niedziela, 28 września 2014

S.P.Y- Rozdział 5

Pozdrowienia z Luksemburga :D










Kyuhyun już od kilkunastu minut stał w bezruchu, wpatrując się w skupieniu w rząd broni wiszących przed nim na ścianie. Studiował w milczeniu każdą z nich, biorąc je po kolei do ręki, ważąc w dłoni i przywołując w pamięci sytuacje, w których sprawdzały się najlepiej. Doskonale pamiętał, który model był odpowiedniejszy w mieście, który w buszu, jaki wybrałby snajper, a jaki osoba działająca w terenie.
Przed oczyma przewijały mu się numery seryjne, długości luf, kalibry naboi. Liczby, liczby i jeszcze więcej liczb. Na przekór większości populacji pałającej szczerą nienawiścią do wszelkich nauk ścisłych z matematyką na czele, Kyuhyun czuł się pewniej widząc wykonane przez siebie obliczenia, pomagające rozwiązać niemal każdy problem. Dzięki temu wahał się o wiele rzadziej niż inni agenci.
Oczywiście, Cho zdawał sobie sprawę, że podczas akcji nie będzie miał czasu na wyciągnięcie kartki i ołówka oraz rozwiania swych wątpliwości za pomocą odpowiednio ułożonych równań, ale jego mózg był na tyle rozwinięty, że potrafił w miarę trafnie oszacować odległość, jaka dzieliła go od celu, czy też dystans, jaki musi przemierzyć by nie dać się zabić.
Tym razem nie chodziło jednak o uniknięcie śmierci, poważnego uszkodzenia ciała lub o zatrzymanie akcji serca wrogiego szpiega. W tamtym momencie Kyu chciał się jedynie skupić, przypomnieć sobie każdą broń z osobna, pragnął pozwolić zimnemu wyrachowaniu wlać się do swego serca i umysłu. Chciał w pełni stać się agentem 013, mężczyzną, który pomimo krótkiego stażu szybko stał się profesjonalistą w swym fachu.
Odetchnął głęboko, w jednej chwili stawiając gruby mur, oddzielający uczucia od rozsądku.
- Kyuhyun-ah…
Młody agent odwrócił się powoli, słysząc za sobą znajomy głos. Obdarzył intruza beznamiętnym spojrzeniem, po chwili powracając do obserwowania udostępnionego na strzelnicy uzbrojenia. Nagle zachciało mu się postrzelać.
- Dawno nie widziałem cię w koszuli, Kyuhyunnie. Do twarzy ci w niej.
013 milczał, rozważając wykorzystanie kalibru 15mm. Ten rodzaj wydawał się być odpowiedni do ćwiczeń.
- Wyglądasz dzisiaj naprawdę elegancko, Kyu.
- Może ja, w przeciwieństwie do ciebie – przerwał mu młodszy mężczyzna, biorąc do ręki średniej wielkości pistolet – lubię okazywać szefowi szacunek, ubierając się do pracy odpowiednio.
- Nie jestem odpowiednio ubrany?
- Bynajmniej. – prychnął Kyu, przeciągając spojrzeniem po sylwetce Jongwoona.
- Kiedyś podobał ci się mój styl – 004 uśmiechnął się lekko, zadowolony z faktu, iż w jakiś sposób zmusił Kyuhyuna, by na niego spojrzał
- Styl rodem z lumpeksu z lat siedemdziesiątych – odszczekał, zanim zdążył się powstrzymać. Potrząsnął głową i przeszedł do szafy, w której znajdowała się amunicja – I nie podobałeś mi się.
Jongwoon oparł się bokiem o ścianę i wbił wzrok w swego dongsaenga, ponownie się uśmiechając.
- Kłamiesz. – powiedział pewnym siebie tonem – Kłamiesz jak z nut, Kyuhyunnie. Za dobrze cię znam, żebyś mógł to przede mną ukryć.
Kyuhyun ponownie chciał mu odpyskować, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Przecież przysiągł sobie, że nie pozwoli emocjom przejąć nad sobą kontroli. Nie da się wytrącić brunetowi z równowagi.
- Po co tu przyszedłeś? – spytał, wkładając magazynek ze ślepakami do broni
- Porozmawiać. – odparł Kim, podążając za młodszym agentem do jednego ze stanowisk strzelniczych.
- Nie wiem o czym mógłbym z tobą rozmawiać.
- Zignorowałeś mój liścik.
- Och, był od ciebie? Przepraszam, myślałem, że to jakiś śmieć, więc go wyrzuciłem – zakpił Kyuhyun, wkładając słuchawki. – Oczywiście wylądował w koszu na papier, trzeba dbać o środowisko.
Jongwoon zacisnął wargi w cienką linię, usiłując się uspokoić. Chwilę później roześmiał się cicho pod nosem.
- Zawsze taki byłeś, Kyuhyunnie. Prawie zapomniałem – starszy agent spojrzał na niego cieplej, jednak Kyu tego nie dostrzegł, wpatrzony w zbliżającą się ku niemu tarczę. – Co robiłeś, gdy mnie nie było?
Mógłbym cię zapytać o to samo, pomyślał Kyuhyun, jednak zamiast tego spytał:
- Przylazłeś tu na pogawędkę ze starym znajomym, Kim? Bo jeśli tak, to możesz już sobie stąd iść. Nie zamierzam z tobą dłużej rozmawiać.
004 westchnął ciężko. Odzwyczaił się od wszechobecnego w wypowiedziach młodszego sarkazmu, tak bardzo dla niego charakterystycznego. Trzy lata temu wielce go to bawiło, było wręcz powodem, dla którego Jongwoon się uśmiechał, a teraz… Teraz sprawiało mu to ból, wywoływało smutek, potęgowało wyrzuty sumienia, z którymi zmagał się przez te wszystkie lata.
- Tęskniłem – szepnął starszy agent.
Kyuhyun prawie się skrzywił, słysząc coś na kształt żalu w głosie szpiega. Prawie.
Stanął w lekkim rozkroku i skierował lufę pistoletu w kierunku tarczy. Trafi w sam środek. Wiedział, że trafi.
- A tobie?
- Co mi? – zmrużył oczy, koncentrując się na czerwonym punkcie w miejscu, gdzie znajdowałoby się serce.
- Brakowało ci mnie?
- Chciałbyś.
Jongwoon zamilknął na chwilę, lustrując wzrokiem pełną skupienia sylwetkę swego dongsaenga. Następnie powiedział cicho:
-Nie zbywaj mnie, Kyuhyunnie. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz? Byliśmy…
- Zamknij się – warknął 013, nagłym strzałem zagłuszając cichutki, irytujący głosik z tyłu swojej głowy, z jakiegoś powodu pragnący wysłuchać Kima.

~ 7 lat wcześniej ~


Młody student opierał się plecami o ścianę i ze splecionymi na piersi rękoma obserwował kłócących się ze sobą przyjaciół. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie i rozbawienie. Jeszcze kilka miesięcy temu, znalazłszy się w podobnej sytuacji, dyskretnie by się wycofał i zwiał gdzie pieprz rośnie, byleby nie być świadkiem podobnej dyskusji i nie brać udziału w tym, co stanie się później. Jednakże w tamtym momencie żałował jedynie, że nie wziął ze sobą popcornu. To, co właśnie oglądał, było lepsze niż wysokobudżetowa drama.
- Nie zgadzam się!
- Dlaczego?
- Bo nie!
- Odpowiedź godna opóźnionego w rozwoju sześcioletniego dziecka. Zaczynam wątpić w twoją inteligencję, Ryeo.
Ryeowook spojrzał z niedowierzaniem na swego hyunga.
- No wiesz co, hyung…! – nagle przeniósł wzrok na rozbawionego Kyu – Yah! Kyuhyun ma na ciebie zły wpływ!
Najmłodszy w towarzystwie uniósł brwi, udając wielce zaskoczonego.
- Że ja? – Kyuhyun położył sobie dłoń na piersi i drżącym głosem powiedział – Ja jestem aniołkiem, Ryeowook hyung, aniołkiem! Widzisz tę aureolę? – nakreślił palcem koło nad swoją głową – Widzisz?
- Aureolę…? Chyba podtrzymywaną przez diabelskie rogi.
- Uspokójcie się, obaj – uciął Jongwoon, wyraźnie znudzony przeciągającą się kłótnią – Robimy to, czy nie?
- Nie! – zaprotestował młodszy Kim
- Tchórzysz, Ryeowook? – zakpił najmłodszy, po czym zaśmiał się, widząc oburzony wzrok starszego kolegi.
Jongwoon uśmiechnął się pod nosem, obserwując podenerwowanego Wookiego i grającego mu na nerwach Kyuhyuna. Najstarszemu studentowi nie przeszkadzał złośliwy charakterek młodego Cho. Wręcz przeciwnie, z biegiem czasu czuł do niego coraz większą sympatię. Nowy uczeń sprawił, że jego życie stało się jakby… ciekawsze. Barwniejsze. Bardziej ekscytujące. Ryeowook był łagodny, spokojny, rzadko się denerwował. Kyu natomiast, pomimo bycia tym najmłodszym w ich świętej trójcy, nie bał się im odpyskować i często to robił.
- Dobra, wystarczy tych dyskusji. – zarządził najstarszy – Idziemy.
- Taak! – Kyuhyun potarł dłonie z satysfakcją.
Ryeo jęknął.
- No nie… Dajcie sobie spokój, chłopaki, proszę was.
- Zapomnij.
Dwaj przyszli agenci wywiadu ruszyli w stronę drzwi prowadzących do auli. Młodszy Kim, po chwili wahania, pobiegł za nimi.
- Niech wam będzie – poddał się – ale jak będą nam za to grozić wydaleniem z uczelni, to wszystkiego się wyprę!
Kyu zerknął przez ramię i uśmiechnął się do hyunga.
- Raczej nas nie wyleją za parę wiader budyniu pod drzwiami.
- Też tak myślę – zgodził się Jongwoon. – W końcu to nie pierwszy raz – chłopak zaśmiał się i przybił z młodszym przyjacielem piątkę.
Ryeowook stanął nagle jak wryty i z szokiem wpatrywał się w plecy towarzyszy, którzy nie słysząc za sobą jego kroków, odwrócili się i spojrzeli na niego pytająco.
- Co? – spytali jednocześnie.
- Powiedzcie mi jedną rzecz – rzekł powoli, jakby z obawy przed odpowiedzią na swoje pytanie – Od kiedy wy się tak dobrze dogadujecie, co?
Studenci zerknęli na siebie i naraz wzruszyli ramionami lekceważąco.
- A cholera wie. – skwitował Cho.
- Jakoś tak wyszło – dopowiedział starszy Kim, uśmiechając się tajemniczo.
Wookie jeszcze przez moment lustrował ich wzrokiem, niedowierzając temu, co usłyszał. Po chwili westchnął ciężko.
- Niech wam będzie. Chodźcie już rozlewać ten budyń.
Kilka godzin później na całym uniwersytecie rozległy się piski przestraszonych, ślizgających się na substancji o czekoladowym smaku dziewcząt i donośny śmiech obserwujących je, ukontentowanych tym widokiem mężczyzn.

* * *

Kyuhyun sięgnął do znajdującego się na blacie przycisku, wprawiając w ruch kolejną tarczę. Musiał się uspokoić, a obecność znienawidzonego hyunga mu w tym nie pomagała. Był skłonny twierdzić, że zdąży wystrzelić cały magazynek ślepych naboi, jeśli ten sobie zaraz nie pójdzie. Na to się, niestety, nie zapowiadało. 004 wyraźnie miał mu coś do powiedzenia, jednak najwidoczniej nie do końca wiedział, jak to zrobić.
Tarcza strzelnicza zbliżała się powoli w jego stronę. Agent ponownie wymierzył w nią lufą pistoletu, celując w sam środek. Zdawał sobie sprawę, że mógł strzelić dobre kilka sekund temu, jednak pragnął napawać się dotykiem broni w dłoniach, oczekiwaniem na cel. Oczyszczał wtedy umysł ze zbędnych myśli, wyciszał się. Stawał się głuchy na świat zewnętrzny.
No, może nie do końca.
- Przestań zachowywać się jak rozwydrzony bachor i wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia.
Kyuhyun opuścił ręce i z gniewem wymalowanym na twarzy odwrócił się gwałtownie do rozmówcy.
- Ja się zachowuję jak rozwydrzony bachor? Ja? – w głosie młodszego agenta słychać było ledwo powstrzymywaną furię – Ty skurwy…
- Zanim zwyzywasz mnie od najgorszych – przerwał mu w pół słowa Jongwoon – wiedz, że w tej chwili chcę z tobą omówić kwestie służbowe. Sferę prywatną poruszymy innym razem, jak trochę ochłoniesz i przestaniesz mordować mnie wzrokiem.
Agent Cho prychnął lekceważąco, wznosząc oczy ku niebu. Ten człowiek jest niemożliwy, przemknęło mu przez myśl.
- Uduszę go we śnie. – mruknął pod nosem.
Starszy szpieg pokiwał głową, jakby ze zrozumieniem.
- Jasne, nie ma sprawy. A teraz jedź do domu i się pakuj
- Dlaczego? – Kyu zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Jutro z samego rana mamy samolot do Busan.
Jongwoon sięgnął za pazuchę, wyjął białą kopertę i wyciągnął rękę w stronę Kyuhyuna, podając mu ją. W środku znajdował się bilet lotniczy, w jedną stronę.
- Tak szybko?
Kim skinął głową i podszedł do drzwi. Wychodząc, dodał:
- Nie kłamałem, Kyunnie.
Kyu spojrzał na zamykające się za starszym drzwi. Zmrużył groźne oczy.
- Szkoda, że nie złamałem ci nosa, patafianie.

niedziela, 14 września 2014

Immortuorum- rozdział 10

10ty rozdział po roku od publikacji 1ego.
Jednak jestem leniem, nawet jeśli chodzi o pisanie xd
Ale spokojnie, to się zmienia, bo w końcu mnie ktoś pilnuje xD
Dzięki, beciu :3
Czekałam na ten rozdział od samego początku, bo od sceny na samym końcu
COŚ SIĘ ZACZNIE W TYM FFIE DZIAĆ XDDD
Yup, od następnego rozdziału będzie już ciekawiej. Mam nadzieję.
Rozdzialik krótszy niż poprzednie. 
Jednak maturalna wysysa wszelkie siły już w pierwszych dniach nauki x.x
Coś czuję, że nie dożyję maja. 
Ale nevermind.
Rozdział z dedykacją dla Kyu, bo obiecałam xD
Musimy się kiedyś spotkać, dongsaengu :<
Enjoy! 
Liczę na Wasze komentarze~

* * * 

W pomieszczeniu panowała cisza, przerywana miarowym dźwiękiem wydobywającym się ze stojącego w rogu zegara. Zabytkowy, nieco zniszczony przez czas mebel mimo swego wieku działał sprawnie. Jego wskazówki z wolna przesuwały się po tarczy, nad którą umieszczone zostały malutkie drzwiczki, otwierające się równo co godzinę, uwalniając niewielkiego drewnianego ptaszka, który wysuwając się na zewnątrz na cienkiej deseczce, poruszał radośnie skrzydełkami. Trybiki wewnątrz maszyny uruchomiły dzwonek, którego dźwięk rozbrzmiewał donośnie w gabinecie inspektora, niesamowicie go tym irytując.
Sungmin wbijał mordercze spojrzenie w dębowy mebel. Co z tego, że to pamiątka po jego świętej pamięci prababce. Co z tego, że przez wzgląd na sentyment swojej matki do zabytkowego przedmiotu raz na miesiąc sprawiał, że jego drewniana powierzchnia lśniła, zupełnie jakby zegar dopiero opuścił witrynę sklepową. Mężczyzna nie darzył go sympatią i najchętniej zapakowałby naszpikowane żelazem pudło do powozu, wioząc je na jarmark, gdzie z pewnością znalazłby się bogaty i chętny do kupna kolekcjoner.
Mimo to detektyw nie miał sumienia, by sprzedać zegar. Chociaż wydawany przez niego dźwięk wywoływał w nim niczym nieuzasadnioną agresję, nie potrafił się go pozbyć. Za dużo wspomnień.
- Jak długo zamierzasz mordować ten biedny zegar wzrokiem?
Sungmin westchnął i odwrócił się powoli w stronę drzwi. Zaplótł ręce na piersi i pełnym dezaprobaty spojrzeniem zmierzył stojącego w drzwiach przyjaciela.
- Jeśli nadal chcesz mnie straszyć, musisz przyjąć inną strategię. – oznajmił znudzonym tonem starszy Lee – Skradanie się na palcach do mojego gabinetu przestało się sprawdzać trzy tygodnie temu.
- Hmm… - zastanowił się Donghae, pocierając palcami brodę – Więc może następnym razem wpuszczę ci tu konia?
- Konia? – spytał z niedowierzaniem Min – Żeby mnie stratował?
- Silny jesteś, przeżyjesz. Poza tym, twoja mina, gdy cię zaskakuję, jest warta całego złota Ameryki Południowej.
- Wiesz chociaż, gdzie leży ten kontynent? – detektyw oparł się biodrem o kant zawalonego dokumentami mebla, wpatrując się w nagle zmieszanego Hae – Czy ty kiedykolwiek przyswoisz podstawy geografii?
Donghae machnął lekceważąco ręką.
- Nie chcę. To nie jest mi potrzebne do życia.
- Ale do zachowania pozorów inteligencji w towarzystwie już tak. – Zauważył Sungmin
- To ty musisz chodzić na bankiety, nie ja. – uciął młodszy Lee, po czym z nagłym błyskiem w oku dodał – Podnieść ci ciśnienie?
- Co masz na my… Och, na litość boską – warknął Ming, dostrzegając w dłoni podwładnego poranne wydanie „Daily Morteny” – co ona znowu wysmarowała?
- Coś, po czym przez najbliższy tydzień nie będziesz musiał pić kawy. – Donghae odnalazł szybko artykuł znienawidzonej przez swego zwierzchnika felietonistki i uśmiechnął się chytrze – mam czytać, czy chcesz to zrobić sam?
Sungmin, w obawie przed rychłym upadkiem na twardą, drewnianą podłogę, usiadł wygodnie w swym fotelu. Zacisnął palce na podłokietnikach, czując nagły przypływ złości. Sama myśl o tej kobiecie i jej publikacjach wywoływała u niego nieuzasadnioną agresję.
- Czytaj.
- Ale obiecaj, że nie pobiegniesz do jej mieszkania, żeby ją aresztować.
Inspektor prychnął, zirytowany.
- Sam mówiłeś, że to wbrew prawu. Czytaj, Lee.
Hae podszedł do biurka i usiadł naprzeciwko przyjaciela. Podniósł nieco gazetę, odchrząknął i zaczął czytać:
- „Dusza. Czymże jest dusza? Nieśmiertelnym tworem naszego Pana, prawdziwą istotą człowieka, która jedynie tymczasowo zamieszkał w starzejącym się ciele, skazanym na śmierć i rozkład? Niewidzialną, nienamacalną materią gdzieś głęboko w nas? A może jest to jedynie wytwór naszej wyobraźni, wymysł chcących omamić nasze umysły szarlatanów?”
- Sama jesteś szarlatanią, wmawiając wszystkim dookoła, że jesteś inteligentna. – mruknął pod nosem podirytowany Sungmin
- Uspokój się i słuchaj, dalej jest jeszcze lepiej – zapewnił Hae, ignorując wpływający na twarz przyjaciela grymas. – „Szczerze wierzę w istnienie duszy. Moi drodzy, to nie podlega wątpliwości, iż na nasze jestestwo składają się w równej mierze ciało i dusza. Przez te wszystkie lata, które dane nam jest spędzić na ziemskim padole, stanowimy nierozłączną całość. Ach, jakże to cudowne uczucie – mieć duszę! Moi mili, też czujecie to subtelne drganie i ciepło rozlewające się pod sercem, gdy tworzycie lub czytacie moje teksty?”
- Ja czuję tylko mdłości. I chęć sięgnięcia po kajdanki. Dobrze, już nic nie mówię – inspektor uniósł dłonie w obronnym geście, gdy Donghae rzucił mu nakazujące ciszę spojrzenie.
- „Wiem, że czujecie; niejednokrotnie pisaliście o tym w listach do mnie. To jest właśnie dusza. Reaguje na piękno, na sztukę, na Boga. Stanowi kwintesencję naszego charakteru, naszej dobroci, człowieczeństwa. Bez niej bylibyśmy jak te zwierzęta, łasi na przyjemności cielesne, ignorujący cuda Bożego świata. Niestety, przychodzi taki dzień, w którym te dwie tak różne materie, żyjące w symbiozie, muszą się pożegnać. Ziemia woła ciało, niebo wzywa duszę, by ta stawiła się przed obliczem Pana. Jednak nie ma się czego bać! To powód do radości! Nasza świadomość jest w naszej duszy, nie umrze, nie rozłoży się jak nasze śmiertelne ciało. Cieszmy się z podróży naszych bliskich na drugą stronę, to lepszy świat, zamieszkany przez istoty pełne światła!”
Podczas gdy Donghae czytał artykuł, co jakiś czas, chcąc podkreślić dramatyzm poszczególnych fragmentów, w komiczny sposób modulując swój głos, Sungmin osunął się w swoim fotelu, niemalże z niego spadając. W tym momencie nie czuł złości, jedynie bezsilność. Absolutną rezygnację.
Jednakże spod warstwy negatywnych emocji powoli wyłaniał się podziw.
- Jakim cudem ta bujająca w chmurach, wzbraniająca się od racjonalnego myślenia kobieta uchowała się w tym świecie? – starszy Lee oderwał wzrok od sufitu, przenosząc go na podwładnego. – Przecież fragmenty tego tekstu brzmią jak hasła promujące nową religię.
- Draculonizm… - mruknął pod nosem Hae.
Min uniósł brew, zdziwiony.
- Co proszę?
- Draculonizm. Tak nazwałaby tą swoją nową religię?
- Dracu… Co?
Donghae uderzył się gazetą w twarz i przeczytał:
- „Niemniej, jestem zdania, iż istoty święte, niemalże boskie, można spotkać także na Ziemi. Nawet tu, w naszej Mortenie! Na pewno go zauważyliście, moi kochani. Nasi mężczyźni prawdopodobnie wyczuli zagrożenie. Widzę, jak na ich twarze wpływa zdenerwowanie. Panowie, nie musicie się obawiać, że stracicie swoje kobiety. Wasze małżonki są tylko i wyłącznie wasze. A wy, drogie panie, nie zastanawiajcie się, czy stosownym jest patrzyć. Możecie to robić. Wodzenie wzrokiem za tym, co piękne i powabne, leży w naszej naturze. Jestem pewna, iż nowy obywatel naszego ukochanego miasteczka nie ma nic przeciwko byciu adorowanym.” – policjant parsknął śmiechem
Detektyw milczał przez chwilę, odmawiając w duchu modlitwę o spokój szlachcica. Polubił go i nie chciał, by ten miał jakiekolwiek nieprzyjemności.
- Biedny. – odezwał się w końcu Sungmin
- Czemu? – chciał wiedzieć Hae – Przynajmniej wiedziałby, że…
- Że jestem taki przystojny? Zawsze byłem tego świadomy, ale i tak dziękuję.
Donghae odwrócił się gwałtownie w stronę, z której dobiegł go głos hrabiego i po chwili leżał na posadzce, wygięty w dziwny sposób, z nogami na fotelu i resztą ciała na podłodze.
Inspektor policji wstał z miejsca i pochylił się, chcąc sprawdzić, czy z przyjacielem wszystko w porządku. Niemal natychmiast ryknął gromkim śmiechem, prawie przewracając leżące na blacie stosy dokumentów.
Dracula uśmiechnął się delikatnie. Widok radosnego Sungmina sprawiał, że i jemu poprawiał się nastrój.
- Nic ci nie jest, Donghae? – starszy Lee otarł palcem łezkę z kącika oka
- Nie… - Hae podniósł się do siadu i warknął w stronę Cho – niezależnie od statusu społecznego, tu się puka!
Kyuhyun uniósł brwi, udając głębokie zaskoczenie i spojrzał na Donghae. Nie odrywając do niego wzroku, uniósł dłoń i zapukał lekko we framugę.
- To panu wystarczy, panie Lee? – spytał uprzejmie hrabia.
Ming przysłonił usta dłonią i zakaszlał, chcąc ukryć kolejną salwę śmiechu.
- Śmiej się, śmiej – syknął Hae, po czym wyszedł z gabinetu, nie obdarzając pozostałych mężczyzn ani jednym spojrzeniem.
Szlachcic zamknął drzwi za policjantem i podszedł do biurka.
- Chyba mnie nie lubi – stwierdził.
- Najwyraźniej… chociaż nie wiem, dlaczego. Nie zna cię.
Mężczyźni podali sobie dłonie, uśmiechając się przy tym do siebie nawzajem. Minęły dwa miesiące od ich pierwszego spotkania. Przez ten czas wielokrotnie spotykali się w parku lub restauracji, dając się pochłonąć rozmowie, tym samym lepiej się poznając. Po pewnym czasie Kyuhyun zaproponował porzucenie formalnego języka. Sungmin z początku nie chciał się na to zgodzić, twierdząc, że to niestosowne, by zwykły stróż prawa zwracał się po imieniu do hrabiego, jednak Cho się nie poddawał.
Na chwilę obecną detektyw cieszył się z decyzji, jaką podjął. Dzięki uporowi Draculi zniknęła ostatnia bariera powstrzymująca Mina przed nazywaniem hrabiego przyjacielem. Czuł, że mu zaufał prawie całkowicie. Prawie, bo wiedział, że nie powiedziałby mu wszystkiego. Jeszcze nie teraz.
Po niedługim czasie szlachcic pożegnał się i wyszedł, tłumacząc się czekającymi na niego obowiązkami. Inspektor nie miał nic przeciwko. Sam musiał zająć się resztą papierkowej roboty, której nie udało mu się skończyć poprzedniego dnia. Z ciężkim westchnieniem pochylił się nad dokumentami.
Parę godzin później chował uzupełnioną już w całości teczkę na przeznaczone jej miejsce. Zerknął na zegar. Zbliżała się północ.
Detektyw ściągnął z wieszaka swój płaszcz i opuścił gabinet, ubierając się w pośpiechu. Pół godziny temu powinien rozpocząć obchód zachodniej części miasta.
- Henry, wychodzę – rzucił do dyżurującego przy wejściu policjanta
Na zewnątrz panował chłód. Zimny wiatr z północy smagał bezlitośnie po twarzy każdego, kto odważył się opuścić choć na chwilę ciepłe mury swego domostwa, pozostawiając na ich policzkach głęboki rumień. Z nieba coraz częściej spadały nieduże płatki śniegu, lśniąc w świetle latarni niczym drogie diamenty. Min opatulił się ciaśniej swym płaszczem, dziękując w duchu Bogu za przeczucie, które nakazało mu rano ubrać cieplejsze odzienie.
Detektyw szybkim krokiem przemierzał przydzielone mu ulice Morteny. Rozglądał się bacznie na boki, mimo dojmującego zimna pozostając czujnym. Według raportów koronera, tajemnicze zgony miały miejsce przeważnie od północy do drugiej nad ranem, co oznacza, że morderca może być w pobliżu.
Mijając sklep starego pana Kim, zatrzymał się na moment, wpatrując się w umieszczone na wieszakach futra. Inspektor stanął przed wystawą, zastanawiając się nad kupnem nowego wierzchniego okrycia. Jego obecne nie nadawało się już na zimę.
Odwrócił się, chcąc odejść, jednak kątem oka dostrzegł w szybie ruch. Zmrużył oczy. Na szkle widoczne były budynki i znajdujące się po drugiej stronie ulicy drzewa. A między nimi…
Sungmin ruszył biegiem w tamtą stronę. Może jeszcze zdążę, myślał gorączkowo, może tym razem mi się uda… Nie zważając na panujące zimno zmusił swoje mięśnie do większego wysiłku, chcąc dotrzeć na czas.
Czarna, wysoka postać, stała oparta o ścianę budynku, trzymając w ramionach mniejszą, zdecydowanie kobiecą sylwetkę. Drzewo na moment przysłoniło Minowi widok, uniemożliwiając dostrzeżenie twarzy napastnika. Lee zatoczył niewielki łuk, omijając zamarzniętą kałużę…
Zatrzymał się gwałtownie, wpatrując się z niedowierzaniem w mężczyznę przed nim.
- Kyuhyun…?