wtorek, 24 grudnia 2013

Event

Cześć wszystkim~!
Tak, jak obiecałam, dodaję dzisiaj notkę. Nie jest to jednak kolejny rozdział Immortu ^^
Tytuł pewnie wiele już Wam zasugerował. Tak, przygotowywuję event na blogu :3 Pewnie mnie zamordujecie za to, że mówię wam o nim na jakieś 3 tygodnie przed, ale uznałam, że informując Was dzisiaj, w Wigilię, sprawię Wam jakąś przyjemność (i będę musiała się spiąć, bo już nie mogę się wycofać xD). Tak więc, do rzeczy.
Mniej więcej na przełomie stycznia i lutego minie 10 lat, odkąd napisałam swoje pierwsze opowiadanie. Bazowałam na legendzie o Toruńskich Piernikach <3
Przeglądałam też ostatnio swój stary pamiętnik (Shisusie... XD) i odnalazłam wpis z 26.01.2005r., kiedy to po raz pierwszy spróbowałam swoich sił w pisaniu książki, oczywiście z marnym skutkiem, ale jednak xD
Tak więc, w tym samym okresie czasu obchodzę dwie bardzo ważne dla mnie rocznice. Wypadałoby je jakoś uczcić, prawda? Pomyślałam tak samo i postanowiłam podzielić się z Wami moją radością <3
Niestety, moje województwo ma ostatnią turę ferii, co nieco pokrzyżowało mi plany. Niemniej, zrezygnować nie zamierzam (zbyt dużej ilości osób powiedziałam, że to zrobię ^^'').
Dlatego mam zamiar spiąć teraz dupę, schwycić wenę i pisać jak szalona, bo w dniach 17.01-16.02 będę codziennie dodawać fanficka!! Wyjątek stanowi 26.01, kiedy to dodam ich dwa, oczywiście w odstępie paru godzin. Nie będzie to łatwe, ale jestem pewna, że z Waszym wsparciem dam sobie radę ^^
Mam nadzieję, że pomysł się podoba, bo chociaż ja na to wpadłam, to jestem przerażona jak cholera xD
Dobra, tyle na ten temat. Jest Wigilia, więc powinnam złożyć Wam jakieś życzenia <3
Tak więc, życzę Wam, moi kochani, żeby te święta były dla Was niezapomniane. Żebyście spędzili je z osobami, które kochacie, nie ważne, czy to rodzina czy inne bliskie Wam osoby. Abyście odnaleźli to, czego szukacie, własnej ścieżki, którą będziecie podążali lub ukochanej duszy, jeśli tego właśnie pragniecie. Siły na przezwyciężanie własnych słabości i na pokonywanie przeciwności losu. Czasu dla siebie, dla najbliższych i oczywiście na czytanie i komentowanie fanficków :D
Dużo prezentów pod choinką... Hej, obczajcie to! Czy nie byłoby fajnie, gdyby Święty Mikołaj przyniósł Królika Wielkanocnego, który sam położyłby paczki pod choinką?  *w* No więc życzę wam też takiego Królika Wielkanocnego <3
I oczywiście genialnego Sylwestra i wspaniałego Nowego Roku! Oby był lepszy od 2013 ^^
Wesołych Świąt! Kocham was bardzo <3333
Chizuru~

niedziela, 22 grudnia 2013

Immortuorum- rozdział 5

Hejoo~
W końcu udało mi się odzyskać wenę twórczą i powracam do Was
z świeżo wysmarowanym rozdziałem Immortu ^^
Cieszycie się? :D
Ten rozdział nie jest tak dziwny jak czwarty, ale również różni się
od pierwszych trzech. Mniej w nim opisów, prawie wcale...
Ale jest to efekt zamierzony, więc jest ok xD
Z przyjemnością oddaję w Wasze łapki ten rozdział. Jest on według mnie dosyć istotny, więc... xD
Part dedykuję dwóm osobom: VitaMin, której komentarz pod czwartym rozdziałem
prawie doprowadził mnie do łez (kochana jesteś ;__;). Ponadto nie mam z Tobą poza tym blogiem
żadnego kontaktu, a Ty jednak czytasz, komentujesz... Dziękuję z całego serca <3
Drugą osobą jest ktoś, kto jakiś czas temu poprosił mnie na Twitterze o link do bloga- Madame Mada. Kochana, Twoje słowa tak wiele dla mnie znaczą... też się prawie popłakałam :')
Nie przedłużając, miłego czytania życzę xD
Ps Proszę o komentarze, bo w najbliższych dniach czeka mnie dużo pisania.
 Dlaczego? Tego dowiecie się w Wigilię *w*
Ale myślę, że pomysł Wam się spodoba ^^
Enjoy~!

* * *

Pisał, by się wyzwolić.
Chciał uwolnić się z okowów cierpienia, ciężaru winy, jaki przez ostatnie miesiące regularnie odkładał się na jego barkach. Pragnął choć na chwilę pozbyć się tego ciążącego mu niemiłosiernie uczucia bezradności. Czasami miał wrażenie, jakby pod jego wpływem miał się przewrócić, w jakiś sposób fizycznie ucierpieć. Ta sprawa go przytłaczała, spędzała sen z powiek, tak niezbedny zszarganym nerwom Sungmina. Potrzebował odpoczynku, odcięcia się od otaczającego go świata.
Dlatego pisał.
Sam do końca nie rozumiał, dlaczego zabrał ze sobą dziennik. Na komisariacie kręciło się mnóstwo ludzi, ktoś mógł go znaleźć i przeczytać. Najbardziej obawiał się, iż będzie to Donghae. Jego przyjaciel nie należał do zbyt rozgarniętych osób, fakt, ale Lee był pewny, że młodszy nie przeszedłby obojętnie koło jego zapisków. Tyle sekretów skrywał ten cienki zeszycik! Notatki Sungmina były krótkie, ale stanowiły kwintesencję jego odczuć, spostrzeżeń i przemyśleń.
Właśnie dlatego momentalnie zakrył go leżącymi na biurku papierami, kiedy młodszy Lee wpadł niespodziewanie do jego gabinetu.
- Na miłość boską, Donghae- warknął Sungmin, w duchu mordując podwładnego- Pukaj zanim wejdziesz!
- Ogarnij burdel, Ming- Hae zignorował groźne spojrzenie przyjaciela, kładąc mu na wolnym od dokumentów fragmencie biurka kubek z kawą- Będziesz miał gości.
- Gości?- detektyw zmarszczył brwi, na chwilę zapominając o powodzie swojej złości, który właśnie stał przed nim z dziwnym uśmiechem, wymalowanym na twarzy- Jakich gości?
- Nadinspektora i jakiegoś faceta.
- Co?- zdziwił się inspektor- Jakiego?
- Szef nie chciał powiedzieć- westchnął Donghae- Zrobił tą swoją minę a la super tajny agent i uznał, że nie jestem godzien, by posiąść tę wiedzę.
Sungmin uśmiechnął się pod nosem.
- Tak, to bardzo w jego stylu… Kiedy przyjdą?
- Niedługo, może za godzinę- oznajmił, po czym wyszedł z pomieszczenia
Lee westchnął ciężko i wyciągnął na wierzch swój dziennik, dopisując jeszcze parę zdań. Obiecał sobie w duchu, że skręci przyjacielowi kark za ten „burdel”, jednak kiedy przebiegł wzrokiem po swoim stanowisku pracy uznał, że Hae nie jest tego wart. I że ostatecznie ma trochę racji.
Na blacie walały się książki, wypełnione i czekające na jego podpis dokumenty, puste kubki po kawie, łyżeczki, talerzyk po cieście, które ofiarowała mu jakaś wdzięczna obywatelka (oczywiście dopilnowała, by je skonsumował) oraz wiele innych przedmiotów, których zidentyfikowanie sprawiało trudność nawet ich posiadaczowi. 
Sungmina przeszedł dreszcz grozy. Jeśli jego szef zobaczy taki bałagan, na dodatek kiedy będzie z jakąś znaczącą osobistością (którą owy gość niewątpliwie był, innych by tu nie przyprowadzał), to na pewno urządzi mu potem piekło. Nie ważne, jak bardzo nadinspektor lubił detektywa- brud jest czymś, przez co cała ta sympatia może zniknąć równie efektywnie jak dźgnięta szpilką bańka mydlana.
Inspektorowi nie pozostało nic innego, jak tylko posprzątać.
Ściągnął marynarkę, zakasał rękawy i chwyciwszy stojący w rogu pokoju kosz na śmieci, rozpoczął doprowadzanie swego miejsca pracy do porządku.
Poukładał w równe stosiki dokumenty, książki odłożył na stojącą we wnęce biblioteczkę, brudne naczynia postawił z boku. Nimi zajmie się później. Szybkim spojrzeniem ocenił przydatność reszty tajemniczych przedmiotów, nadal zalegających mu na biurku, po czym uznawszy, że nawet nie wie, czym są, chwycił długą linijkę kreślarską i zrzucił podejrzane śmieci do kosza. Linijka oczywiście podzieliła ich los (Lee wolał nie ryzykować, nie wiadomo w końcu, czego ona dotykała).
Następnie podszedł do okna i otworzył je na oścież, chcąc wpuścić nieco świeżego powietrza.
Właśnie wycierał blat i układał na nim niezbędne mu do pracy papiery, kiedy do gabinetu ponownie zawitał Donghae. Starszy Lee spojrzał na niego pytająco.
- Masz dosłownie parę minut- Hae skrzywił się nieznacznie- Nie mam pojęcia, kim on jest, ale coś mi mówi, żebyś na niego uważał.
- Dlaczego?- spytał zdziwiony Ming
Donghae jedynie pokręcił głową i wyszedł.
Detektyw odłożył na bok ścierkę i, zamknąwszy wcześniej okno, usiadł za biurkiem, starając się zachowywać pozory. W końcu szef nie musiał wiedzieć, że jego podwładny ostatnią godzinę spędził na sprzątaniu, zamiast na dochodzeniach i łapaniu przestępców.
Sięgnął po najbliższy stos dokumentów i jego dobry humor w jednej chwili wyparował. Zaczął liczyć.
Jeden, drugi, trzeci, czwarty… Siódmy, ósmy…
Podskoczył ze strachu, gdy usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi.
- Proszę- odpowiedział, siłą woli usiłując uspokoić rozszalałe serce
Do gabinetu wszedł nadinspektor, jak zwykle szeroko uśmiechnięty.
- Dzień dobry, panie Lee! Och, widzę, że pracowałeś. Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy za bardzo?
- Nie, skądże- zaprzeczył Min, wpatrując się w stojącego w progu szefa. Samego- Podobno miał pan przyjść z gościem- zauważył po chwili
- Ach tak! Gdzie się podziały moje maniery… Proszę wejść.
Nadinspektor wszedł głębiej pomieszczenia, ustępując miejsca wysokiemu mężczyźnie, czekającemu dotąd cierpliwie na korytarzu. Lee od razu go poznał.
- Dzień dobry, hrabio- przywitał się uprzejmie, wstając ze swojego miejsca
Szlachcic uśmiechnął się uprzejmie.
- Nie musi mnie pan tak tytułować, inspektorze- zaśmiał się - To całkiem zbędne.
- Może usiądziemy?- Zaproponował nadinspektor, wskazując dłonią na dwa puste fotele przed Sungminem.
- Chętnie.
Mężczyźni zajęli miejsca po drugiej stronie biurka. Szef Minga uśmiechał się szeroko, spoglądając to na swego podwładnego, to na Cho, który spokojnym ruchem dłoni wygładzał fałdy swojego skromnego płaszcza.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem stojącego w rogu pokoju zegara.
- Więc… co panów do mnie sprowadza?- Spytał w końcu Sungmin, splatając palce na blacie
- Ach, nic szczególnego!- Roześmiał się serdecznie nadinspektor- Po prostu uznałem, że powinni się panowie bliżej poznać.
- Oczywiście, panie Smith- odrzekł Lee, rzucając krótkie spojrzenie Draculi, który uśmiechał się lekko, jakby z zażenowaniem. Cóż, nie był sam.
- Rozumiecie- powiedział Smith, teatralnie spoglądając na sufit- Miejscowy stróż prawa i wpływowy szlachcic…
- Proszę się nie zapędzać, nadinspektorze- przerwał mu z ledwo widocznym grymasem hrabia- Jestem mieszkańcem Morteny, takim samym, jak każdy inny.
- Chyba nie do końca takim samym- powiedział z rozbawieniem inspektor
Kyuhyun rzucił mu dziwne spojrzenie. Pełne ciekawości, rezerwy… Obawy? Lee nie był w stanie stwierdzić, gdyż w tym samym momencie Cho parsknął śmiechem, odwracając na chwilę wzrok.
- Status społeczny w obliczu człowieczeństwa znaczy tyle, co nic- oznajmił spokojnie brązowowłosy- Jedyne, co nas różni, to posiadany majątek, który ja w każdej chwili mogę stracić, a oni zyskać. Poza tym- dodał po chwili namysłu- wszyscy jesteśmy tacy sami.  Niezależnie od tego, kim jesteśmy.
Lee był nieco zaskoczony. Spodziewał się raczej, że szlachcic będzie się obnosił ze swym bogactwem, opowiadał niezainteresowanemu detektywowi o tym, jak to nie musi pracować, ponieważ jego majętna rodzina pozostawiła mu pokaźny spadek, dzięki któremu może sobie używać życia, ile tylko zapragnie. Zamiast tego prawił o równości w społeczeństwie i zmienności losu.
Nietypowe, chociaż powinienem się tego domyślić, widząc jego płaszcz, pomyślał Sungmin. Jednak na głos powiedział:
- Ma pan całkowitą rację. Każdy z nas jest sobie równy.
- Wiedziałem, że złapiecie kontakt!- Nadinspektor klasnął w dłonie z uciechy
Mężczyźni roześmiali się, w duchu wzdychając ciężko nad naiwnością Smitha. Ten człowiek był święcie przekonany, że Lee i Cho zostaną dobrymi przyjaciółmi.
Czy człowiek może mieć rację, będąc jednocześnie w błędzie?
W trakcie rozmowy Sungmin ukradkiem pocierał oczy, modląc się jednocześnie, by nie były przekrwione. Starał się jak najrzadziej mrugać i nieustannie tłumił ziewanie.
Dzisiejsza noc była już czwartą z rzędu, kiedy nie spał dłużej niż marne dwie godziny. Albo trzy, jeśli miał szczęście. Na samym początku nie przeszkadzało mu to zbytnio - jako policjant był przyzwyczajony do tego, że co jakiś czas mogą mu się zdarzać nieprzespane noce. Wielokrotnie uczestniczył w akcjach, przez które musiał poświęcać nocne godziny przeznaczone na sen.
Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się praktycznie nie spać cztery dni pod rząd. No, prawie nigdy. Jednakże wtedy napędzała go niepowstrzymana wola walki, chęć ochrony mieszkańców Morteny, ujęcia psychopatycznego zbira, grasującego po mieście…
Tym razem było inaczej.
Tym razem bezsenność spowodowana była czystą bezradnością.
- Ach, drogi hrabio, mogę pana zapewnić, że i ja, i pan Lee cieszymy się z pana przyjazdu- głos nadinspektora Smitha wyrwał Sungmina z rozmyślań
Lee spojrzał na szlachcica, który sprawiał wrażenie zawstydzonego słowami policjanta.
- Proszę przestać, panie Smith- podrapał się po głowie, najwyraźniej nie do końca wiedząc, jak zareagować- Doprawdy, doceniam to, ale nie przesadzajmy. Ja tylko wróciłem do domu.
- Skąd pan wrócił?- Spytał zaciekawiony inspektor. Jako stróż prawa powinien wiedzieć co nieco o ludziach, których strzegł. Szczególnie, gdy ci mogli okazać się wpływowymi osobami
- Odwiedziłem daleką rodzinę w Transylwanii- oznajmił Dracula, po raz kolejny spoglądając z ostrożnością na swego rozmówcę
- Ma pan tam rodzinę?- zdziwił się Lee- Aż w Transylwanii?
- Miałem- sprostował brązowooki- Kuzyn zmarł niedawno, więc udałem się tam, by załatwić wszelkie formalności. Byłem jego jedynym krewnym.
- Proszę przyjąć nasze kondolencje, hrabio- rzucił szybko Smith, posyłając Cho zmartwione spojrzenie
Kyuhyun uśmiechnął się smutno.
- Dziękuję. Ale proszę się nie przejmować, już wszystko w porządku.
Na chwilę zapadła cisza, przerwana wkrótce przez zwierzchnika Sungmina, który za punkt honoru obrał sobie poprawienie hrabiemu humoru. Detektyw starał się brać udział w rozmowie, co utrudniała mu mgła, przysłaniająca Minowi co jakiś czas widok na otaczający go świat. Mrugał wtedy gwałtownie, udając, że coś wpadło mu do oka.
Po pewnym czasie szef policji pożegnał się, oznajmiając, iż czeka na niego wiele pracy.
- Życzę panom miłego dnia- uśmiechnął się, po czym opuścił gabinet podwładnego
Lee wziął głęboki wdech, zastanawiając się gorączkowo, o czym ma teraz rozmawiać ze swoim nieprzejawiającym chęci pójścia w ślady nadinspektora gościem. Kiedy przebywał z nimi Smith, konwersacja szła gładko- jego szef był z natury osobą gadatliwą, dlatego tematów nie brakowało.
Na jego szczęście (lub nieszczęście) szlachcic postanowił przejąć inicjatywę.
- Więc… Od kiedy jest pan inspektorem, panie Lee?
- Niedługo miną trzy lata- odparł spokojnie detektyw- jednak do samej policji dołączyłem pięć lat temu.
Cho uśmiechnął się.
- Musiał pan się czymś przysłużyć, skoro tak szybko osiągnął pan tak znaczące stanowisko.
- Owszem, jednak nie lubię o tym rozmawiać- uciął niezbyt delikatnie
- Rozumiem.
Cisza. Dracula wbił wzrok w swoje dłonie, nagle interesując się ich kształtem.
Tym razem to Sungmin odezwał się pierwszy.
- Od kiedy pan tu mieszka? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tu pana widział.
- Ach- hrabia podniósł na niego wzrok- To dlatego, że przeprowadziłem się tu zaledwie pięć lat temu, jednak dużo czasu spędzałem w podróży pomiędzy Morteną a moim poprzednim miejscem zamieszkania, załatwiając niedokończone sprawy. Sama podróż zajmuje wiele czasu.
- Rozumiem- Lee patrzył na niego uważnie. Coś mu się w tym chłopaku nie podobało… Tylko co?- Jak się panu tu podoba?
- Jest cudownie!- Twarz Cho zajaśniała radością- Widoki są piękne, architektura miasta powala na kolana a ludzie, których dotychczas udało mi się spotkać, byli wprost przemili!
Min także się uśmiechnął, po części dlatego, że wyczuł, iż w owym geście u hrabiego nie było ani grama fałszu.
No i uśmiech Kyuhyuna był po prostu zaraźliwy.
Gdy się uśmiechał, wyglądał jak dziecko, które zaraz dostanie wielkiego lizaka.
Nie przypominał wtedy poważnego szlachcica, którym niewątpliwie był.
- Cieszę się- zaśmiał się, przecierając oczy
Był tak bardzo zmęczony… Marzył o kilku godzinach snu, który niewątpliwie zregenerowałby jego siły. Albo nie, lepszym dla niego wyjściem byłoby przespać dobre parę dni. O tak, to by mu wyszło na zdrowie. A gdyby jeszcze sprawa tajemniczych zgonów rozwiązała się sama- raj na ziemi. O nic więcej nie prosił.
Bo o pozbawienie się ciążących mu wyrzutów sumienia nawet nie śmiał błagać…
- Wszystko w porządku?
Sungmin otworzył oczy, nawet nie wiedząc, kiedy je zamknął.
Dracula pochylał się lekko w jego stronę, zmartwiony. Lee widział to w jego oczach o ładnym odcieniu brązu, w których mogłeś zatonąć i już nigdy nie wypłynąć…
Chyba naprawdę jestem zmęczony… uznał inspektor, potrząsając gwałtownie głową, by się rozbudzić. Przy gościu nie mógł zasnąć. To by było nieuprzejme.
- Tak… Nie- poprawił się szybko, widząc pełne nagany spojrzenie Cho. Przeczesał palcami włosy- Po prostu ostatnio nie sypiam zbyt dobrze.
- Dlaczego?
Mężczyźni ponownie spojrzeli sobie w oczy. Sungmin nagle poczuł, że może mu wszystko powiedzieć. Że chce mu wszystko powiedzieć. Co go do tego skłaniało? Sam nie wiedział. Jednak z chęcią poddał się temu uczuciu, chcąc sobie ulżyć.
- Stoję w miejscu z pewną sprawą… Nie potrafię jej rozwikłać, nie ważne, jak bardzo się staram… Rozwiązanie… Ono wymyka mi się!- uderzył dłonią w biurko, nawet nie spoglądając na hrabiego, który jedynie obserwował go z zainteresowaniem.
Lee wziął do ręki wywrócony stosik nekrologów, który to dwie godziny temu pozbawił go względnie dobrego nastroju. Począł uderzać nimi o blat, na nowo je prostując.
- Co to?- Zainteresował się Dracula
- Akty zgonu- odpowiedział ponuro inspektor- z dnia wczorajszego. W ciągu ostatniej doby zmarło dziewięć osób, z czego tylko u dwóch da się stwierdzić przyczynę zgonu.
- Ma pan jakąś teorię?- Spytał powoli hrabia, wbijając w niego uważne spojrzenie
- Chciałbym- westchnął ciężko detektyw, kładąc głowę na leżących na biurku ramionach
Czy gdyby tego nie zrobił, zauważyłby ulgę malującą się na twarzy jego gościa?
- Wie pan, co jest najgorsze?- powiedział dość niewyraźnie Sungmin- Najgorsze jest to, że nikt mi nie wierzy, nikt nie chce pomóc. Każdy tylko bagatelizuje moje obawy, twierdząc, że taka jest kolej rzeczy. Do diabła!- Zawołał Lee, podnosząc się gwałtownie do poprzedniej pozycji- Czy normalne jest to, że siedemnastoletnia, zdrowa dziewczyna, nagle umiera na ulicy? Że serce młodego mężczyzny, który wkrótce miał zostać ojcem, bez żadnego powodu staje?
- Ludzka obojętność na cierpienie bywa czasami gorsza, niż gdy sami robią coś złego- rzekł Kyuhyun, opadając z westchnieniem na oparcie fotela- Brak działania wielokrotnie wyrządza jeszcze większą krzywdę ludziom dookoła.
- Dokładnie- odparł zaskoczony inspektor
- Osobiście uważam, że nie powinni pana traktować w ten sposób, panie Lee. W końcu zawsze może okazać się, że to nie pan się myli, lecz właśnie oni.
Detektyw zdębiał. Wpatrywał się wielkimi ze zdziwienia oczyma w siedzącą przed nim postać, nie wierząc w to, co właśnie słyszał. Czyżby w końcu ktoś…
- Wierzy mi pan?- Wydukał-  Myśli pan, że mogę mieć rację? Że tutaj naprawdę coś jest nie tak?
Kyuhyun przez chwilę milczał, jakby analizując słowa, które za chwilę miały paść z jego ust.
W końcu spojrzał na Sungmina z powagą w oczach.
- Tak, wierzę.

niedziela, 1 grudnia 2013

Immortuorum- rozdział 4

Hej, cześć i czołem! :D
Tęskniliście? *łudzi się*
Pewnie nie ;__;
Tak, muszę Was wszystkich przeprosić za moją trwającą ponad miesiąc nieobecność.
Muszę to zwalić na szkołę, która w dalszym ciągu daje mi nieźle w kość, na przeziębienie,
z którym na szczęście udało mi się poradzić i na wenę, która łaskawie zgodziła się do mnie wrócić.
Tak więc, jeszcze raz przepraszam i zapraszam do czytania czwartego rozdziału Immortu.
Podoba mi się? Nie bardzo, ale to nic nowego xD
Trochę mi wstyd, że wracam do Was z czymś takim, ale cóż, w trakcie takiej nagonki w szkole
po prostu nie jestem w stanie napisać nic lepszego xd Oby to się wkrótce zmieniło.
Dedykacje, dedykacje! xD
Jak zwykle- Hikari, która, nie dając się odstraszyć mojemu marudzeniu na Twitterze, stale
motywowała mnie do dalszej walki;  Estoir, która dobrze wie, za co (a jak nie wie, to niech się dowie XD) ; no i w końcu osóbka, która zrobiła dla mnie tą śliczną okładkę @Sehunun <33
Patrzcie, jaka cudowna! 

Dziękuję, dziękuję <333 Kocham ją ^^
No dobra, nie przedłużając.
Enjoy (chyba ._. )

***

(fragment dziennika inspektora Lee Sungmina)
2 wrzesień 1898 rok, godzina 02:40

Nie mogłem zasnąć, nie ważne jak bardzo się starałem. Sen po prostu nie chciał przyjść. Ramiona Morfeusza są dziś dla mnie zamknięte.
Może to wina nadmiaru zajęć?
Zdaję sobie sprawę jak bardzo jest to irracjonalne, biorąc pod uwagę, iż w takim wypadku powinienem w tym momencie spać niczym niemowlę. Dużo pracy także ostatnio nie miałem, jedynie rutynowe wypełnianie dokumentów, przywoływanie podwładnych do porządku, gdy zapominali, na czym polega ich praca. Czasami wybierałem się także na patrole po ulicach Morteny. Nic nadzwyczajnego, po prostu codzienne obowiązki stróża prawa.
Jedyne, co mogłoby spędzać sen z mych powiek, to ta seria tajemniczych zgonów, nad którą obecnie pracuję. Jest to niezwykle trudne dochodzenie, ponieważ nie natrafiłem na żadne ślady sugerujące walkę ani na dowody popełnionego morderstwo.
Tak było przynajmniej do dzisiejszego (wczorajszego?) wieczora, kiedy to odnalazłem zakrwawioną błękitną wstążkę Kim Mayi. Chwilę po tym goniłem tę tajemniczą postać w białej sukni. Było to niezwykle podejrzane, ponieważ w drodze w tamto miejsce nie zauważyłem absolutnie nikogo w okolicy. Nie widziałem twarzy tej osoby, zbyt szybko biegła, nawet jak dla mnie. Niestety zgubiłem ją przy posiadłości hrabiego Draculi.
Właśnie… Hrabia.
Cóż za intrygująca postać. Od razu, gdy go ujrzałem, wiedziałem, że jest poważnym i ambitnym mężczyzną, mimo że, jak się później okazało, jest ode mnie nieco młodszy.
Zaciekawił mnie. Skromny jak na szlachcica strój, postawa możnego pana, twarz niesfornego młodzieńca… Słowem, człowiek pełen sprzeczności.
Na dodatek język, którym się posługiwał w rozmowie ze mną i nadinspektorem, wskazywał na jego niezwykłą inteligencję i oczytanie.
Jednakże największe wrażenie wywarły na mnie jego oczy.
Ten wzrok, to głębokie spojrzenie, którym mnie obdarzył…
Gdybym nie widział przed sobą młodzieńca, to bez wahania rzekłbym, iż rozmawiam z wiekowym starcem.
Coś mnie w tym spojrzeniu niepokoi…
~*~
2 września 1898 roku, godzina 4:25
Udało mi się zasnąć na parę chwil. Czuję się bardzo rozbity z tego powodu… Skoro zdążyłem już zasnąć, to dlaczego się obudziłem? Czy mój mózg nie może obdarować mnie tymi paroma godzinami snu? Naprawdę tego potrzebuję… Tylko kilka godzin, to jedyne, o co proszę…
Oh… Zaczynam wylewać swoje żale do dziennika. Muszę być naprawdę zmęczony. Spróbuję zasnąć…
(później)
Nie mogę. Nie umiem. Chcę. A może nie chcę? Jeśli chcę, to dlaczego nic nie idzie po mojej myśli? Dlaczego nic mi się nie udaje? Dlaczego świat jest przeciwko mnie?
Nikt nie bierze pod uwagę moich obaw. Nikt mi nie pomaga. Nikt nie chce mnie nawet wysłuchać. Muszę zmagać się z tym wszystkim sam.
Z niepewnością.
Z frustracją.
Z gniewem.
Z lękiem.
O co się lękam?
O mieszkańców Morteny. Ich bezpieczeństwo, spokój… Życie.
Tylko dlaczego oni są na to tak obojętni? Przecież ja chcę ich chronić! Zapewnić im to poczucie bezpieczeństwa, którego ongiś tak desperacko potrzebowali. Dałem im to, czego chcieli. Do dnia dzisiejszego, gdy tylko rozmowa schodzi na temat tamtych wydarzeń, mam ochotę wyjść z pomieszczenia. Chwalą mnie, mają za bohatera. Schlebia mi to… Chociaż nie. Wcale tak nie jest. Cieszę się, że im pomogłem, ale w żadnym razie nie jestem z tego dumny, jakkolwiek to brzmi. Nie jestem i chyba nigdy nie będę.
~*~
2 września 1898 roku, godzina 5:45
Zastanawiam się, co jest gorsze- mieć koszmary czy w ogóle nie śnić? Nocna mara napawa przerażeniem, niepewnością, skłania do przemyśleń i często motywuje do ucieczki. Z drugiej strony, czyż brak snów nie jest objawem choroby? W końcu, każdy normalny i zdrowy człowiek śni. O miłych, radosnych wydarzeniach lub całkiem odwrotnie, o tym, co wywołuje u niego dreszcz przerażenia, nieustający nawet po przebudzeniu lęk, a nawet późniejszą traumę?
Ja sam miewam sny. Kiedyś bywały one całkiem niewinne. Ot, marzenia nieokrzesanego, nieznającego życia młodzieńca. Kariera, dom, rodzina. Szczęśliwe życie u boku ukochanej osoby.
Te miłe wizje bardzo szybko zastąpiły koszmary, potworne koszmary, przez które budziłem się w nocy z krzykiem na ustach. Byłem sam, zupełnie sam. Przerażony, samotny… Desperacko potrzebujący czyjegoś ciepła.
Jednak co zamiast tego otrzymałem? Płytkie słowa pocieszenia i bezgraniczną wdzięczność, którą szczerze gardziłem.
I nadal gardzę.
~*~
2 września 1898 roku, godzina 06:30
Czas wstawać. Słońce już wzeszło, za parę chwil miasto zacznie się budzić, witając nowy dzień. Ludzie rozpoczną codzienne wędrówki do miejsc zatrudnienia, starając się zarobić na utrzymanie swoich rodzin.
Ja również będę musiał się za chwilę zbierać. Nie mam siły, żeby zejść z łóżka. Która to już nieprzespana noc z kolei? Druga? Trzecia? Ah, Donghae mnie zabije, kiedy mnie zobaczy na komisariacie. O ile sam po drodze nie wyzionę ducha.
Dopiero 6:35. Może nic się nie stanie, jeśli położę się jeszcze na pół godzinki? Raczej nie, skoro Hae i tak zapewne zamierza na mnie nakrzyczeć za to, że nie zostałem dłużej w domu. Znowu.
Nic się nie stanie, jeśli ten jeden raz wykorzystam troskę moich podwładnych. Ten jeden, jedyny raz… To nic, prawda?
~*~
2 września 1898 roku, godzina 07:25
Zasnąłem nad dziennikiem… Czy mi lepiej? Szczerze mówiąc, to nie bardzo. Paradoksalnie, im dłużej tej nocy śpię, tym gorzej się czuję.
Ponadto, śniło mi się coś dziwnego. Jakaś postać, której zarys przysłaniała mi gęsta, mlecznobiała mgła. Obłok po chwili zamienił się przeraźliwie jasne światło, zmuszające mnie do zaciśnięcia powiek. Gdy blask nieco osłabł, otworzyłem nieco oczy i dostrzegłem wysokiego mężczyznę, odzianego w niedrogi płaszcz podróżny. Hrabia Dracula. Cho Kyuhyun. Człowiek o dwóch nazwiskach, preferujący, gdy nazywało się go tym po matce.
Dlaczego nawiedził mój umysł? Dlaczego przyśnił mi się, chociaż poprzedniego wieczora rozmawiałem z nim przez zaledwie przez parę chwil? Może to przez tę aurę tajemniczości, którą wzbudzał? I uśmiech, który skłaniał to tego, by mu bezgranicznie zaufać? Albo spojrzenie, wywołujące dziwny dreszcz podniecenia zmieszanego z przemożną potrzebą ucieczki?
Nie rozumiałem tego, ale coś w głębi serca mówiło mi, że hrabia jest inny niż reszta mieszkańców Morteny. Sam nie wiem, co mam przez to na myśli, ale on jest… Inny. Po prostu inny.
~*~
2 września 1898 roku, godzina 10:45
W końcu zmusiłem się do opuszczenia mojego jakże wygodnego posłania w moim jakże cudownym mieszkanku (oj, źle z tobą, Sungmin, nigdy wcześniej nie używałeś sarkazmu) i poszedłem na komisariat, gdzie zastałem względny spokój. Żadnych rozbitych butelek, żadnych płonących ławek… Chyba powoli zaczynam przesadzać, to nie jest banda chuliganów, tylko poważni (w większości) policjanci. Muszę się uspokoić…
W gabinecie przywitał mnie zdenerwowany Donghae. Krzyczał na mnie, wymachiwał rękoma na wszystkie strony (jestem pełen podziwu dla tego szarego kubka- jakim cudem on jeszcze się nie rozbił?) i prawił mi kazania, jaki to ja jestem nieodpowiedzialny, bo nie dbam o własne zdrowie i powinienem trochę dłużej zostać w łóżku, w końcu nikt nie miałby mi tego za złe, gdybym raz przyszedł parę godzin później. Zamilknął na moment, gdy zwróciłem mu uwagę, która jest godzina. Spytał, czy przez ten czas spałem. Odparłem, że próbowałem i wtedy on wznowił swe tyrady, złoszcząc się, że powinienem wziąć dzień wolnego. Albo nawet dwa. I że on poradziłby sobie przez ten czas ze wszystkim. Powstrzymałem się od komentarza, że gdybym rzeczywiście zostawił komisariat pod jego zwierzchnictwem na dłużej niż 12 godzin, to po powrocie prawdopodobnie nie znalazłbym cegły stojącej na innej cegle. Uwielbiałem Lee, ale ten człowiek był nieprzewidywalny w swojej dziecinności.
~*~
2 września 1898 roku, godzina 13:40
Sam nie wiem, dlaczego wziąłem ze sobą ten dziennik. Powinien leżeć sobie spokojnie na dnie mojej szuflady, czekając aż wieczorem go wyciągnę, by zapisać swoje najskrytsze przemyślenia. A tymczasem jest tutaj, na komendzie, narażony na kradzież ze strony Hae. Gdyby ten chłopak go znalazł… Nawet nie chcę o tym myśleć. To zbyt straszna perspektywa, jeśli mam być szczery.
Wbrew pozorom nie jestem zbyt zmęczony. To znaczy, najchętniej położyłbym się do łóżka i nie wychodził z niego przez tydzień, kompletnie zapominając o reszcie świata, o Mortenie, jej obywatelach, którzy mieli za nic moje obawy, o hrabim, o tajemniczej serii zgonów, o panu Draculi, o stale przybywających na moje biurko aktach zgonu, o młodzieńcu o nazwisku Cho…
Weź się w garść, Sungmin. To tylko kwestia przemęczenia. W końcu to nie jest normalne, żeby po wymianie paru zdań coś z tyłu głowy szeptało, że hrabia jest w jakiś sposób zamieszany w tą całą farsę. Ha! Chyba Donghae ma racje i rzeczywiście powinienem wziąć parę dni wolnego.
Jestem wyczerpany. Nie tylko fizycznie. Moja psychika… Czuję, że jeśli nie zrobię chociaż małego kroku naprzód, to w końcu oszaleję.
Chociaż mógłbym określić „krokiem naprzód” odnalezienie krwi na wstążce Mayi… prawda?
~*~
2 września 1898 roku, godzina 15:20
Przed chwilą wpadł tu Donghae, każąc mi, cytuję, ogarnąć burdel, bo zaraz przyjdzie tu nadinspektor. Żeby było weselej, przyprowadzi gościa. Coś mi mówiło, kogo mogę się spodziewać, ale postanowiłem nie zgadywać. Nigdy nic dobrego z tego nie wychodzi.
No cóż, zaraz się przekonamy.
~*~
W pomieszczeniu panował mrok, rozpraszany przez liche światło nielicznych świec, poustawianych w dość dużych od siebie odległościach. Wosk spływał leniwie po srebrnych świecznikach, znacząc je wąskimi, białymi ścieżkami, by ostatecznie zastygnąć na troskliwie wypolerowanych kobiecą ręką mahoniowych blatach.  Płomienie rzucały upiorne cienie, tańczące na ciemnofioletowych ścianach niczym podniecone upiory, czyhające na swą ofiarę, aby zatopić w niej swoje spragnione życiodajnej krwi kły.
Przy masywnych, drewnianych drzwiach, stała młoda kobieta. Zdenerwowana, bawiła się materiałem swej jadowicie zielonej sukni. Misterna fryzura rozpadła się, uwalniając z ciasnego koka kruczoczarne kosmyki, zasłaniające otwarte szeroko oczy o ładnym, czekoladowym odcieniu, w których obecnie gościła panika. Krwistoczerwone wargi drgały lekko, zupełnie jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Panie…- szepnęła cicho, wbijając wzrok w plecy stojącego przy oknie mężczyzny
Nie patrzył na nią. Nie odpowiedział jej. Nie zareagował w żaden sposób, jednak ona wiedziała, że jej słucha. Słucha i żąda wyjaśnień.
- Panie mój- ponowiła próbę, starając się zapanować nad drżącym głosem- Panie ja przepraszam…
- Zamilcz – przerwał jej ostrzejszy niż brzytwa głos
Natychmiast zamknęła usta, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy.
Mężczyzna odwrócił się powoli, obdarzając kobietę pierwszym tego wieczora spojrzeniem, pod którego wpływem miała ochotę wybuchnąć płaczem, a potem zapaść się pod ziemię.
- Zawiodłaś mnie, Mario- powiedział, tym razem spokojnie, co jednak wcale nie uspokoiło Marii
- Wiem…- szepnęła cichutko, mrugając gwałtownie, by ani na sekundę nie stracić go z oczu- Proszę, wybacz mi…
- Miałaś ich pilnować.
- Wiem- powtórzyła łamiącym się głosem-, ale one tak bardzo chciały się panu przypodobać, gdy pan wróci, hrabio…
- To nie usprawiedliwia ani ciebie, ani ich, Mario.
Głos hrabi był w tym momencie mroczniejszy od pokoju, w którym się znajdowali. Mogła wyczytać z niego tak wiele- gniew, smutek, ale przede wszystkim zawód. Przed tym ostatnim wzbraniała się najbardziej. Za nic na świecie nie chciała go zawieść, a właśnie to zrobiła.
Maria zwiesiła potulnie głowę i skuliła się, czekając na karę. Zasłużyła na nią i dobrze o tym wiedziała. Tak samo jak o tym, że jej pan nigdy ich jej nie wymierzał.
O nie. Robił coś znacznie gorszego.
- Napraw to, Mario. W najbliższych dniach chcę widzieć poprawę, zrozumiano?
- Tak… Tak, mój panie.

niedziela, 27 października 2013

Przerwa :c

Ci, co jeszcze czytają tego bloga, mimo że ssie! XD

Pewnie zauważyliście, że dodaję notki coraz rzadziej. Tak, mnie też to boli. Naprawdę boli, bo wolałabym pisać dla Was częściej. Niestety, jeszcze przez parę miesięcy obowiązuje mnie obowiązek szkolny (spłońcie...) i muszę się uczyć xd

Ten tydzień będzie dla mnie wyjątkowo ciężki, dlatego z przykrością informuję, że następny rozdział Immortuorum pojawi się nie wcześniej niż w nocy z 1ego na 2ego listopada.

Chciałabym dodać go wcześniej, ale od poniedziałku do czwartku codziennie mam jakiś sprawdzian albo ciężką kartkówkę, więc po prostu nie dam rady :< Będę mogła pisać dopiero w piątek xd Postaram się spłodzić długi i ładny rozdział, jako rekompensatę za te ponad dwa tygodnie ciszy.

Przepraszam za to i mam nadzieję, że mimo wszystko dalej będziecie wspierać mnie w pisaniu Immortu :3

Wiem, jestem osobą leniwą, ale niektórzy z Was dobrze wiedzą (np. Hikari <3) ile ładny komentarz może zdziałać w mojej głowie (taki mentalny kopniak w rzyć ^w^)

Jeszcze raz dziękuję i przepraszam.

niedziela, 13 października 2013

Immortuorum- rozdział 3

Hej wszystkim, którzy jeszcze czytają to dziadostwo! :D Wybaczcie, że rozdział dodaję dopiero dziś, ale nie miałam za bardzo weny i dostępu do komputera ^^' Rozdział dedykuję Hikari, której komentarze i wiadomości na Twitterze nieustannie podnoszą mnie na duchu. Mam nadzieję, że mnie nie opuścisz w trakcie opowiadania ^^' Enjoy~! ***

Czas jakby się zatrzymał.
Słońce stanęło na niebie pełnym nieruchomych obłoków, oświetlając stale te same miejsca i obdarzając cieniem inne obszary miasta. Wiatr przestał poruszać strzępami porannego wydania „Daily Morteny”. Powietrze stało się dziwnie gęste, ciężkie, jakby chciało na swój własny sposób zdjąć wielki ciężar z barków mężczyzny siedzącego za wielkim, mahoniowym biurkiem w swoim gabinecie na komisariacie.
Lee Sungmin był przygnębiony. Wielce przygnębiony. Siedział na niewygodnym krześle, zgarbiony. Oparłszy łokcie o blat stojącego przed nim mebla, schował twarz w dłonie, zerkając ponuro przez palce na ułożone w równym rzędzie akty zgonu.
Anna, Maya, Joshua, Mark, Leslie, Emily, Clark, Peter…
Zacisnął mocno powieki z nadzieją, że gdy otworzy oczy, w miejsce nazwisk tych ośmiu młodych ludzi zobaczy dwa lub trzy imiona ofiar wypadku, choroby, czegokolwiek, co dałoby się jasno wytłumaczyć.
Błagam…
Otworzył oczy, po raz kolejny odczuwając przemożny zawód.
Westchnął ciężko.
-Co się z wami stało?- szepnął, muskając opuszkami palców fotografię Mayi.
Siedemnastolatka była bardzo urodziwa. Więc może morderstwo z zazdrości? Złość spowodowana nieodwzajemnionym uczuciem?
Inspektor niemal natychmiast porzucił tę teorię. Na ciele nie znaleziono żadnych śladów, które sugerowałyby napaść czy próbę samoobrony. Nie wykryto również substancji chemicznych, mogących zabić dziewczynę. Sprawa miała się podobnie u reszty ofiar. Zero obrażeń, brak wszelkich poszlak…
Sungmin potrząsnął gwałtownie głową, usiłując się uspokoić. Nie daj się ponieść emocjom, pomyślał, bo w ten sposób jedynie zaszkodzisz całej sprawie.
Mężczyzna wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu, myśląc intensywnie.
Co ich łączy? Status społeczny? Nie, to na pewno nie to. Trójka z nich pochodziła z klasy robotniczej, dwoje ze średniej a pozostała trójka z najwyższej.
Cztery kobiety i czterech mężczyzn. Czy to coś znaczy?
Lee szczerze w to wątpił. Zawsze uważnie analizował akty zgonów i jeszcze nigdy nie natrafił na podobny wzorzec.
No dobrze. Raz.
Ale to było wiele lat temu i wtedy nikt nie miał większych wątpliwości co do okoliczności śmierci ofiar. Nie było łatwo, jednak on poradził sobie rewelacyjnie, mimo że zaledwie dwa miesiące wcześniej odebrał dyplom ukończenia akademii policyjnej…
Jednak tamta sprawa, w porównaniu do obecnej, przypominała dziecinną zabawę. Teraz nikt mu nie wierzył, nie pomagał, nie chciał słuchać. Nikt nie brał jego podejrzeń na poważnie, choć były trafne. Sungmin już wkrótce miał się o tym przekonać na własnej skórze a Morteńczycy…
Cóż, ludzie są mściwi, nawet ci najuczciwsi. Mieszkańcy Morteny niedługo sami zaczną błagać inspektora o pomoc.
Tylko czy będzie on chciał im jej udzielić…?
Detektyw podszedł do okna wolnym krokiem, po czym, oparłszy się o parapet, wyjrzał na zewnątrz.
Było południe. Ulice roiły się od wędrujących w im tylko znanych kierunkach ludzi. Wychodzili na przerwy na drugie śniadanie? Wracali przedwcześnie z pracy, a może właśnie się do niej wybierali, spóźnieni? Wypełniali zlecenia pracodawcy? Szli na zakupy? Albo po prostu na spacer, chcąc nacieszyć się dobrą pogodą?
Pod oknem przebiegła dwójka roześmianych, zarumienionych dzieci. Sungmin uśmiechnął się delikatnie. Dzieci są urocze, kochane i takie… bezbronne. Prawie tak samo narażona na ataki była młoda Kim Maya.
Lee zrzedła mina. Powinien był ją obronić. Ją i każdą inną osobę, która zginęła w ten sposób. To jest jego obowiązek- chronić mieszkańców. Do tej pory wypełniał swoją powinność nienagannie. Nadinspektor nigdy nie otrzymał na niego ani jednego listu z zażaleniami czy skargami, choć bywały takie momenty, że korespondencja na jego biurku przysłaniała sylwetkę naczelnego stróża prawa. Obywatele tej niewielkiej mieściny dziękowali nadinspektorowi za Sungmina, który, jak zostało to już wspomniane, na początku swojej kariery wielce przysłużył się miastu. Mieszkańcy niemalże nosili go na rękach, gdy rozwiązał ten problem.
Jednakże, w naturze ludzkiej leży zmienność.
Pięć lat temu był dla nich niczym Mesjasz. Teraz puszczali pomimo uszu jego uwagi, obawy, zbywając go słowami pełnymi ignorancji. Lee jakoś to znosił, jednak… jak długo będzie w stanie radzić sobie z coraz bardziej przytłaczającą go z dnia na dzień samotnością?
Nie miał komu się zwierzyć, z kim porozmawiać. Co prawda, dzielił się swoimi podejrzeniami z Donghae, jednak młodszy Lee jedynie potakiwał przyjacielowi, po czym zamykał mu usta inteligentnymi w jego mniemaniu wypowiedziami. Ale Sungminowi nie chodziło o to, żeby wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, tylko po to by zostać chwilę później wyśmianym, w mniej lub bardziej dotkliwy sposób.
Pragnął by ktoś mu uwierzył. Wysłuchał, może pocieszył. Ale przede wszystkim uwierzył. Być może opuściłyby go wtedy wątpliwości, czy przypadkiem nie szuka zbrodni na siłę. Z jednej strony było to jak najbardziej możliwe, w końcu nie miał dowodów na to, że w mieście grasuje seryjny morderca.
Jednak coś nieustannie mówiło mu, że coś jest nie tak z tymi zgonami, że kryje się za nimi wielka tajemnica, sekret, który musi poznać, jeśli chce uratować następnym młodym ludziom życie.
Lee zamyślił się tak głęboko, że nie dostrzegł otwierających się powoli drzwi. I prawdopodobnie dałby się zaskoczyć, gdyby intruz nie potknął się na progu o własną stopę.
- GHAAAAAAAAAAAAAAAH!
Sungmin odwrócił się gwałtownie, wystraszony nagłym wrzaskiem, lecz lęk w ciągu ułamka sekundy ustąpił miejsca bezgranicznemu rozbawieniu.
Inspektor, ujrzawszy ciemny kształt na podłodze, ryknął gromkim śmiechem, zginając się w pół i chwytając za brzuch.
Wyciągnięty jak na średniowiecznej machinie tortur, z podciągniętą do połowy pleców koszulą, jednym butem pod drzwiami, rozwichrzonymi jak podczas najgorszej burzy włosami i miną wyrażającą bezgraniczne zdumienie, wyglądał niezwykle komicznie i chyba nikt nie mógłby powstrzymać się od śmiechu, widząc przed sobą tego nieszczęsnego osobnika.
- Ming, nie śmiej się, tylko mi pomóż- wystękał Hae, nawet nie próbując się podnieść o własnych siłach
Straszy Lee otarł łzy z kącików oczu i nadal nieco pochylony, podszedł do przyjaciela.
- Jak ty to zrobiłeś, co?- Spytał, chichocząc. Mimo wszystko, Donghae zawsze wiedział, jak poprawić mu humor. A że w większości przypadków robił to przez przypadek… Cóż, to już inna sprawa.
Sungmin włożył mu dłonie pod brzuch i podciągnął delikatnie chłopaka, który, nieruchomy niczym zwłoki, po prostu nie zareagował i bez protestów w żadnej możliwej postaci pozwolił się ciągnąć po podłodze w kierunku zielonkawej kanapy.
- Rusz się, ty worku zgniłych kartofli…!- Sapnął Ming, rzucając Hae na miękki mebel i po od razu rozcierając ramiona. Chłopak był trochę ciężki.
- Czemu zgniłych?- Zbulwersował się młodszy
- Bo ja tak mówię- odszczekał inspektor i po chwili namysłu dodał- Ja wiem, że ta podłoga woła o interwencję miotły, ale dlaczego postanowiłeś ją wyręczyć?
- Jestem dobrym samarytaninem. I jeśli miałbym coś wyręczać, byłyby to sprzątaczki.
- Określasz nasze sprzątaczki mianem „coś”? No wiesz, jak możesz, Donghae… Chyba mógłbym cię za to aresztować.
-…ty chyba kpisz.
- A skądże!
Przyjaciele mierzyli się przez chwilę wzrokiem, ostatecznie jednak nie wytrzymali i obydwaj zaczęli się śmiać. Starszy Lee przysiadł obok podwładnego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nic ci nie jest?- Spytał z uśmiechem na ustach
- Jakoś żyję- odpowiedział Donghae, odwzajemniając gest- Nie wiem, jak to się stało, Sungmin. Chyba masz w pokoju poltergeista.
- I co jeszcze? Może krasnoludki?- Zakpił niewierzący w jakiekolwiek siły nadprzyrodzone mężczyzna
- Kto wie…?
- Masz coś dla mnie, Lee, czy po prostu przyszedłeś zrobić z siebie klauna?
Hae nie odpowiedział, zajęty poprawianiem swojego ubioru. Gdy parę sekund później zorientował się, że zadano mu pytanie, spojrzał na starszego kolegę i odparł:
- Nie wiem, nie pamiętam. Chyba uderzyłem się w głowę.
Sungmin westchnął.
- Patrz pod nogi, Donghae. Ty potrafisz wywrócić się dosłownie wszędzie.
- Nie prawda!- Zbulwersował się brązowowłosy- Nie wszędzie! Może to zabrzmi dziwnie i nieprawdopodobnie, ale przewracam się tylko i wyłącznie w pobliżu twojego gabinetu! Musi być przeklęty albo nawiedzony… Sungmin?- Chłopak zamilknął na widok miny przyjaciela.
Inspektora olśniło. A co, jeśli elementem łączącym te wszystkie ofiary, od którego powinien zacząć, nie jest sposób, w jaki zginęli, ale miejsce…?
Ciemnowłosy zerwał się gwałtownie i podbiegł do biurka, chwytając zamaszystym ruchem akty zgonów. Na drugiej stronie powinna być informacja, gdzie odnaleziono ciała…
- Donghae, mapa!- detektyw wyciągnął rękę w stronę chłopaka, ponaglając go do wykonania zleconej mu czynności.
Gdy pożądany przedmiot znalazł się w jego dłoni, chwycił ołówek i kółkami zaznaczał miejsca, gdzie prawdopodobnie zmarła wczoraj tajemnicza ósemka. Kiedy skończył, uważnie przyjrzał się mapie.
- Widzisz to, co ja?- Rzucił w stronę przyjaciela, który, tak jak on, pochylał się nad planem miasta
- Uhm, tak, ale nie rozumiem…
- Spójrz- inspektor dotykał po kolei każdego nakreślonego kółka- Ciała leżały niedaleko od siebie, w odległości dwóch lub trzech przecznic od następnego. Na dodatek zataczają delikatny łuk…
- Jaki łuk?- Zdziwił się Donghae
- Już ci pokazuję…- Sungmin ponownie chwycił ołówek- Jeśli połączymy te miejsca- przeciągnął węglem po mapie- to powstanie nam półokrąg.
- Faktycznie! Ale co to znaczy?
- Zaraz się tego dowiem- schował plan do kieszeni
Hae zamrugał gwałtownie, nie rozumiejąc.
- Co?
- Wychodzę- detektyw chwycił marynarkę i stanął w drzwiach, odwracając się do przyjaciela- Nie wiem, czy dzisiaj wrócę.
Nie czekając na odzew, wyszedł z gabinetu i posterunku.
Na zewnątrz wyjął mapę i odszukał wzrokiem najbliższe miejsce. Podążając w tamtym kierunku zastanawiał się, czy cokolwiek tam znajdzie i jaki to będzie miało wpływ na prowadzone przez niego dochodzenie. Czy popchnie je naprzód? A może cofnie się parę kroków w tył, jeśli to w ogóle możliwe?
Wiedział mało, przerażająco mało. Nigdy nie czuł się bardziej bezradny niż w tym momencie. Ludzie w jego mieście ginęli a on nie mógł nic na to poradzić. Miał związane ręce. Skoro ich nie uratował, to był poniekąd współwinny, prawda? Mimo że nic nie zrobił… A może przede wszystkim dlatego?
Tak czy owak, Sungmin czuł, że jego dłonie umazane są krwią. I zrobi wszystko, żeby tą krew zmyć. Najlepiej poprzez rozwiązanie zagadki i zatrzymania tego dziwnego łańcucha niewyjaśnionych śmierci.
Inspektor dotarł w końcu do pierwszego miejsca zbrodni- latarni, pod którą odnaleziono młodego Joshuę. Z tego, co wiedział, chłopak był od niedawna żonaty i razem z partnerką oczekiwali pierwszego dziecka. Serce stróża prawa na tę myśl przeszył żal. Kolejne, niczemu niewinne maleństwo, które nigdy nie pozna swego ojca. Świat nie zna większego okrucieństwa niż odbieranie dzieciom rodziców. To zostawia trwały ślad w psychice, ranę, która być może nigdy się nie zabliźni.
Lee przykucnął i przyjrzał się uważnie podstawie latarni. Nic, żadnych śladów walki ani krwi.
Mężczyzna westchnął i ruszył dalej.
Drzwi pod mieszkaniem Marca… Chodnik przed restauracją… Ławka przy domku… Deptak przed jedną z nielicznych w mieście willi… Ścieżka w niewielkim parku… Most nad rzeką…
Wszędzie dokładnie to samo. Absolutnie nic.
Boczna uliczka, gdzie odnaleziono Mayę, także nie sprezentowała mu przydatnych poszlak. Ulica była czysta niczym łza i prawdopodobnie pierwszy raz w życiu ten fakt go zirytował. Był dumny z pracowników socjalnych, utrzymujących w Mortenie porządek, jednak, na litość boską, mogliby się powstrzymać przed wymiataniem mu spod nosa dowodów potencjalnych zbrodni! A nuż by coś znalazł i wszyscy by mu uwierzyli…?
Inspektor przespacerował się ulicą jeszcze trzy razy, nie chcąc przeoczyć żadnego szczegółu. Dopiero wtedy uznał, że nic więcej nie znajdzie i ruszył w drogę powrotną na komisariat.
Podniósł wzrok na niebo. Zmierzchało.
Westchnął ciężko. Spędził pół dnia na poszukiwaniach i wraca z pustymi rękoma. Co on teraz powie Donghae? Jak wytłumaczy swoje niecodzienne zachowanie? Po wyrazie twarzy przyjaciela widać było, że się o niego martwił, gdy ten, niezwykle podniecony, niemal wybiegł z budynku. Nie obejdzie się bez niewygodnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi, których będzie zmuszony wkrótce udzielić. Skrzywił się na samą myśl o czekającym go przesłuchaniu i z tego powodu nie bardzo spieszyło mu się do miejsca pracy.
Lee Sungmin nie był świadomy, jak wiele ten moment zwłoki zmieni w jego życiu.
Gdy przygnębiony opuścił głowę, dostrzegł po swojej lewej ledwie widoczny ruch. Zaskoczony, poszedł w tamtym kierunku i chwilę później uśmiechał się lekko. Zalazł to, czego szukał. Poszlakę.
Mężczyzna zdecydowanym ruchem ściągnął z żywopłotu powiewającą na wietrze wstążkę. Była niebieska, tak jak reszta ubioru zmarłej Kim Mayi. Prawdopodobnie odwiązała się w chwili upadku dziewczyny.
Jednak nie na to zwrócił uwagę inspektor, lecz na dwie malutkie krople krwi, wyróżniające się na tle jasnego błękitu.
A więc coś cię zraniło, pomyślał Lee, zraniło aż do krwi. Ale co? I w którym miejscu?
Nie wiedział, czy ten kawałek materiału cokolwiek znaczy, jednak był szczęśliwy. Skoro odnalazł naznaczoną krwią wstążkę, to kto wie- może natrafi na ślad zabójcy?
Z rozmyślań wyciągnął go kolejny, dostrzeżony kątem oka, ruch. Odwrócił gwałtownie głowę, akurat by ujrzeć znikający za rogiem rąbek białej sukni.
Sungminowi zabiło mocniej serce, oddech przyspieszył gwałtownie a strużka zimnego potu spłynęła wzdłuż kręgosłupa, wywołując nieprzyjemny dreszcz na całym ciele.
Czyżby sprawca wrócił na miejsce zbrodni…?
Nie zastanawiając się dłużej, rzucił się w pogoń za potencjalnym podejrzanym.
Kimkolwiek był, lub była, jak wskazywał na to ubiór, umiał szybko biegać. Szybciej od ścigającego go stróża prawa, który z każdym kolejnym zakrętem był w stanie dostrzec jedynie dół białej sukienki, której właściciel chował się za rogiem. Inspektor był zawsze tę parę metrów za podejrzanym, którego, mimo szczerych chęci, nie potrafił dogonić.
W końcu stało się to, czego Lee obawiał się najbardziej- stracił białą suknię z oczu. Zdyszany, rozglądał się gorączkowo dookoła, z nadzieją ujrzenia tej osoby ponownie. Najlepiej na kolanach błagającej o wymierzenie jej sprawiedliwości.
Nagle dostrzegł coś, co skutecznie wyparło z jego umysłu myśl o dalszej pogoni.
Przed bramą znajdującej się po drugiej stronie ulicy posiadłości, stało dwóch mężczyzn. Jednym z nich, niskim i krępym, o wielkich i sumiastych wąsach, był nadinspektor. Drugiego Sungmin nie znał.
Detektyw podszedł wolnym krokiem do pary, nie chcąc ich zaskoczyć. W końcu było już dość późno, a jedynym źródłem światła były ustawione wzdłuż chodników latarnie.
Gdy był wystarczająco blisko, by usłyszeć śmiech mężczyzn, odezwał się.
- Dobry wieczór, nadinspektorze.
Starszy człowiek odwrócił się z uśmiechem na ustach. Zawsze lubił swojego podwładnego.
- Oh, panie Lee! Jak miło pana widzieć!- ucieszył się nadinspektor- Dobrze się składa, miałem się do pana wybierać z samego rana.
- Doprawdy?- spytał Sungmin, lustrując wzrokiem wyższego mężczyznę
Był ubrany dość skromnie. Na ciemną koszulę narzucił bury płaszcz, który idealnie komponował się z popielatym szalikiem, zwisającym luźno z szyi. Nieznany mu osobnik miał pełne usta, zgrabny nos i nieco pucołowate policzki. Twarz, otulona nieco przydługimi, brązowymi włosami, wyrażała szczere zaciekawienie przybyszem.
Lee na pierwszy rzut oka nie dostrzegł w nieznajomym niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Sprawiał wrażenie normalnego, młodego człowieka. Jednak coś w jego postawie, pełnej dumy i pewności siebie, mówiła mu, że miejsce, w którym właśnie stoją, nie jest przypadkowe. Z pewnością był szlachcicem a posiadłość za plecami inspektora należała do tajemniczego ciemnowłosego.
Było też coś w jego spojrzeniu… Coś dziwnego, niesamowitego… Coś, co wywoływało dziwny dreszcz na kręgosłupie Sungmina.
- Panie Lee, chciałbym panu przedstawić hrabiego Draculę, który właśnie wrócił z długiej podróży- oznajmił wyraźnie podekscytowany nadinspektor- Hrabio, poznaj mojego zastępcę i najbardziej zaufanego przyjaciela, inspektora Lee Sungmina.
Hrabia wyciągnął dłoń w stronę detektywa, uśmiechając się delikatnie.
- Miło mi pana poznać, inspektorze. Mam nadzieję, że będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
Lee przyjął dłoń, zamykając ją w uścisku.
- Też mam taką nadzieję, hrabio Dracula.
Dracula skrzywił się lekko.
- Jeśli to możliwe, wolałbym aby nie zwracał się pan do mnie tym nazwiskiem. Nie darzę ciepłymi uczuciami imienia mojego ojca.
- Jak w takim razie powinienem pana tytułować?- zdziwił się Sungmin
- Mam na imię Kyuhyun. Cho Kyuhyun.