciało tkaniny. Wyprostowała się powoli i dopiero wtedy odważyła się spojrzeć mu w oczy. Rzadko to robiła, ostatnimi czasy niemal w ogóle- tak bardzo było jej wstyd. Nienawidziła, gdy coś wymykało jej się spod kontroli, nienawidziła, kiedy szlachcic wyznaczył jej jakieś zadanie, a ona notorycznie nie potrafiła się z niego wywiązać. Zawodziła go wtedy, co widoczne było jak na dłoni w jego oczach. Tego nie była w stanie znieść, dlatego wolała nie patrzeć. To za bardzo ją bolało- ciągłe rozczarowywanie osoby, która tak wiele dla niej zrobiła.
Tym razem kobieta mogła odetchnąć z ulgą, gdyż ciemne tęczówki Cho wyrażały jedynie osobliwą melancholię i ciekawość. Uśmiechnęła się lekko.
- Witaj z powrotem.- Zażartowała, chcąc rozluźnić nieco atmosferę, na co hrabia prychnął cicho pod nosem.
- Nie wiem, co cię tak cieszy.- Powiedział, ściągając płaszcz, który natychmiast przejęła od niego Maria.- Przerwałaś mi rozmowę.
- Wybacz, panie.- Odrzekła bez cienia skruchy w głosie ciemnowłosa, po czym dodała z zainteresowaniem- Konwersacje z głowami policji są aż tak zajmujące?
Kyuhyun skrzywił się nieco.
- Szczerze mówiąc, zawsze wytrzymywałem nie dłużej niż kwadrans, ci ludzie do złudzenia przypominają sępy. Przyglądają się człowiekowi z zainteresowaniem, jakby oceniając sytuację i czekając na odpowiedni moment do ataku.- Szlachcic wzdrygnął się.- Więc nie, rozmowy z nimi są raczej nieprzyjemne.
- Czego wyjątek stanowi inspektor Lee.- Wtrąciła konspiracyjnym szeptem Maria, wieszając na pobliskim stojaku wierzchnie odzienie swego pana.
Dracula rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Dlaczego tak twierdzisz?
Kobieta wzniosła oczy ku niebu i skrzyżowała ramiona na piersiach, zastanawiając się głęboko.
- Wrócił pan wczoraj późno, był pan wyraźnie zdenerwowany, a opowiadając mi, co się stało, wyraźnie słyszałam w pana głosie zmartwienie- wyliczała-, które zniknęło bez śladu, gdy tylko pojawił się inspektor. Ach, i był pan zły, gdy przerwałam wam rozmowę.- Dodała.
Cho westchnął przeciągle i wolnym krokiem podążył do salonu, gdzie opadł na gustowną skórzaną sofę. Skinął głową, gdy gospodyni spojrzała na niego pytająco, dzierżąc w dłoni karafkę z czerwonawą cieczą. Po chwili trzymał w ręce kieliszek i upajał się zapachem ulubionego napoju. Przymknął powieki, zaciągając się lekko. Taki subtelny, a jednak dosadny. Uspokajający i wzbudzający grozę. Przytknął usta do naczynia, które następnie przechylił, chcąc wziąć łyk. Sycący, zarazem wywołujący jeszcze potężniejszy głód. Odetchnął głęboko, usatysfakcjonowany, po czym dopił resztę. Odłożywszy kieliszek na stolik, przetarł kciukiem kąciki ust i przeciągnął wolno językiem po dolnej wardze, zlizując z lubością resztki smakowitego płynu. 
- I co w związku z tym?- Spytał, spoglądając od niechcenia na stojącą przed nim kobietę.
- Jeśli mogę zadać hrabi śmiałe pytanie…
- Nie krępuj się.
- Ale takie bardzo śmiałe.- Uściśliła.
- Mów.
- Czy hrabia…- ze zdenerwowania zaczęła miętosić między palcami materiał sukni- lubi pana inspektora?
Kyuhyun sięgnął po karafkę i nalał sobie trunku do kieliszka. Jeszcze odrobinka nie zaszkodzi, uznał z pewną dozą rozbawienia.
- Inspektor Lee wydaje się być porządnym człowiekiem.- Odparł spokojnie, wpatrując się w ledwo widoczne krwistoczerwone refleksy na szkle i własnej dłoni, spowodowane wąską stróżką światła, której udało się wedrzeć do pomieszczenia między ciężkimi zasłonami zaciągniętymi na oknach.
Maria przysiadła ostrożnie na skraju stoliczka, nadal bawiąc się fałdem sukni.
- Ale czy nie lubi go pan za…- przełknęła głośno ślinę-…za bardzo?
Hrabia zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, do czego dąży kobieta.
- Co masz na myśli?- Pochylił się lekko w jej stronę, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, chwycił ją za nadgarstek i powiedział stanowczo- Mario!
- Nie bądź lekkomyślny!- Wypaliła, patrząc mu hardo w oczy.
Kyuhyun zamrugał, zaskoczony, puszczając jej rękę. Maria rzadko odzywała się do niego w ten sposób. Przeważnie wysławiała się z charakterystycznym dla jej czasów i pozycji społecznej ogładą i głębokim szacunkiem. Inne zachowanie było niespotykane i zdecydowanie odbiegało od normy.
Mężczyzna wiedział, co to znaczy. Uśmiechnął się delikatnie.
- Martwisz się o mnie- powiedział- prawda?
Maria spuściła wzrok na swoje ręce, które nagle wydały jej się niezwykle zajmujące. Dopiero gdy ujrzała trzecią dłoń, większą, na swojej własnej, spojrzała na swego rozmówcę z przestrachem w oczach. Odezwała się do niego w taki sposób… Nie wolno jej tak mówić! On na pewno się zdenerwuje, znienawidzi ją, wyrzuci na bruk, pozbawi wszystkiego, co ongiś jej podarował, tym samym ratując życie…
Jednakże na jego twarzy nie było ani cienia urazy. Wręcz przeciwnie- malowała się na niej łagodność i wdzięczność.
- Martwię się.- Potwierdziła cicho.
- O co?
- Że popełni pan największy błąd swojego życia.- Kyuhyun uniósł brwi, zdziwiony.
- To znaczy?
- Proszę się nie spoufalać za bardzo.- Poprosiła ciemnowłosa z powagą wypisaną na twarzy.- To niebezpieczne.
Kyuhyun odsunął się, opadając ciężko na oparcie fotela.
- Spokojnie, Mario.
- Jeżeli coś się panu stanie…
- Nic mi nie będzie.
- Jeśli on coś odkryje…
- Nie dojdzie do tego.- Zapewnił hrabia.
- Będziemy skończeni, jeśli się dowie.- Maria spojrzała błagalnie na hrabiego.- Dlatego proszę, panie… Nie przywiązuj się.
- Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą… Co to ma znaczyć „nie przywiązuj się”?- Cho podniósł głos, wzburzony.
Kobieta skuliła się w sobie, gdy przez jej ciało przebiegł dreszcz strachu. Zazwyczaj była spokojna i opanowana, nie dając się wyprowadzić z równowagi, lecz z Draculą było inaczej. Mimo że mężczyzna wzbudzał w niej bezgraniczne zaufanie, choć była mu całkowicie oddana i wierna niczym bezpański, porzucony pies, którego nagle ktoś przygarnął, otaczając troskliwą opieką, to jednak…
 Maria się go bała. Bywały chwile, gdy całkowicie się przy nim rozluźniała, tak jak chwilę wcześniej. Pozwalała sobie na więcej- żartowała z nim, śmiała się, popijając wspólnie czerwonawy trunek. Bez skrępowania patrzyła mu w oczy. Jednakże zdarzały się momenty, w których baczyła na każde swoje słowo, każdy gest i każde spojrzenie, obawiając się wybuchu swego pana. Z czasem nauczyła się odczytywać symptomy nagłych zmian nastroju szlachcica- wiedziała, gdy miał dobry bądź zły nastrój. W drugim przypadku jego brwi ściągały się lekko ku sobie, oczy stawały się pozornie beznamiętne, w rzeczywistości skrywając całą gamę tlących się niczym nieugaszony płomień uczuć, a gdy przemawiał jego głos stawał się niski, głęboki, pełen grozy i taki…cichy. Jak burza, sunąca powoli i niespiesznie zza horyzontu, która pomimo znacznego dystansu od zamieszkanych przez człowieka terenów, wzbudza w nim przerażenie i chęć ucieczki.
Tak było i tym razem. Cho wpatrywał się w Marię przenikliwym wzrokiem, a ta widziała, że hrabia usiłuje powstrzymać powoli opanowujące go emocje.
- T-to znaczy…- przełknęła głośno ślinę-…że nie powinien pan…nic więcej ponad to, co obecnie…do inspektora c-czuć…- wyszeptała, odmawiając spojrzenia mu w twarz.
Kyuhyun przyglądał się gospodyni z niemałym zaskoczeniem. Całkowicie zapomniał o w połowie pełnej karafce na stoliku obok, o ponownie pustym kieliszku i chęci by wypić więcej. Zapomniał o pragnieniu, zapomniał o wszystkim innym poza szefem miejscowej policji i przestraszonej kobiecie, troszczącej się o niego jak o brata.
Westchnął cicho, opadając ciężko na oparcie fotela, na co Maria wzdrygnęła się lekko.
- Możesz być spokojna.- Odparł Cho, z delikatnym uśmiechem spoglądając w bok, na nieco odsłonięte okno.- Na pewno nie zakocham się w Lee Sungminie.
Czarnowłosa odetchnęła z ulgą, unosząc nieświadomie kąciki ust. Cieszyła się, że jej pan rozumiał zagrożenie.
- Mario.- Kobieta spojrzała na niego, wyrwana z rozmyślań.- Dlaczego zawołałaś mnie z powrotem?
- Ah, tak, oczywiście…- Maria dotknęła bladego policzka opuszkami palców, znów unikając spojrzenia Draculi.- Więc, uhm, mamy mały…problem.
- Jaki problem?
- W piwnicy.- Cho zamarł.- Ja przepraszam, panie, próbowałam, nawet przez większość czasu jakoś udawało mi się nad tym zapanować, ale…nieco wymknęło mi się to spod kontroli…ja próbowałam, ale…- nielogiczny bełkot wydostawał się niepowstrzymanym strumieniem z ust zdenerwowanej białogłowej, która zamilkła dopiero, gdy mężczyzna postanowił opuścić dotychczas zajmowane miejsce w miękkim fotelu, wolnym krokiem kierując się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
- Podaj mi płaszcz.
Maria błyskawicznie znalazła się przy wieszaku, a po chwili u boku hrabi, podając mu okrycie.
- Chce pan udusić…?- Spytała z niedowierzaniem.
Kyuhyun prychnął.
- Bynajmniej. Do duszenia nie używałbym własnego płaszcza.- Wsunął ramiona w rękawy, naciągając na siebie wierzchnie odzienie.
- W takim razie, dlaczego…
- Odnoszę wrażenie, iż w płaszczu wzbudzam większy respekt.- Syknął, mrużąc złowieszczo oczy.- Najwyraźniej powoli przestaję stanowić ich autorytet.
Dracula spokojnie podążył do drzwi prowadzących do obszernych piwnic, znajdujących się pod należącą do niego posiadłością. Zawiasy skrzypnęły cicho w proteście, gdy szlachcic stanowczo pociągnął za klamkę. Chłodne, wilgotne powietrze uderzyło go w twarz, niosąc za sobą specyficzny, doskonale znany mu zapach. Mężczyzna odwrócił się do czarnowłosej, chcąc zażądać kaganka, jednak Maria uprzedziła go, szybko podając mu ów przedmiot. Bez słowa zanurzył się w ciemności i wilgoci, porzucając zmartwioną kobietę na progu piwnicy.
Lichy blask świecy rozświetlał mrok korytarza, którym Kyuhyun podążał wolnym, miarowym krokiem, odbijającym się echem od kamiennych ścian. Na ceglanym, wiekowym murze majaczył jego niematerialny, jakby widmowy, cień. Dół płaszcza sunął po wyciosanych w kamieniu schodach, szeleszcząc cicho, złowieszczo.
Hrabia oddychał głęboko, wciągając znajomą woń.
Z ciemności wyłoniły się kolejne odrzwia. Cho nacisnął klamkę i stanowczym, zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, wkraczając do środka.
~*~
Słońce nadal znajdowało się stosunkowo wysoko na niebie, gdy inspektor niespiesznie wracał do swego domu, chcąc się jeszcze przespacerować. Uznał, że skoro otrzymał, chcąc nie chcąc, dzień wolny od pracy, to nic nie stoi na przeszkodzie, by go wykorzystał. I tu ponownie uderzyła go smutna, szara rzeczywistość, a mianowicie fakt, iż nie miał z kim owego dnia spędzić. Mimo że zaprosił do siebie Donghae, swego, de facto, jedynego przyjaciela, to jednak nie czuł się tą myślą usatysfakcjonowany. Uwielbiał młodszego Lee, ale to nie było to. Hae już jakiś czas temu przestał obdarzać go poczuciem bezpieczeństwa i przynależności, których Sungmin tak desperacko ostatnimi czasy potrzebował. Przyjaciel już nie stanowił jego ostoi. Policjant nadal zdawał sobie sprawę, iż nadal może na niego liczyć, jednakże już mu nie ufał, nie tak, jak przed laty, gdy obydwaj byli jedynie parą dzieciaków rządnych przygód.
Lee westchnął ciężko, wciskając dłonie głębiej w kieszenie płaszcza. Czuł się w tym momencie jak najżałośniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek kroczyło po tej ziemi. Dlaczego wątpił w Donghae, jedyną osobę w całej Mortenie, która chciała go wysłuchać?
Och, przemknęło mu przez myśl, to nie Hae. Nie on powiedział, że może z nim porozmawiać. To nie on mu uwierzył.
Nie Donghae. Cho Kyuhyun.
Sungmin przeciągnął wzrokiem po mijanym przez niego parku, w którym poprzedniego dnia odbyła się pamiętna rozmowa, na wspomnienie której uśmiech sam wpływał na jego twarz. Cieszył się, nie zaprzeczał, że go to uradowało. Praktycznie obca mu osoba uznała, iż może mieć rację, nie negując szalonych według reszty społeczeństwa przypuszczeń młodego inspektora. To było… Miłe. Po prostu miłe.
Gdy Lee stanął w końcu przed drzwiami prowadzącymi do jego domu, słońce chyliło się już ku zachodowi, na niebie pojawiały się ciemne, zapowiadające deszcz chmury, a na kamiennych schodach przycupnął młodszy Lee, zastygłszy w wyrażającej głębokie znudzenie pozie.
- Czemu tu siedzisz?- Sungmin kopnął lekko przyjaciela w stopę, chcąc wybudzić go z letargu.
- Sungmin!- Donghae poderwał się do pionu i rzucił na przyjaciela, zamykając go w morderczym uścisku.- Tęskniłem!
- P-puść mnie…!- Starszy wyrwał się z ramion podwładnego, wyciągając klucze.- Przecież nie było mnie na komendzie tylko przez jeden dzień… Nie mów mi, że już zdążyliście puścić wszystko z dymem!- Ming odwrócił się gwałtownie, spoglądając z przestrachem na brązowookiego, który kręcił głową, rozbawiony.
- Wszystko stoi, jak stało.- Zapewnił, po czym nagle westchnął- Otworzysz w końcu te drzwi? Jestem głodny!
- Powinieneś mówić wcześniej, nie przygotowałem się.- Mruknął inspektor, wpuszczając towarzysza do środka.
- Ale ja tak.- Wskazał na dzierżone w dłoniach pakunki.- Ugotujemy coś!
Sungmin jedynie skrzywił się lekko, pamiętając o wątpliwych zdolnościach kulinarnych przyjaciela. On sam także nie mógł się pochwalić umiejętnością ugotowania czegokolwiek bardziej ambitnego od jajecznicy z bekonem, dlatego ucieszył się, gdy młodszy wyjął gotowe do spożycia dania, prosząc jednocześnie o wino.
Wyciągając z kredensu wspomniany trunek, Ming przypomniał sobie o obietnicy złożonej przez hrabiego Draculę.
On również pragnął napić się z nim wina.
I za nic nie zamierzał z tego zrezygnować.
 

piątek, 23 maja 2014

Heartquake

Serce.
Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego człowiek posiada coś, co nazywamy sercem. Do czego ono służy, czy jest nam niezbędne do życia. Co by się stało, gdybym się go pozbył? Te i inne pytania przez wiele lat rodziły się w mojej głowie, dręcząc mnie i na jawie, i we śnie. Nie pozwalały normalnie funkcjonować, obijając się o ściany mojej czaszki niczym rój rozwścieczonych szerszeni, których gniazdo zostało zrzucone na ziemię przez niesfornego niedźwiadka, niebędącego w stanie rozróżnić obdarowujących go smakowitą złotą substancją pszczół od wspomnianych wcześniej śmiertelnie niebezpiecznych owadów. Co oczywiście dla zwierzęcia może skończyć się niezwykle niefortunnie… Mój egzystencjalny wywód zaczął powoli przypominać nieco upiększoną wersję programu przyrodniczego rodem z National Geographic, więc może wróćmy do tematu, zanim zacznę opowiadać o pszczółkach i kwiatkach.
Wszystko zaczęło się, gdy mając około sześciu bądź siedmiu lat wraz z najbliższą rodziną odwiedziłem dziadka na farmie. Rodzice mojej matki mieszkali daleko, daleko za Seulem, dziś mógłbym śmiało powiedzieć, że na kompletnym odludziu i wcale bym nie przesadził. Niewielkie miasteczko (lub wioska, bo miasta tamto miejsce zdecydowanie nie przypomina) składające się z czterech połączonych krzywymi skrzyżowaniami uliczek, przy których w nierównym rzędzie stały stare, zniszczone przez czas domki jednorodzinne, od których ścian sukcesywnie odchodziła farba, ukazując mniej lub bardziej nadgryzione przez korniki deski, oraz bar, sklep ogólno branżowy, obsługiwany przez starego i zmęczonego życiem pana Choi i jego córkę, zajmującą się działem z odzieżą.
Niecałe dwa kilometry za ową miejscowością znajdowała się farma mojego dziadka. Jeżeli w tym momencie spodziewaliście się barwnego opisu cudownego gospodarstwa rolnego, w którego posiadaniu był zacny staruszek o nazwisku Kim, muszę was niestety rozczarować.
To nie tak, że farma była kompletną ruiną nadającą się jedynie do rozbiórki. Nic z tych rzeczy. Mój dziadek był osobą wielce zorganizowaną i odpowiedzialną, nigdy nie dopuściłby do sytuacji, w której jego mienie znalazłoby się w stanie wołającym o pomstę do nieba, tak jak niektóre budynki w miasteczku nieopodal.
Pamiętam ekscytację widoczną na twarzy mojej matki, gdy ojciec zjechał z betonowej drogi (dziurawej jak ser szwajcarski) na ubitą dróżkę prowadzącą do domu jej młodości. Trzymałem się kurczowo swego siedzenia, panicznie bojąc się, żeby przy gwałtowniejszym wstrząsie nie uderzyć głową w dach auta. Wpatrywałem się w uciekające za oknem drzewa, krzewy i niknące za wzgórzem miasteczko, którym w owym czasie byłem zaintrygowany. To nie był Seul. Nikt nigdzie się nie spieszył, po ulicach nie sunęły łańcuchy drogich aut, zmierzając do jeszcze droższych, sięgających chmur budynków ze szkła. Było to dla mnie niesłychanie zaskakujące, gdyż w swym krótkim życiu nie przywykłem do tak małych i niszczejących miejscowości.
- Synku, spójrz- uśmiechnęła się do mnie mama, wykręcając się nieco na swoim siedzeniu, by móc mnie zobaczyć- Jesteśmy już u dziadka. Cieszysz się?
Wyciągnąłem szyję do przodu, spoglądając przed siebie. Po chwili na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Pokiwałem energicznie głową, przyciskając nos do szyby. Rodzicielka roześmiała się radośnie.
Dom, który ujrzałem, zdecydowanie różnił się od tych, jakie mijaliśmy parę minut wcześniej. Duży, o białych ścianach i brunatnej strzesze, zdecydowanie przypadł mi do gustu. Był zadbany, tak samo jak podwórze, na którym stał. Wokoło panował zaskakujący jak na wiejskie standardy porządek- nigdzie nie walały się śmieci, siano stało w stodole, zwinięte w jednakowej wielkości stogi, a śmierdzący kompost składowano w oddalonym od reszty gospodarstwa kompostowniku tak, aby wydobywając się z niego odór nie dosięgnął domowników i ich gości. Z drugiej strony, w pobliżu pastwiska, stała obora, do której jednak zabroniono mi wchodzić w obawie, iż mógłbym wystraszyć zwierzęta.
- Córeczko! Synku! Jak miło was widzieć!- Moja babcia podeszła do moich rodziców i zamknęła ich w uścisku, jak tylko wynurzyli się z samochodu.
- Ciebie też, mamo.- Odpowiedziała moja rodzicielka, przylgnąwszy do piersi staruszki.
- A gdzie wasz mały?- Tata otworzył mi drzwi i wyciągnął mnie z auta, prowadząc w stronę uśmiechniętej babci.- Ryeowookie, jak ty urosłeś!- Zawołała, przyciągając mnie do siebie.- Pamiętasz mnie, Wookie?- Pokiwałem głową. Jasne, że pamiętałem. Zawsze przysyłała mi ładne rzeczy na urodziny, jak mógłbym zapomnieć.- Masz ochotę na ciasteczka? Właśnie skończyliśmy z dziadkiem pierwszą partię.- Znów przytaknąłem, unosząc kąciki ust, na co babunia chwyciła mnie lekko za policzki.- Jejku, jakiś ty słodki! Chodźcie do środka.
Zajadałem czekoladowe wypieki, machając radośnie zwisającymi mi z wysokiego krzesła nogami. Wodziłem wzrokiem od babci, kobiety o dość pokaźnych gabarytach, do dziadka, będącego jej całkowitym przeciwieństwem- szczuplutkiego, wątłego. Sądzę, że już wtedy cos zauważyłem, jednak byłem zbyt mały, by to zrozumieć. Szkoda. Być może bardziej wykorzystałbym to spotkanie.
W ciągu kilku następnych dni chodziłem za dziadkiem niczym cień, chcąc mu we wszystkim pomagać. Czasami pozwalał mi przerzucić odrobinę siana, czasami gnoju (co robiłem raczej niechętnie, ale hej, mimo wszystko chciałem pomagać, w końcu byłem mężczyzną!) czemu przyglądał się z delikatnym uśmiechem, majaczącym na wąskich, pomarszczonych wargach. Lubiłem spacery o zachodzie słońca po pastwisku, bieganie wśród jego ostatnich, krwistoczerwonych promieniach. Śmiałem się wtedy radośnie, czując nieznaną mi dotąd wolność. Nie mam w tym momencie na myśli, że rodzice mnie ograniczali. Wręcz przeciwnie, jako jedyne dziecko byłem raczej rozpieszczany, niczego mi nie brakowało. Chodzi mi raczej o swobodę, jakiej nie mogłem doświadczyć w wielkim mieście. W Seulu bieganie beztrosko po jakimkolwiek parku, będąc w znacznej odległości od trzymającego nad tobą pieczę dorosłego, było bardzo niebezpieczne. Ktoś mógłby mnie porwać, zrobić mi krzywdę, co nie stałoby się na pustym polu z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Miałem wrażenie, jakbym mógł w każdej chwili odlecieć w siną dal i już nie wracać, pozostając w stanie błogiego uniesienia.
Podczas jednego z takich radosnych harców poznałem ciebie. Stałeś na drugim końcu pastwiska i patrzyłeś na mnie z zaskoczeniem w oczach, trzymając za rękę równie zdezorientowanego młodszego chłopca, patrzącego to na ciebie, to na mnie. W końcu maluch spytał cienkim głosikiem, kim jestem, na co ty odparłeś:
- Nie wiem, Jongjin. Spytamy go?- Jongjin przytulił się do twojej dłoni, gdy wolnym krokiem zmierzaliście w moją stronę. Ja się nie ruszałem.- Cześć.- Uśmiechnąłeś się.- Mam na imię Jongwoon, a to mój młodszy brat, Jongjin. Jak masz na imię?
- Ryeowook…ja…to znaczy…- Zająknąłem się ze zdenerwowania. Nie spodziewałem się tu innych dzieci. Spojrzałem na dziadka, oczekując pomocy.
Staruszek pogłaskał każdego z nas po głowie.
- Dobry wieczór, Jongwoonnie. Co tu robisz o tak późnej porze?- Spytał mój dziadek, patrząc na ciebie ciepło. Uspokoiłem się nieco.
- Jongjin nie chciał iść spać, więc mama kazała mi go zmęczyć. To pański wnuczek?- Czy już wtedy zauroczył mnie twój uśmiech?
- Tak- potwierdził stary farmer- to Ryeowook. Ma sześć lat. Mam nadzieję, że się nim zajmiesz, Jongwoon-ah. Bądź dobrym hyungiem, zgoda?
- Oczywiście. Będziemy najlepszymi przyjaciółmi, co nie, Ryeowook?- Tym razem odwzajemniłem uśmiech.
I naprawdę się mną zająłeś. Od tamtego dnia to ty zabierałeś mnie na pastwisko, do lasu na grzyby. Czasami odwiedzałem cię nawet w twoim domu, który, jak się później dowiedziałem, stał po sąsiedzku, niewidoczny z powodu oddzielającego nas niewielkiego lasku. Bawiliśmy się świetnie, mimo trzyletniej różnicy wieku. Zawsze wiedziałeś, na jaką grę miałem ochotę, gdzie chciałem pójść, co zobaczyć. Ja natomiast nauczyłem się wyczytywać z twej twarzy, kiedy jesteś zmęczony, zadowolony, smutny, opanowany przez euforię czy melancholię. Byłeś moim najlepszym i najulubieńszym hyungiem, a ja chciałem wierzyć, iż to właśnie ja byłem w posiadaniu zaszczytnego tytułu twego ukochanego dongsaenga. Ukochanego…
Przyjeżdżałem na farmę co roku w każde wakacje, każde ferie, ale dalej było mi mało. Gdybym mógł, zjawiałbym się tam co weekend. Co mnie tam ciągnęło? Po części oczywiście klimat tego miejsca, spokój, jaki tam panował. Zupełnie, jakby czas się zatrzymał. Ale przede wszystkim byłeś to ty. Jaka szkoda, że zauważyłem to tak późno. Jaka szkoda, że rozpoznałem targające mną uczucia równocześnie ze zbliżającą się tragedią.
Miałem wtedy szesnaście lat, ty dziewiętnaście. Rozważałeś właśnie zmianę szkoły, z czego byłem niemal nieprzyzwoicie zadowolony. Widywałbym cię częściej, może nawet codziennie, skoro twoim celem stała się stolica. Odkąd mnie o tym poinformowałeś, z mojej twarzy nie znikał uśmiech, podobnie jak z twojej. Tak jak ja cieszyłeś się na samą myśl o Seulu, być może nawet bardziej ode mnie.
Byliśmy wtedy nad rzeką. Siedząc na miękkiej trawie, moczyliśmy stopy w krystalicznie czystej, chłodnej wodzie, chcąc ulżyć sobie nieco w ten gorący dzień.
- Jak się czuje twój dziadek?- Spytałeś, wpatrując się w słowika, siedzącego na gałęzi nad twoją głową.
- Dziś było mu trochę lepiej.- Westchnąłem ciężko.- Ale babcia się martwi… W taką pogodę zazwyczaj mu się pogarsza.
Kilka lat temu dowiedziałem się o chorobie dziadka. Poczciwy staruszek od wielu lat zmagał się z ciężką wadą serca, tak poważną, że zaproponowano mu przeszczep. On jednak odmówił, twierdząc, że jest za stary, a nowe serce równie dobrze może ocalić młodą osobę, dając jej szansę na dalsze życie. Babcia rozpłakała się z żalu, ale dziadek natychmiast kazał jej przestać i zająć się tym, co pod wpływem silnych emocji porzuciła w połowie.
Nagle poczułem twoje palce na moim policzku, gładzące go delikatnie. Zerknąłem na ciebie, zaskoczony, ale natychmiast się uspokoiłem, widząc twój ciepły wzrok.
- Wszystko będzie dobrze.- Powiedziałeś z lekkim uśmiechem.
Pokiwałem głową. Z niewiadomych mi przyczyn zerknąłem na twoje usta. Ty zrobiłeś to samo, zbliżając się do mnie powoli. Objąłeś dłonią mój kark, po chwili przyciskając lekko swoje wargi do moich. To był krótki pocałunek, ale najsłodszy, jakim kiedykolwiek mnie obdarowałeś.
Kilka sekund później odsunąłeś się, spoglądając z uczuciem w moje oczy. Odpowiedziałem tym samym. Roześmialiśmy się radośnie. Słowa były zbędne.
Niewiele pamiętam z tamtego dnia. Przepełniające mnie wtedy szczęście zaćmiło mój umysł, zatarło w pamięci wszystko, prócz twoich ramion, ciasno obejmujących moje drobne ciało, uśmiechu na twoich malinowych ustach i miłości, którą wręcz emanowały twe czekoladowe oczy. Moje prawdopodobnie też, gdyż już od dłuższego czasu wiedziałem, że cię kochałem. Najbardziej na świecie.
Odkąd dowiedziałem się o chorobie dziadka, często łapałem się na rozmyślaniu o sercu- czym jest, dlaczego je posiadamy i, przede wszystkim, czemu bywają wadliwe. Doszedłem do wniosku, że choroby serca nie powinny mieć racji bytu. Zaraz po mózgu, jest to najważniejszy organ naszego ciała. Pompuje krew, dostarczając tlen i składniki odżywcze do każdej komórki naszego ciała, umożliwiając ich właściwe funkcjonowanie. W takim razie dlaczego? Dlaczego ludzie chorują, dlaczego ich serca miewają wady, nieraz prowadzące do ich śmierci? Drżałem na tą straszliwą myśl, usiłując pozbyć się jej z mojego zmartwionego umysłu. Chciałem odkryć w tym bijącym w mojej piersi mięśniu coś więcej niż narząd podtrzymujący życie. Musiałem znaleźć jakiś głębszy sens w tym wszystkim.
Ty mi go pokazałeś.
Trzymając mnie za rękę udowodniłeś, że jeden dotyk może je na moment zatrzymać.
Przeciągając czułym spojrzeniem po moim ciele dowiodłeś, iż wzrok jest w stanie sprawić, by mój puls oszalał.
Całując mnie mocno uzmysłowiłeś mi, jak niewiele brakuje, by moje własne serce uwolniło się spomiędzy mych żeber, chcąc dostać się do ciebie.
Dzięki tobie, Jongwoon-ah, byłem w stanie zrozumieć, iż serce to nie tylko mięsień, organ. To przede wszystkim twoja własność. Skradłeś mi je podstępnie, nawet nie wiem, kiedy, ale wiesz co? Nie chcę go z powrotem. Jest twoje. Tak samo jak twoje należy do mnie.
Podczas tamtych wakacji byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zakochałem się w najwspanialszym chłopaku na globie, nie, w całym uniwersum, a on kochał mnie. Od początku nowego roku szkolnego miałeś zamieszkać w Seulu, a po ukończeniu przeze mnie liceum planowaliśmy rozejrzeć się za wspólnym mieszkaniem.
Twój wyjazd nieco się opóźnił ze względów finansowych. Byłem bardzo sfrustrowany, więc, korzystając ze wspaniałej pogody i kilku wolnych od szkoły dni, przyjechałem na wieś. To, co się wydarzyło tamtego dnia, nadal wywołuje delikatny uśmiech na mojej twarzy.
Dotykałeś mnie, jakbym był z porcelany- subtelnie, opuszkami palców ledwie muskając moją skórę, jakbym pod wpływem mocniejszego dotyku mógł rozpaść się na kawałki, obrócić się w proch i zniknąć razem z targającym korony drzew wiatrem. Czułem się, jakbym płonął, twoje dłonie rozpaliły we mnie ogień, który chciałem, by nigdy nie zgasnął. Jęczałem cicho, gdy znaczyłeś moją skórę motylimi pocałunkami. Pozbawiłeś mnie koszulki. Ja odebrałem ci twoją, zamaszystym ruchem odrzucając ją za siebie, co skwitowałeś głośnym śmiechem. Wpiłem się w twoje usta. Kochałem twój śmiech, ale w tym momencie pragnąłem czegoś innego. Chwilę później mi to dałeś, a ja oddałem ci się z całą moją miłością. I sercem.
Mówi się, że czasami coś jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe. I tak też było tym razem. Intuicja mnie nie zawiodła, gdy odczuwałem niepokój, myśląc o otaczającej mnie rzeczywistości. Ta sielanka, w której żyłem- dobre oceny, ukochany, którego w pełni akceptowała moja rodzina, a także twoi bliscy, darzący mnie sympatią- wydawało mi się to zbyt irracjonalne, by miało prawo bytu. Gdzieś w podświadomości czułem, że to wszystko wkrótce się skończy, na domiar złego w bardzo drastyczny sposób. Dlaczego nie mogłem się pomylić, Jongwoonnie?
Kilka dni po naszym pierwszym razie, stan mojego dziadka znacznie się pogorszył. Bardzo zbladł, schudł. Bolało go w piersi, więc babcia zadzwoniła na pogotowie. Było jednak za późno. Staruszek zmarł przed przyjazdem karetki. Koroner jako przyczynę podał zawał mięśnia sercowego.
Na pogrzebie cały czas trzymałeś mnie za rękę. Nic nie mówiłeś, po prostu stałeś, zaciskając mocno swoje palce na mojej dłoni. Noc spędziliśmy razem, tuląc się na moim wąskim łóżku w niewielkim pokoiku na poddaszu. Pozwoliłeś mi przepłakać całą noc. Przed tobą nie musiałem się niczego wstydzić.
W końcu zamieszkaliśmy razem, jak planowaliśmy. Minęło dużo czasu od śmierci mojego dziadka, zdążyłem się pozbierać i odzyskać pogodnego siebie, którym byłem przed pogrzebem. Nasze mieszkanko nie było duże. Średniej wielkości kuchnia pozwalała mi rozwijać swoją pasję kulinarną, salon był w stanie zmieścić grupę uczących się razem studentów, łazienka umożliwiała relaks w głębokiej wannie, a łóżko w naszej skromnie urządzonej sypialni było na tyle duże, byśmy mogli kochać się na nim bez przeszkód.
Znów się uśmiechałem. Ciągle byliśmy szczęśliwi. Na nowo rozpoczęła się sielanka, a ja ponownie poczułem, że coś jest nie tak. Że niedługo moje życie ponownie zostanie splamione bezbrzeżnym smutkiem. Jednak tym razem miało być o wiele gorzej.
Schudłeś. Mało jadłeś. Czasami potrafiłeś przez całą noc nie zmrużyć oka, innym razem przesypiałeś całe dnie. Bywało, że poruszałeś się jak w zwolnionym tempie.
- Jongwoon-ah?- Chwyciłem cię za ramiona, gdy osuwałeś się po ścianie, straciwszy równowagę.
- To nic- wyszeptałeś, przecierając oczy dłonią- to nic...
- Ale hyung...
- Jestem po prostu zmęczony.- Uciąłeś, patrząc na mnie szklistymi oczyma.- Proszę... Chcę spać, Wookie...
Nie obudziłeś się do późnego popołudnia następnego dnia.
Miałeś gorączkę, wysoką gorączkę. Byłeś przeraźliwie blady, na policzkach pojawiły się wypieki. Nie patrzyłeś prosto na mnie, prawdopodobnie nie będąc świadomym mojej obecności.
Zabrałem cię do szpitala. Spędziłem kilka godzin na poczekalni, z nerwów nie będąc w stanie zrobić nic konstruktywnego, może poza wybraniem numeru do twojego brata. Jongjin przyjechał niemal natychmiast po odebraniu mojego telefonu. Wyglądał na przerażonego, w odróżnieniu ode mnie, gdyż ja, jak się dowiedziałem parę miesięcy później, wyglądałem jakby odebrano mi duszę.
Jakby wyrwano mi serce z piersi.
Gdy w końcu pozwolono nam wejść do twojej sali, na chwilę straciłem oddech.
Leżałeś na łóżku przykryty grubą kołdrą, przez co wydawałeś się być jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. Do twojej dłoni przytwierdzono wenflon, od którego odchodziła cienka rurka, podłączona do worka z kroplówką. Podawano ci tlen do nosa. Stojąca obok maszyna pikała miarowo, monitorując pracę twojego serca. Mojego serca.
Usiedliśmy z Jongjinem po twoich dwóch stronach, ostrożnie, starając się niczego nie naruszyć. Najpierw odwróciłeś się do brata, pocieszając go i pouczając zarazem. Następnie odwróciłeś się do mnie. Uśmiechnąłeś się delikatnie, wyciągając do mnie rękę. Ująłem ją w swoje dłonie, całując cię po palcach.
- Ryeowook...- Zacząłeś. Moje oczy zaszły mgłą.- Dziękuję ci...
- Nie- jęknąłem. Nie chciałem tego słuchać.
- Dziękuję, że mogłem cię kochać.- Powiedziałeś chrapliwym głosem.
- P-przestań...
- Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.- Po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy.- Nie płacz, przecież z tobą zostanę.
- Hyung...
- Masz moje serce, pamiętasz?- Pokiwałem głową, usiłując opanować szloch.
- J-jongwoon-ah... Kocham cię, k-kocham...proszę cię, n-nie poddawaj się...błagam...- Twoje palce musnęły moją twarz. Spojrzałem ci w oczy.
- Pocałuj mnie.- Wyszeptałeś, nie mając siły, by powiedzieć więcej. Zrobiło to za ciebie twoje spojrzenie.
Pochyliłem się i przycisnąłem drżące wargi do twych bladych ust. Gdy się odsunąłem, zamykałeś właśnie powieki. Wypowiedziałeś jeszcze na wydechu te dwa najpiękniejsze słowa, którymi lata temu skradłeś mi serce, obdarowując mnie tym samym najpiękniejszym, najcenniejszym i najdroższym darem, jaki mogłem otrzymać.
Potem słyszałem już tylko ten przenikliwy, nieustający pisk.
A teraz siedzę tu, dwa lata później, na niewielkiej ławeczce przy twoim grobie i w niewielkim niebieskim notesiku zapisuję najdroższe mi wspomnienia, wpatrując się jednocześnie w twoją fotografię.
Gdy zabrali twoje ciało, lekarz poinformował nas o twojej chorobie. Przeziębiłeś się, wiesz? Jednak to zwykłe przeziębienie wystarczyło, by pokonać twój wymęczony nowotworem organizm. Miałeś raka, a ja nic nie wiedziałem. Mimo wszystko nie jestem na ciebie zły. Wciąż cię kocham, wiesz? A ukochanej osobie najszybciej się wybacza.
Pamiętasz, jak powiedziałeś, że ze mną zostaniesz, bo mam twoje serce? W takim razie jestem ci winien przeprosiny, gdyż ty wziąłeś moje, na którym rozwinął się guz. Wybaczysz mi, Jongwoon-ah?
Szkoda, że nie widzisz, jak pięknie zachodzi teraz słońce. Jego czerwonawe promienie odbijają się od gładkiej tafli leżącego u dołu klifu morza, tworząc przepiękną mozaikę wraz z poruszającymi się nieznacznie pod powierzchnią wody wodorostami. Wiatr porusza lekko kosmykami moich czarnych włosów. Podobno morze jest dziś chłodne.
Tęsknię za tobą, Jongwoonnie. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.
Ale wiesz co? Znowu mam to przeczucie. Wiem, że coś się niedługo stanie, ale się nie boję. Nie tym razem.
Bo wkrótce się spotkamy.
* * *
Mój pierwszy angst. Sama nie wiem, skąd się wziął. Usiadłam do Worda i po prostu zaczął powstawać. Lubię, jak tak się dzieje <3
Muszę wam powiedzieć, że miałam na to taką wenę, że pisałam to do trzeciej nad ranem...w notatniku na telefonie xD Tak blisko połowę napisałam w notatniku, a potem miałam jeszcze wenę na następnego ficka xD Ale poszłam spać i wstałam o 12, więc chyba dobrze, że nie pisałam dalej x3
Zakończenie specjalnie zostawiłam w takiej formie, żebyście mogli sami dopowiedzieć sobie dalszy ciąg.
Jestem bardzo ciekawa, co waszym zdaniem zrobił Ryeowook <3

piątek, 2 maja 2014

S.P.Y- rozdział 2

Cześć.
Przepraszam, że tak długo mi to zajęło. Minął ponad miesiąc od ostatniej publikacji xd
Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście Q^Q
Mam także nadzieję, że cieszycie się na mój comeback ^^"
Zdecydowałam się na S.P.Y, bo dotychczas opublikowałam tylko
jeden krótki rozdział, poza tym już dwie osoby mnie o to prosiły...
Z długości jestem zadowolona. 6 stron, ponad 2000 słów ^w^
Rozdział z dedykacją dla prezenterki Radia Aoi, Woobinnie.
Cieszę się, że czytasz mojego bloga! <3
Co do treści... Wy oceńcie :3
Tylko bądźcie wyrozumiali, miesiąc fanficków nie pisałam ;;;
Także tego...
Enjoy~!

* * *


Yesung.
Czy to jest jakiś żart?
Kyuhyun z niedowierzaniem wpatrywał się w ciemnowłosego, który nadal stał w progu i patrzył na niego z lekkim uśmiechem na ustach.
Uśmiechem, przez który wracały wspomnienia.
Te, które Cho desperacko pragnął wyrzucić z pamięci…


~*~
7 lat wcześniej

Młody, wyraźnie zestresowany chłopak stał przed drzwiami jednego z najlepszych uniwersytetów w kraju. Uniwersytetu, o którym marzył przez całe swoje życie. Uniwersytetu, przez który prawie wylądował w szpitalu przed egzaminami końcowymi w szkole średniej, kiedy po dziesięć razy dziennie przerabiał cały materiał, odmawiając sobie w nocy snu. Uniwersytetu, który stał się jego celem życiowym numer jeden.
Uniwersytetu, na który ostatecznie został przyjęty.
Ciemnowłosy ściskał nerwowo pasek swojej torby, w której trzymał niezbędne pierwszego dnia edukacji przedmioty. Nadal stał w miejscu, jakby w obawie, iż budynek na niego skoczy, jeśli ten spróbuje do niego podejść.
Czekał na ten moment tyle czasu, iż teraz, gdy w końcu mógł tam wejść, kiedy spełniło się jedno z jego największych marzeń, wydawało mu się to irracjonalne. Stanie w tym miejscu. Możliwość przekroczenia progu tej uczelni. Udało mu się, w co nie mógł uwierzyć.
Przełknął głośno ślinę i wymierzył sobie mentalny policzek.
- Nie bądź tchórzem, Cho Kyuhyunie- szepnął i postawił pierwsze kroki naprzód.
Zatrzymał się dopiero przed drzwiami. Nieco drżącą dłonią pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
Wnętrze było urządzone w bardzo gustownym stylu. Czarnobiałe sofy, stoliki i fotele stały w stosownych od siebie odległościach na przypominającej szachownicę lśniącej, wypastowanej podłodze, w której Kyuhyun mógłby się spokojnie przejrzeć, gdyby nie wlepiał wzroku w pokaźnych rozmiarów żyrandole, których szklane fragmenty lśniły w porannym słońcu niczym diamenty. A może rzeczywiście nimi były…?
Młody student spojrzał na stojące pod śnieżnobiałą ścianą regały, których czarne półki niemal uginały się pod ciężarem znajdujących się na nich książek. Chłopak podszedł do nich wolnym krokiem, po drodze mierząc wzrokiem szerokie, okryte ciemnym dywanem schody prowadzące na wyższe piętra. W końcu przyjrzał się bliżej tytułom, jak się okazało, podręczników. „Jak rozpoznać szpiega”, „ABC dobrego agenta”, „Najlepsze trucizny i odtrutki świata”. Ten ostatni, nie wiedzieć, czemu, przywodził mu na myśl lekcje eliksirów u profesora Snape’a z „Harry’ego Pottera”. Spojrzał niżej. „Historia konfliktów zbrojnych świata” brzmiała co prawda nudniej, ale zdecydowanie normalniej niż „10 sposobów na zamordowanie geniusza zła”, aczkolwiek Cho sądził, że to któryś z uczniów umieścił tę książkę na tej półce, prawdopodobnie dla żartu. Wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. W sumie, dlaczego nie? Nie można być wiecznie śmiertelnie poważnym, to niezdrowe.
Przysięgając sobie w duchu, że jeszcze tu przyjdzie, skierował się do położonego po drugiej stronie obszernego pomieszczenia sekretariatu. Zawahał się. A może to jakaś pomyłka, pomyślał, i zaraz powiedzą mi, że mam wracać do domu i szukać innej szkoły? Przełknął ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Przypomniały mu się słowa ojca, twierdzącego, iż Kyuhyun na marne starał się o prawo do studiowania na tej uczelni. Starszy Cho uważał, że jego syn powinien udać się na kierunek związany z bankowością lub administracją. Chłopak pamiętał rozmowę, którą odbył z ojcem zanim złożył papiery do Seoul Agents Academy. Dyskusja szybko zmieniła się w ostrą wymianę zdań, którą ostatecznie przerwała matka Kyuhyuna, błagając męża, by przestał krzyczeć na ich syna i po prostu mu na to pozwolił, skoro jest to jego marzenie. Ojciec ostatecznie zgodził się na finansowanie jego edukacji, ale pod warunkiem, że chłopak nie zawali ani jednego egzaminu- w takim wypadku natychmiast zabrałby jego rzeczy z akademika w S.A.A., przepisując go na bankowość. Kyuhyun ochoczo przystał na takie warunki. Na dobrą sprawę nie miał innego wyboru.
Biorąc głęboki wdech, podniósł rękę i zapukał, może nieco za bardzo energicznie. Po chwili nacisnął klamkę i wszedł do środka, gdzie uprzejma kobieta za biurkiem wręczyła mu plan szkoły, rozkład zajęć i klucz do jego pokoju, informując go również, że jego rzeczy już tam na niego czekają a on sam może się spokojnie rozejrzeć, bo wykłady zaczynają się dopiero jutro rano. Podziękowawszy jej, opuścił sekretariat i wlepił wzrok w mapkę, szukając na niej biblioteki. Od zawsze lubił książki. I komputery. Tak nowoczesna akademia musiała mieć komputery w bibliotece, prawda?
Po paru minutach stanął przed masywnymi dębowymi drzwiami. Przekraczając ich próg, w jego nozdrza uderzył charakterystyczny zapach tuszu drukarskiego, kojarzący się Kyuhyunowi z najlepszymi latami jego dzieciństwa. Z delikatnym uśmiechem na ustach, kiwnął głową na powitanie wiekowej bibliotekarce, która pomimo sporej różnicy wieku oblała się soczystym rumieńcem. Chłopak poszedł dalej, w podobny sposób witając się z nielicznymi w owym pomieszczeniu studentami. Cóż, na początek musi być dla wszystkich miły, prawda? Jakieś wsparcie zawsze się przyda, a przyjaciół raczej nie znajdzie, na starcie plując jadem na lewo i prawo. Nie, żeby faktycznie to robił, ale prawdą było, że Cho Kyuhyun do najmilszych na świecie osób zdecydowanie nie należał. I to mu w żadnym wypadku nie przeszkadzało.
Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, gdy dostrzegł na końcu pomieszczenia rządek ukochanego sprzętu elektronicznego. Podążył szybszym krokiem w tamtą stronę, jednak kątem oka dostrzegł między regałami coś, co sprawiło, że stanął jak wryty.
Na podłodze kucał chłopak. Miał ciemne włosy, grzywka opadała mu na czekoladowe oczy, przez co co chwilę musiał odgarniać ją drobną dłonią, żeby nie ograniczała mu pola widzenia. Tajemniczy osobnik, zarzuciwszy na głowę kaptur burej bluzy, który zdaniem Cho był zdecydowanie za mały dla jego głowy, kulił się pod działem z literaturą piękną, jakby w obawie przed prześladowcą. I w zasadzie Kyhyun mógłby po prostu go minąć, mając w głębokim poważaniu jego pozę, gdyby nie fakt, że chłopak w prawej dłoni dzierżył różowo niebieski pistolet na wodę. Który był, jakby to idiotycznie nie brzmiało, nabity.
Podejrzany student w końcu dostrzegł obserwującego go chłopaka. Patrząc mu w oczy, podniósł powoli palec do ust, nakazując mu ciszę. Cho uniósł brwi, coraz bardziej zdziwiony. Otworzył usta, chcąc zapytać, o co mu chodzi, jednak tamten szybko chwycił go za ramię i pociągnął na podłogę.
- Ała…- jęknął Kyu, rozcierając obite biodro- Co do diabła…
- Ciii- syknął chłopak w kapturze, wyglądając ostrożnie zza regału- bo nas namierzy…
- Kto?- Spytał skonsternowany Cho, wbijając wzrok w zabawkowy pistolet- Czemu czaisz się po kątach z pistoletem na wodę?
- Jestem agentem. A teraz łaskawie się zamknij, mam misję w terenie.
Kyuhyun spojrzał na niego jak na kompletnego debila. Pierwszy dzień w nowym miejscu, ba, pierwsza godzina, a on trafia na takie indywidua… Za jakie grzechy, jęknął w myślach.
Nagle zmarszczył brwi. Sięgnął do zabawki zakapturzonego i prawdopodobnie nie do końca normalnego studenta, chcąc jej się przyjrzeć.
- To nie woda…- stwierdził z niemałym zaskoczeniem- Czy mi się zdaje, czy to…
- KIIIISSIIIIIIEEEEEELLL!!!
Nagle zza regału wyskoczył drugi chłopak, strzelając w ciemnowłosego wspomnianą substancją w twarz. Kyuhyun odskoczył gwałtownie na bok, przy okazji obijając sobie drugie biodro. Zbulwersowany, wbił wzrok w nowoprzybyłego drobnego chłopaka o kasztanowych włosach, zaśmiewającego się w najlepsze z zaskoczonej miny swojej ofiary.
- Dopadłem cię, hyung! Nareszcie mi się udało!
Starszy podniósł się z ziemi, ściągnął za mały kaptur i otarł twarz chusteczką.
- Cytrynowy?- Zdziwił się, oblizując usta- Zawsze brałeś truskawkowy.
- Skończył mi się- chłopak wzruszył ramionami. Po chwili wyszczerzył się i z satysfakcją powiedział- Pokonałem cię, hyung!
- Tym razem ci się udało, Ryeowook- przyznał przegrany- ale tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś mi przeszkodził- spojrzał na wciąż siedzącego na podłodze Kyu
- Kto to?- Zapytał Ryeo
- Nie wiem.- Starszy pochylił się i podał mu rękę, stawiając go na nogi. Przechylił głowę na jedną stronę, przyglądając mu się niczym zaciekawione dziecko. Naraz uśmiechnął się lekko i uznał- Ale będzie moim przyjacielem.
- Słucham?
- Jak masz na imię?
- Kyuhyun… Cho Kyuhyun.
- Jestem Jongwoon.- Odparł chłopak, potrząsając nadal trzymaną dłonią- Miło cię poznać, Kyuhyunnie.
 To powiedziawszy, wyszedł z biblioteki, uprzednio poklepując Kyu po policzku.
Drugi chłopak podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.
- Kim Ryeowook- przedstawił się uprzejmie- Nie przejmuj się tym- pomachał pistoletem na wodę. Lub na kisiel, którym, jak się okazało, też można było strzelać- To taka nasza tradycja.
- Macie jeszcze jakieś dziwaczne zwyczaje, o których powinienem wiedzieć?- Skrzywił się nieco Cho, co wywołało u Ryeowooka cichy śmiech
- Pewnie! Zresztą, sam się niedługo przekonasz.- Chłopak odwrócił się, na odchodne rzucając przez ramię- I gratuluję przyjęcia do grona przyjaciół Jongwoona hyung. To niemal zaszczyt!
Kyuhyun zmarszczył brwi, nie będąc pewnym, czy powinien z owego zaszczytu czerpać radość, czy może odczuwać rozpacz.
~*~
Kyuhyunowi w końcu udało się oderwać wzrok od mężczyzny w progu i przenieść go na nieco zdumionego szefa za biurkiem. Tak było lepiej. Nie chciał na niego patrzeć. Wolał udawać, że go tam wcale nie ma.
- Och, więc wy się znacie, tak?- Tak jak Cho lubił swego przełożonego, tak miał ochotę mu w tym momencie przywalić
- Tak- odparł Kim, podchodząc do nich bliżej i opadając na siedzenie obok Kyuhyuna- Prawda, Kyuhyun?
- Być może- głos agenta 013 był beznamiętny, a on sam wbijał wzrok w widok za oknem, uparcie odmawiając nawiązania kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z obecnych
- Gdzie się poznaliście?- Chciał wiedzieć Leeteuk, nagle zaciekawiony
- Chodziliśmy przez pewien czas razem do szkoły.
- Naprawdę? I ty go nie pamiętasz, Kyuhyun?
- Poznałem wtedy sporo osób, nie jestem w stanie pamiętać każdego- uciął szybko Cho- To ile dostanę tego wolnego?- Chciał się stamtąd jak najszybciej ulotnić.
- Tydzień, a potem…- Kyuhyun wyrwał podawany mu dokument z ręki szefa, podpisał w wyznaczonym miejscu i położył go na biurku, natychmiast się podnosząc.
- W takim razie widzimy się za tydzień.
- Wszystko w porządku…?- Zmartwił się Jungsu.
- Tak, jestem tylko zmęczony- rzucił w stronę strapionego mężczyzny cierpki uśmiech.- Do widzenia.
Nie czekając na odpowiedź, wypadł z gabinetu i szybkim krokiem podążył w stronę wyjścia z budynku. Wbił dłonie w kieszenie i zacisnął je w pięści. Oddychał ciężko, starając się przejąć kontrolę nad powoli opanowującym jego ciało gniewem.
Nie, nie, nie, to niemożliwe, powtarzał w duchu, to nie mógł być on, przecież on zniknął, rozpłynął się w powietrzu, zostawił wszystko, co miał i przepadł. Nie było opcji, żeby tak nagle sobie wszedł do biura Leeteuka i się z nim przywitał, jakby minął co najwyżej miesiąc, nie całe trzy lata…
Ale to był on i Kyuhyun to wiedział. Wszędzie poznałby tę charakterystyczną posturę ciała, ten lekko zachrypnięty głos, te ciemne oczy o kolorze przywodzącym na myśl gorzką czekoladę…
Cho warknął pod nosem i w ostatniej chwili skręcił, zamiast w lewo do wyjścia, w prawo do piwnic. Złość aż z niego kipiała i uznał, że dla Bogu ducha winnych mieszkańców Seulu lepiej będzie, jeśli wyżyje się w bezpieczniejszy sposób.
W pośpiechu przeskakiwał po kilka schodków, zbiegając do strzelnicy. Zatrzasnął za sobą drzwi z głośnym hukiem, mając głęboko w poważaniu, czy ktoś go ochrzani za brak manier. W tym momencie liczyły się tylko ochraniacze na jego uszach, papierowe tablice przed nim i chłodna broń w dłoni. Wycelował w sam środek i już miał nacisnąć spust, gdy…
- Uciekasz przede mną?
Kyuhyun zamarł na chwilę, po czym opuścił ręce.
- Bynajmniej- odparł chłodno, nie odwracając się.
- Tęskniłeś za mną?- Spytał, a gdy nie dostał odpowiedzi, dodał- Ja za tobą bardzo…
- Czego chcesz, Jongwoon?- Przerwał mu Cho.
- Och, więc jednak mnie pamiętasz- ucieszył się Kim- A już się bałem, że o mnie zapomniałeś.
- O nieprzyjemnych znajomościach ciężko się zapomina.
- Nieprzyjemnych?- Powtórzył Jongwoon z zaskoczeniem w głosie.- Ja tam nie uważam, że nasza relacja była nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie…
Palce Kyuhyuna zacisnęły się na nadal dzierżonej przez niego broni.
- Wynoś się stąd- oznajmił spokojnym, aczkolwiek zimnym niczym lód tonem.
- Dlaczego? Chcę porozmawiać.
- Wyjdź albo cię zastrzelę.
- Już to widzę- prychnął Kim, po chwili czując na czole chłód lufy pistoletu. Korzystając z okazji, spojrzał Kyuhyunowi w oczy. Tlił się w nich ledwo powstrzymywany gniew.
Jongwoon odsunął się nieco i zerknął na broń. Po chwili z uśmiechem na ustach przysunął się do niej z powrotem.
- Nauczyłeś się strzelać z zabezpieczonej broni czy to prototyp jakiegoś nowego modelu?- Zaśmiał się cicho.
Nie spuszczając z niego wzroku, Kyuhyun przysunął do siebie pistolet i, odbezpieczywszy go, ponownie wymierzył nim w mężczyznę przed nim. Z dziką satysfakcją odnotował błysk niepokoju w jego oczach.
- Wynoś się.- Powtórzył 013.
004 jeszcze raz rzucił okiem na broń, a potem na stojącego naprzeciw Cho.
- Nie strzelisz.- Stwierdził Kim.
- Chcesz się złożyć?- Zakpił młodszy.
W końcu Jongwoon westchnął ciężko i odsunął się. Kyuhyun obserwował uważnie, jak wolnym krokiem zmierza w stronę drzwi i naciska klamkę. Gdy opuszczał broń, Kim odwrócił się do niego ostatni raz i powiedział:
- Porozmawiamy, jak trochę ochłoniesz, Kyuhyunnie.
Kroki na schodach ucichły, a Cho osunął się wolno na ziemię. Odłożył broń, uprzednio ją zabezpieczając i schował twarz w dłoniach. Wziął głęboki wdech, chcąc się uspokoić.
Nie, nie będzie z nim rozmawiał, w żadnym razie. Poprosi Leeteuka o zmianę partnera. Albo odmówi wykonania misji. Weźmie inną, taką, która nie będzie wymagała obecności drugiej osoby, a tym bardziej pewnej konkretnej osoby.
Bo z Kimem Jongwoonem Kyuhyun nie chciał mieć nic wspólnego.
Już nie.