Tym razem nie będę przepraszać za przerwę ani się usprawiedliwiać. Nie mam za co.
Założyłam tego bloga, żeby się sprawdzić. Myślałam, że dacie mi odczuć, czy idę ze swoim warsztatem w dobrą stronę. Stało się jednak inaczej.
Nawet nie macie pojęcia, jak się czuje autor, który po godzinach, powtarzam, GODZINACH spędzonych nad tekstem ma kilkadziesiąt wyświetleń i jeden komentarz. To jest naprawdę dobijające. Ale nawet nie chodzi o komentarze, bo ja rozumiem, że można nie mieć czasu napisać trzech słów pod notką. Właśnie dlatego też ustawiłam tę opcję opinii, ale nawet tego nikomu nie chce się kliknąć. Zrozumcie, że dla każdej osoby, która pisze, taka reakcja jest potrzebna. Jakakolwiek reakcja. To naprawdę daje mega kopa. A tak to co? Pozostaje tylko myśleć, że ktoś nabija wyświetlenia, bo jest mu mnie szkoda. Tak nie może być.
Miałam ostatnio ciężki okres. Dalej mam i nie potrzebuję kolejnego zmartwienia na głowie. Nie zamierzam się jeszcze bardziej dobijać tym blogiem. A Danshoku no Yume było moim zmartwieniem przez prawie dwa lata, powodem, przez który w lipcu prawie rzuciłam pisanie na amen.
Odchodzę z tego bloga i już tu nie wrócę. Nie opublikuję tu już ani jednego fanficka. Immortuorum i S.P.Y dokończę, ale na Wattpadzie, gdzie na tę chwilę się przenoszę. Dla osób, które w dalszym ciągu zamierzają mnie wspierać (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Kyu, Ame, moją betę, Pegasusa i Tsuki, dzięki którym nie zniknęłam całkowicie z internetu, chociaż miałam na to ochotę) zamieszczam tu link na mojego Wattpada.
Niemniej zamierzam za jakiś czas wrócić na Blogspota, na nowego bloga, na którym będę publikować ffy o różnych zespołach. Wtedy może tu jeszcze zajrzę i wrzucę link, ale to będzie moja ostatnia aktywność na Danshoku no Yume.
Dziękuję osobom, które co jakiś czas kliknęły pod notkami w którąś z opinii oraz czytelnikom, którzy czasami napisali mi kilka słów - Wam wysyłam mentalne hugi i jeszcze większe podziękowania.
Ja się muszę zająć studiami, swoimi problemami i odzyskać radość z pisania, którą prawie całkiem straciłam przez ostatnie dwa lata.
Chizu~
czwartek, 22 października 2015
wtorek, 22 września 2015
Gejmisja - rozdział 6
I tak oto kończymy "Gejmisję".
Dziękuję wszystkim tym, którzy mimo ewidentnego braku sensu tej historii
nie porzucili czytania GM (chociaż było to jak najbardziej wskazane xD)
Bardzo się cieszę, że mam to już za sobą xDD
Mam nadzieję, że nie zepsułam za bardzo końcówki xd
Do zobaczenia przy czymś bardziej ambitnym!
* * *
PUNKT „NIKOGO JUŻ NIE
OBCHODZI KTÓRY” – CIESZ SIĘ SUKCESEM ALBO IDŹ SIĘ POWIESIĆ NA KLAMCE, JEŚLI
ZRYPAŁEŚ
Kolejny tydzień
minął w miarę spokojnie. Poziom wody w Seulu wrócił do normy i służby
porządkowe z pomocą poczuwających się do obowiązku obywateli zajęły się
sprzątaniem miasta. Specjaliści mieli ręce pełne roboty, ponieważ w każdym
zakątku stolicy znajdowało się coś, co wymagało naprawy i domostwo wręcz
krzyczące o remont. Ludzie starali się, w miarę możliwości, przejść nad
powodzią do porządku dziennego. Zaczęli ponownie wychodzić z domów, spacerować
po ulicach, chodzić do pracy, przekonani, że wraz z przeprowadzoną generalną renowacją
ich życia wrócą do normy.
Ktoś jednak nie
potrafił się tym wszystkim cieszyć.
Od tamtego
pamiętnego spotkania nie było chwili, by Lee Donghae nie myślał o tym, co
powiedział mu Heechul. Słowo "męski" nieustannie obijało mu się o
ściany czaszki, nieznośnie raniąc jego biedny, rybi móżdżek niczym wredny
szerszeń, który nie ma nic lepszego do roboty niż wkurzanie niewinnych ludzi.
Hae chciałby mieć coś na kształt sprayu na owady, którym mógłby się choć na
chwilę opędzić od nie dających mu spokoju wspomnień. Nie zrozumcie go źle,
chłopak był w siódmym niebie. Kto by się nie cieszył, gdyby jego crush w końcu
spojrzał na niego jak na potencjalnego partnera? Chłopak latał pod sufitem. Na
początku. Potem emocje opadły i choć radość pozostała, do głosu doszedł
rozsądek. Co najbardziej zaskakujące, nie w postaci Hyukjae. Tym razem był to
zdrowy rozsądek należący do Lee Donghae. Albo raczej chłodna kalkulacja
pomieszana z nagłą irytacją.
Donghae z dnia na
dzień stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. Całą sytuację pogarszało to,
że codziennie gdzieś z Heechulem wychodził, który wyraźnie traktował go inaczej
niż wcześniej. Chętniej go dotykał i często rzucał mu długie, w mniemaniu Hae
dwuznaczne, spojrzenia. Ale nic poza tym i chłopak już zaczynał mieć tego
wszystkiego dość. Któregoś wieczora sięgnął po "Gejmisjowy" zeszyt
Kyuhyuna i zaczął przeglądać plan działania. Utknął na punkcie czwartym, a projekt
młodszego przewidywał jeszcze kilka etapów, między innymi wybadanie stosunku
Hee do homoseksualistów (i ewentualne udowodnienie mu plusów należenia do
takiej społeczności) oraz pokazanie się jako dobry i troskliwy partner. Było
tego jeszcze więcej, Cho się przyłożył, ale Lee nie miał w sobie tyle
cierpliwości, by przebrnąć przez całość.
Ostatnim
katalizatorem, który popchnął go do działania, był film "Titanic".
Chłopak obejrzał go z Hyukjae i miał totalnie w dupie, że i kumpel i jego pies
patrzą się na niego jak na debila, kiedy ten ryczał przez pół filmu jak bóbr.
Jak mógłby zwracać na nich uwagę, skoro oczyma wyobraźni na miejscu Jacka
widział Heechula, a siebie jako Rose?
Tego samego
wieczora, kiedy pojawiły się napisy końcowe a Hae wydmuchał nos, Lee Hyukjae
usłyszał coś przerażającego.
- Chcę powiedzieć
Heechulowi hyungowi.
Ręka Eunhyuka,
dumnie dzierżąca kanapkę, zamarła w połowie drogi do jego ust.
- Co mu chcesz
powiedzieć?
- Że go kocham.
Pomidor zsunął się
z powrotem na talerz z wrażenia.
- Ale jak to?
Przecież jeszcze nie doszedłeś nawet do połowy tych punktów od Kyuhyuna! Chcesz
wszystko zepsuć?
- Mam już dość
czekania, Hyukkie - westchnął Donghae - jestem już zmęczony.
- Ale... -
próbował protestować Hyuk, jednak przyjaciel przerwał mu, kręcąc głową.
- Nie, Hyukkie. Wystarczy
już czekania. Teraz albo nigdy.
- Wiesz, że możesz
się rozczarować, prawda? - spytał starszy chłopak. - Może się okazać, że tym
pośpiechem wszystko zepsujesz.
- Wiem, ale nawet
jeśli, to trudno. Co mi hyung zrobi? Wyrzuci przez okno?
Żaden z nich tego
nie skomentował, ponieważ obydwaj wiedzieli, że jest to jak najbardziej
możliwe.
- Dobra -
skapitulował Hyukjae - idź. Powodzenia. Ale nie myśl sobie, że będę potem
wysłuchiwał twoich ryków, jak zjebiesz całą sprawę.
- Po prostu
trzymaj kciuki, Hyukkie – rzucił Donghae i opuścił mieszkanie najlepszego
przyjaciela.
Chłopak następne
parę godzin snuł się bez celu po mieście, usiłując zebrać jakoś myśli i znaleźć
sposób na powiedzenie wszystkiego Heenimowi bez ryzyka dostania kosza. Był tak
pogrążony we własnych rozmyślaniach, że nie dostrzegał panującego dookoła
bałaganu po powodzi, pracujących mimo późnej pory robotników i gigantycznego
truchła Krystyny, której wielkie cielsko zablokowało jeden z największych
skrzyżowań w Seulu. Zresztą co w tym dziwnego? Kim Heechul był ważniejszy od
jakiejś wielkiej, śmierdzącej już ryby.
Było już bardzo
późno w nocy (o ile dziesiątą wieczorem można nazwać późną nocą, ale nie
wchodźmy zbyt głęboko w psychikę naszego głównego kretyna tej opowieści), gdy
nogi same zaprowadziły go pod drzwi mieszkania. Donghae z zaskoczeniem
odnotował fakt, iż znalazł się nie przed wejściem do swojego domu, lecz przed
drzwiami Heechula. Stał tam chwilę, niepewny co zrobić - czy zapukać, czy uciec
z krzykiem… albo bez krzyku, żeby starszy się nie zorientował, że tu był?
Ostatecznie
chłopak wziął głęboki wdech i podniósł swą drżącą dłoń, by zapukać do drzwi.
Teraz
albo nigdy…!
Kilka sekund
później stanął przed nim facet jego marzeń. Na dodatek…
- Donghae? Co tu
robisz o tej porze? – spytał Heechul, a widząc spojrzenie swego ulubionego
dongsaenga wbite w jego mokre włosy, dodał – właśnie brałem prysznic.
- Uhm… Nie chcę
przeszkadzać, hyung – wymruczał pod nosem nagle speszony Hae.
Hee machnął ręką
lekceważąco.
- Daj spokój, już
skończyłem. Właź.
Młodszy z
przyjaciół przekroczył próg mieszkania i skierował się do salonu, gdzie obydwaj
usiedli na dużej kanapie.
Donghae zapatrzył
się na kroplę wody, która subtelnie gładziła heechulowy policzek, potem szyję,
następnie musnęła jego prawy obojczyk i zniknęła pod koszulką, skrywającą górne
partie ciała Kima. Chłopak pomyślał, że chciałby tak jak ta kropelka móc badać
fakturę skóry Heenima. Pragnął dowiedzieć się, czy jest tak gładka i
nieskazitelna, jak się wydawała, czy…
- Hae?
Młodszy potrząsnął
głową, starając się nie pozwolić rumieńcowi wpłynąć na jego lico, gdy ujrzał
badawczy wzrok swego hyunga.
- T-tak?
- Co się stało? –
chciał wiedzieć Heechul. – Nigdy nie przychodziłeś do mnie na noc.
- Dlaczego myślisz,
że zostanę na noc? – zapytał drżącym głosem Hae.
- Cóż… - kącik ust
Hee uniósł się nieznacznie – nazwijmy to przeczuciem.
Donghae spuścił
wzrok i zaczął bawić się rąbkiem swej koszulki z uśmiechniętą rybą Nemo.
Heechul miał jednak inne plany. Chwycił swego dongsaenga dwoma palcami za brodę
i zmusił go do spojrzenia sobie w oczy.
- Powiedz mi, o co
chodzi – rzekł w domyśle pokrzepiającym głosem, który jednak sprawił, że
drugiego ze strachu przeszedł dreszcz.
Jak miał mu
wyznać, że od kilku miesięcy jest w nim zakochany po uszy? Przecież te
wszystkie objęcia i muśnięcia dłoni mogły nic nie znaczyć, Heechul jest
dotykalski. A przeszywający go na wylot wzrok? Od zawsze tak na niego patrzył,
więc to nic niezwykłego!
Ale Donghae sobie
obiecał. Przyrzekł samemu sobie, że dzisiaj mu powie, że nie wycofa się,
cokolwiek by się nie działo.
- Jesteś moim
ukochanym hyungiem – wypalił, a Hee uśmiechnął się na te słowa.
- Wiem o tym.
- Nie, nie
rozumiesz – pokręcił głową Lee. – Jesteś moim ukochanym hyungiem. Dosłownie. –
podkreślił ostatnie słowo coraz bardziej trzęsący się chłopak.
Zapadła cisza,
której nie przerywało nawet tykanie stojącego w rogu pokoju zegara. Czy był
zepsuty? A może tak jak Hae czekał na odpowiedź Heechula?
Ten moment był
zwieńczeniem wielotygodniowego wysiłku Donghae. Właśnie ta chwila miała stać
się końcem dotychczasowej katorgi ukrywającego swe uczucia licealisty, bądź
początkiem kolejnej, tym razem znacznie dotkliwszej tortury, jaką było życie ze
złamanym sercem.
Nagle chłopak
poczuł dotyk drugiej dłoni, tym razem na swoich włosach. Brązowe pasma
przesuwały się swobodnie między palcami siedzącego obok Heenima. Starszy
spoglądał na niego z wyraźną czułością w oczach, której nawet tak tępy osobnik
jak Lee Donghae nie mógł przeoczyć czy źle zinterpretować.
- Ja ciebie też,
Hae – powiedział cicho Heechul
- A-ale jak to…? –
zająknął się Donghae, nie wierząc własnym uszom.
- Po prostu –
odparł Kim, po czym przysunął się do oniemiałego towarzysza, by złożyć na jego
ustach delikatny pocałunek.
* * *
Ranek nadszedł
stanowczo zbyt szybko. Jednak to nie budzik wyrwał Donghae z krainy snów, a
trzy zupełnie niezwiązane ze sobą rzeczy.
Po pierwsze,
promyki słońca postanowiły zatańczyć sobie kankana akurat na jego powiekach. Cholerna gwiazda, niech ją szlag.
Po drugie, zimno.
Najwidoczniej złośliwość przedmiotów martwych jest wyjątkowo prawdziwa, kiedy
chodzi o kołdry, gdyż ta Heechula jakimś cudem znalazła się po drugiej stronie
pokoju, skazując ubrane inaczej ciało Hae na zamarznięcie.
Po trzecie, hałas.
Zupełnie jakby w salonie siedziała jakaś zgraja bandytów, urządzająca sobie
after party po napadzie na sklep całodobowy z chemią gospodarczą.
Ostatecznie
Donghae zdecydował się wstać, nie mogąc dłużej zdzierżyć wszystkich tych rzeczy,
które uniemożliwiały mu dalszy sen.
Poruszając się
wyjątkowo ostrożnie, czego powód był chyba bardziej niż oczywisty, ubrał się w
pierwsze rzeczy, które wpadły mu w łapki i poczłapał do salonu, gdzie wbrew
swoim oczekiwaniom w postaci świętujących rabusiów zastał…
Całą swoją paczkę.
- O, Donghae! –
zawołał Heechul. – W końcu wstałeś!
- Uhm… - on jednak
jedynie wodził bezmyślnie wzrokiem po kilkunastu siedzących na wszelkich
obecnych w pomieszczeniu meblach i podłodze chłopakach.
- Chodź do mnie,
skarbie. – Hee przywołał do siebie go gestem dłoni, a ten, jeszcze bardziej
odurzony przez słowo na „s”, posłusznie usiadł swemu nowemu kochankowi na
kolanach.
- Nie sądziłem, że
dożyję tego dnia. – Eunhyuk pokręcił głową z niedowierzaniem, na co jego
najlepszy przyjaciel oblał się rumieńcem
- Jakiego dnia? –
spytał Heechul, gładząc wolnymi ruchami plecy Hae.
- Tego, w którym
Donghae sprawi, że zmienisz orientację.
- Nie zmieniłem
orientacji – prychnął Chul. Wyciągnął rękę w kierunku leżącego na stole zeszytu
i, przeczytawszy tytuł, spojrzał na Kyuhyuna – Serio, Cho? „Gejmisja”?
Myślałem, że stać cię na więcej.
Kyu oczywiście,
jak to on, natychmiast rzucił jakąś ripostą, przez co zdecydowana większość
towarzystwa nie zauważyła pełnego lęku spojrzenia Donghae wbitego w rękę Hee,
która machała wte i wewte gejmisjowym notatnikiem. Czy Chul będzie na niego zły
i go zostawi, skoro o wszystkim się dowiedział?
- Zamknij mordę,
gówniarzu – warknął Heechul – powinieneś był wymyślić coś ambitniejszego, a nie
jakąś z dupy wziętą „Gejmisję”!
- Wal się,
musiałem działać spontanicznie! Nie myśl sobie, że skoro kazałeś mi to zrobić,
to ja będę ślęczał całe dnie i noce, próbując spełnić twoje zachcianki!
- Tak właśnie
myślałem!
- Czekajcie, stop.
– Sungmin przerwał sprzeczkę. – Jak to „kazałeś”?
Heenim oparł się
wygodnie i odetchnął głęboko, zanim odpowiedział:
- Normalnie
kazałem. Poza tym – tu pomachał zeszytem – mission failed, panowie.
- Jak to? – chciał
wiedzieć Hyukjae. – Tłumacz się, hyung!
Zamiast niego
odezwał się Kyu, który już nie mógł dłużej wytrzymać:
- Hyung mnie
szantażował i kazał ułożyć „Gejmisję”, żeby Donghae hyung się o niego postarał,
bo jaśnie księciuniowi nie chciało się ruszyć dupy. – Widząc pytające
spojrzenia przyjaciół, dodał. – No kurde no, ludzie! Heechul od cholera jedna
wie, kiedy ma mega crusha na Hae, ale mu się palcem nie chciało kiwnąć, więc gdy
ukradłem mu karmę dla kota, on dał mi bana w grze i powiedział, że mi go nie
cofnie, póki czegoś z tym nie zrobię.
- Tak pokrótce. – Przytaknął
Chul. – A tak gwoli ścisłości – mission failed, bo nie jestem gejem, tylko bi.
Ale dosyć o wspaniałym mnie! Jungsu –
zwrócił się do najstarszego, który w dalszym ciągu przetwarzał otrzymane
informacje – jak tam twój komornik?
Leeteuk zamrugał
kilkukrotnie oczyma, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Cóż – zaczął
wolno – chyba dał mi spokój, bo już ni dostaję żadnych wiadomości…
Siedzący obok
Kangin zgiął się nagle wpół i krzyknął:
- Nie mogę już
dłużej…! – podniósł przesłonięte łzami spojrzenie na najstarszego –
Przepraszam, Jungsu hyung!
- Za co?
- To ja jestem
komornikiem. – Wszyscy przyjaciele jak jeden mąż odwrócili się w stronę Kangina
z zaskoczenie wymalowanym na twarzy. – To ja wysyłałem te listy i wszystko…
- Ale dlaczego? –
zapytał zszokowany Teuk.
- Od jakiegoś
czasu mi się podobasz… Poza tym słyszałem, że dostałeś w spadku fermę arbuzów…
- A nie
przypadkiem plantację…? – wtrącił Zhou Mi, za co natychmiast został zamordowany
spojrzeniem Youngwoona.
- FERMĘ, ONE CZUJĄ!
ARBUZY ŻYJĄ, CZEMU TY TEGO NIE ROZUMIESZ?!
Tymczasem Donghae
i Heechul, kompletnie olewając resztę towarzystwa, obdarzali się czułymi
spojrzeniami, uściskami i wyznaniami.
- Naprawdę mnie
kochasz? – uśmiechnął się Hae.
- Oczywiście –
potwierdził Heenim, przyciągając drugiego chłopaka bliżej siebie. – Przepraszam
za tę całą intrygę, ale kiedy zobaczyłem, jak na mnie patrzysz, to przyszło mi
do głowy, że byłoby ciekawiej, gdybyś to ty miał się o mnie starać, a nie na
odwrót.
Donghae zaśmiał
się jedynie i cały szczęśliwy, wtulił się mocno w migdała swego życia.
*
* *
Podczas pisania opowiadania nie ucierpiały żadne
migdały, żarłacze białe, obywatele
Korei
Południowej czy grające w Pou w krzakach ninja – jedynie umysł autorki i jej
bety.
poniedziałek, 7 września 2015
Immortuorum - rozdział 12
Miałam to zostawić, dopóki nie skończę S.P.Y.
Wiem, ale zatęskniłam bardzo za tym opowiadaniem, co więcej,
dziś mijają dokładnie dwa lata od publikacji pierwszego rozdziału.
Niechętnie wrzucam dwie notki prawie dwa dni pod rząd, wolałabym jedną
zatrzymać na następny tydzień albo i później, ale skoro wczoraj były
drugie urodziny Immortuorum...
Trzeba świętować ^^"
Jest mi smutno, że przez te wszystkie blokady nie byłam w stanie pisać częściej i szybciej.
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie za to źli...
W dalszym ciągu nie wiem, czy to mój comeback.
Jestem teraz, że tak powiem, na fali, ale dużo zależy od Was,
bo w tym momencie nie mam już nic gotowego.
bo w tym momencie nie mam już nic gotowego.
Rozdział z dedykacją dla Ryu a.k.a Pegasusa, której entuzjazm w czwartek
zmotywował mnie na tyle, że byłam w stanie od razu skończyć tę część.
Enjoy~
* * *
Niewielki,
biały płatek śniegu opadł z wolna na wyłożoną brukiem ulicę. Kamień chętnie
przyjął jego obecność; był na tyle chłodny, by umożliwić drobince dalszą
egzystencję. Za chwilę los pierwszego śmiałka podzielili jego pobratymcy, jakby
z nutą zaciekawienia opuszczając szybujące wysoko pod niebem obłoki.
Zainteresowane życiem na powierzchni śnieżynki rzucały się odważnie z chmur,
miarowo i spokojnie szybując ku zmarzniętej już ziemi. Witając się mroźnym
pocałunkiem z zimnym podłożem uświadomiły sobie jednak, że same nie są w stanie
wiele ujrzeć, dlatego poczęły krzyczeć ku ciemnym kształtom w górze, ku swym
braciom i siostrom, ażeby zeszły do nich na dół, a ich wiadomość niósł budzący
się ze snu wiatr. Chodźcie, śmiały się małe puszki, świat jest piękny, musimy
zwiedzić go razem! Wkrótce przybrany w szarość świat porzucił swą dotychczasową
barwę i stał się biały jak te śnieżynki, które, coraz liczniejsze, przykryły go
niczym ciepły, puchowy koc.
Noc
nadała temu zjawisku niezwykłą aurę. Mrok uwydatniał biel, ciemność pozwalała
śniegowi być jeszcze jaśniejszym niż w dzień; małe, cicho wołające o uwagę
śnieżynki łączyły się ze sobą w zimowym uścisku, skrząc się delikatnie w lichym
świetle ulicznych lamp. Po niedługiej chwili chętnych do oglądania świata
przybyło, jednakże nowi odkrywcy nie powitali powierzchni w tak pokojowy sposób
jak ich poprzednicy. Coraz bardziej porywisty wicher porywał lśniące drobinki,
protestując przeciw obranemu przez nie celowi, zupełnie jakby chciał
powiedzieć, że szybciej i łatwiej zwiedzą okolicę podróżując razem z nim. Śnieg
zaczął miotać się bezwładnie, nieustannie wirując w powietrzu i dopiero, gdy
odnalazło się godne zastępstwo w tej pogoni za nieznanym celem pozwalając sobie
na odpoczynek,. Wkrótce każde drzewo, dom i ulica zostały pokryte bielą, a
szalejąca wokół śnieżyca przesłoniła Kyuhyunowi widok na Mortenę.
Cho
westchnął cicho, przeklinając w duszy pogodę. To nie tak, że nie lubił zimy,
wręcz przeciwnie. Ta pora roku niezmiennie kojarzyła mu się z wieczorami
spędzonymi przy rozpalonym kominku i pucharze wina, z sycącą strawą na stole przygotowaną
zawczasu przez matkę.
Hrabia
zaśmiał się pod nosem. Strawa, puchar! Jakże dawno temu wypowiadał tego typu
słowa, nawet w myślach! Ponownie zerknął przez okno i skrzywił się,
niezadowolony. Naprawdę kochał zimę, ale śnieżyca oznaczała zamknięte drogi,
które zostaną odśnieżone nie prędzej niż za kilka godzin, rankiem, a on nie
mógł tyle czekać. Cóż, może i mógł, ale zdecydowanie nie chciał. Pragnął wyjść
ze swego gabinetu, włożyć płaszcz i przemierzyć miasto piechotą. Nie potrzebował
wozu, żeby znaleźć się na drugim końcu miejscowości i zobaczyć się z
przyjacielem.
Dracula
potrząsnął głową, chcąc zapomnieć o osobie, która dosłownie przed sekundą zaprzątała
jego myśli.
Nie
widział się z Sungminem od przeszło dwóch tygodni. Inspektor musiał opuścić
miasteczko i udać się na konferencję, która miała miejsce wiele mil stąd. Min
niechętnie się tam wybierał i Kyuhyun miał ochotę roześmiać się na wspomnienie
przerażenia wymalowanego na twarzy policjanta, gdy ten uświadomił sobie, że
będzie musiał zostawić komisariat w rękach Donghae. Miał nadzieję, że mimo
wszystko Lee dobrze się bawi i jest bezpieczny. Cho uśmiechnął się pod nosem,
choć nie bez widocznego w oczach smutku. Za jego sprawą Mortena stała się
jednym z najmniej, ale i najbardziej niebezpiecznych miejsc na Ziemi. Sungmin
miał dobrą intuicję, lecz na jego szczęście nie na tyle dobrą, by domyślić się,
co tu się tak naprawdę działo przez ostatnie miesiące. Źle się stało, że
Kyuhyun musiał sprowadzić do miejscowości najpierw swoją świtę, a potem siebie.
Maria nie potrafiła zapanować nad nimi w każdej sytuacji, a on nie miał serca
jej za to winić. Ostatecznie to on jest ich panem, a nie ona. Kobieta słusznie
zwróciła mu uwagę wiele tygodni temu – gdyby był bardziej ostrożny, nigdy nie
doszłoby do pamiętnego incydentu z Lee Chaerin. Szlachcic zdążyłby jej wymazać
pamięć i zostawić w jakimś w miarę osłoniętym od wiatru, ale w dalszym ciągu
widocznym dla ludzi miejscu. Jak zawsze.
Gdyby
tylko przyjechał wcześniej i zapanował nad tą bandą złaknionych krwi głupców, nie
musiałby wtedy ratować tej dziewczyny od niechybnej śmierci, a Sungmin ani na
moment nie zwątpiłby w jego dobre intencje…
Kyuhyun
uderzył lekko czołem o framugę okna, na nosie odnotowując niewyczuwalną dla
człowieka falę zimnego powietrza. To nie o tej znajomości miał teraz rozmyślać.
Ponownie spojrzał na szalejącą za oknem wichurę i jego myśli powędrowały do
jego najlepszego przyjaciela, tego pierwszego, z bardzo odległego w czasie
dzieciństwa.
Kierowany
nagłym impulsem, zbiegł po schodach. Po drodze chwycił płaszcz i już miał go
założyć, lecz zamarł, dostrzegając drgnięcie klamki. Zmarznięte zawiasy
zajęczały po cichu w odpowiedzi na ruch otwieranych drzwi. Cho otworzył szeroko
oczy, widząc, kto pojawił się w jego progach.
-
Zamierzasz tak stać, zamiast przywitać gościa? Co z ciebie za gospodarz? –
nowoprzybyły strząsnął irytujące go płatki śniegu z włosów.
Hrabia,
nie tracąc ani chwili, podszedł do drzwi i zamknął przyjaciela w mocnym
uścisku.
-
Tęskniłem za tobą, wiesz? – powiedział Kyuhyun, nie kryjąc wzruszenia.
Mężczyzna
zaśmiał się i objął wyższego, poklepując go lekko po plecach.
-
Też mi ciebie brakowało, Kyu.
Dracula
odsunął się i uśmiechnął szeroko, następnie zapraszając go do salonu, gdzie
Maria odebrała ich płaszcze i zostawiła samych, pozwalając na swobodną wymianę
myśli.
-
Naprawdę miło cię w końcu zobaczyć, Jongwoon – odezwał się gospodarz – Zbyt
długo pozostawaliśmy osobno.
-
Stanowczo zbyt długo – zgodził się Jongwoon. – Ile czasu minęło od naszego
ostatniego spotkania? Pięć lat? Dziesięć?
-
Tak, co najmniej pięć. Co robiłeś przez ten czas? Rzadko dostawałem od ciebie
jakiekolwiek wiadomości.
-
Podróżowało się tu i tam, zwiedzało nieznane wcześniej zakątki świata,
poznawało nowych ludzi – Kim uśmiechnął się. – Wookiemu się podobało.
Do
Kyuhyuna nagle dotarło, że nie widzi drugiego ze swoich przyjaciół.
-
Właśnie, gdzie jest Ryeowook? – zapytał. – Przecież zawsze byliście
nierozłączni.
-
Ah… — Jongwoon przeczesał palcami swoje czarne włosy – nie tym razem.
-
Coś się stało? – zdziwił się Cho. – Chyba się nie pokłóciliście…?
-
Nie, nie! – zaprzeczył starszy z nich. – Wookie po prostu uznał, że zostanie
jeszcze trochę u rodziny w Szwajcarii…
-
To on ma tam rodzinę?! – Jongwoon jedynie pokiwał głową. – Och… To dopiero
nowina.
-
Tak, bardzo to przeżył.
-
A czy oni wiedzą, że Ryeo… Wiedzą?! – krzyknął coraz bardziej zdumiony Kyuhyun.
– Skąd?
-
Powiedział im. Uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie, nie rzucili się na niego
z krzyżem. Paradoksalnie, bardziej zdziwiła ich wiadomość, że ich krewny jest w
stałym związku z innym mężczyzną.
Hrabia
parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
-
To ci dopiero. Przytaknęli temu, że jest wampirem, ale jego homoseksualizmowi
już nie?
-
Nie powiedziałbym, że przytaknęli, ale obydwaj odnieśliśmy wrażenie, że łatwiej
było im przełknąć to, że Wook nie jest człowiekiem – Jongwoon odwzajemnił
uśmiech. – Chociaż przekonanie się, że wcale nie mamy zamiaru wyssać ich krwi zajęło
im parę dni. Potem było już w porządku.
-
Cieszę się.
Jongwoon
zaśmiał się cicho i przechylając nieco głowę na bok, przyjrzał się swemu młodszemu
przyjacielowi z ciekawością, który zmrużył oczy, reagując na ten gest.
-
Słucham.
-
Ależ ja nic nie mówię.
-
Ale chcesz. Słucham – powtórzył.
-
Jak to wygląda u ciebie, Kyuhyun? Dobrze się tutaj czujesz? Słyszałem, że
zdobywasz kontakty, w dodatku tych
wysoko postawionych.
Cho
machnął lekceważąco ręką.
-
Tylko te niezbędne. Sam wiesz, że nie przepadam za towarzystwem.
-
Do mnie dotarły inne informacje.
-
Na przykład…?
-
Doszły mnie słuchy, że masz nowego przyjaciela w policji – wyjaśnił Jongwoon,
na co Kyuhyun jedynie machnął ręką.
-
Trzeba myśleć zapobiegawczo, Woon, szczególnie w czasach, gdy ludzie wymyślają
coraz to nowsze sposoby na zabijanie. Poza tym Sungmin jest interesującą osobą
i…
-
Oho! – przerwał mu Kim, rozbawiony tym, co właśnie usłyszał i wyrazem twarzy
przyjaciela. – Powinienem być zazdrosny?
-
O kogo? O Sungmina? – obruszył się Dracula. – To tylko interesująca osoba, z
którą miło spędza mi się czas, nic poza tym!
Jongwoon
zaplótł ręce na piersiach i wpatrywał się w młodszego, odnajdując w jego
zachowaniu swego rodzaju rozrywkę. Już dawno nie widział takiego Kyuhyuna –
zawstydzonego, zdenerwowanego jego dociekliwością i własnymi reakcjami na samo
brzmienie czyjegoś imienia. Och, czarnowłosy bardzo dobrze wiedział, co to
znaczy. Już miał mu to uświadomić, gdyż był pewien, że sam zainteresowany nie
zdaje sobie z tego jeszcze sprawy, kiedy nagła myśl przeszyła jego umysł.
-
Czy ten Sungmin wie o twoich… innych nawykach żywieniowych? – hrabia wyraźnie
unikał jego spojrzenia, co odebrał jako jednoznaczną odpowiedź. – Zgaduję, że
nie.
-
Nie powiem mu.
-
Dlaczego?
-
Nie mogę?
-
Dlaczego? – powtórzył Jongwoon.
-
Dobrze wiesz, czemu – sarknął Kyuhyun. – To policjant. Ba, to inspektor. Bardzo
dobrze wiem, co by mi zrobił, gdyby się dowiedział. Na dodatek depcze mi po
piętach, choć sam tego nie wie.
Kim
w jednej chwili spoważniał.
-
Co to znaczy? Jest na twoim tropie? – Woon pochylił się w jego stronę, wbijając
uważne spojrzenie w sylwetkę swego długoletniego przyjaciela. – Zostawiłeś za
sobą ślady? Ty? Jak mogłeś być tak nieostroż…
-
To nie ja – przerwał mu szlachcic – tylko kilka moich wychowanek. Są jeszcze dość
młode, ja musiałem wyjechać do Transylwanii, a Maria w pewnym momencie straciła
nad nimi kontrolę.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie cichym i miarowym tykaniem zegara. Każda kolejna
sekunda zdawała się trwać wieczność, jednak te niewielkie odłamki
nieskończoności, choć ciche, nie były wypełnione bezczynnością. Obydwaj obecni
w salonie mężczyźni myśleli intensywnie nad powstałą sytuacją, szukając w
milionach prawdopodobnych scenariuszy tego jednego, zawierającego odpowiedzi na
wszystkie pytania jak i sposób, w jaki można by rozwiązać tę jakże kłopotliwą
sytuację. Jedyne, co przyszło Kyuhyunowi do głowy to przeprowadzka, jednakże
pewien dosyć istotny szczegół mu to uniemożliwiał. Chociaż Jongwoon wiedział,
na co czeka Kyu, dostrzegł kolejny problem. O tyle istotny, że z biegiem czasu
z pewnością przybrałby na znaczeniu tak mocno, że sprawa z Transylwanii
usunęłaby się na drugi plan. I nie wątpił, że tak się stanie. Zbyt dobrze znał
swego towarzysza, żeby nie móc wychwycić tak jasnego i klarownego przekazu.
Hrabia może i miał twarz pokerzysty i trudno było cokolwiek z niej wyczytać,
jednak jego oczy zawsze mówiły Jongwoonowi prawdę. Tym razem wręcz wykrzykiwały
do niego opowieści o rodzących się w tym chłodnym sercu uczuciach. Kim ponownie
zastanowił się nad powiedzeniem Kyuhyunowi prawdy o nim samym, jednak szybko
się zreflektował. Jego młodszy przyjaciel nie był jeszcze gotowy, by przyjąć na
swe barki taki ciężar. Starszy z radością obserwował, jak na samo wspomnienie
pewnego stróża prawa w oczach Kyu tli się maleńki płomyk. Ileż to czasu
upłynęło, odkąd widział go takiego! Chętnie zobaczyłby, jak ten niewielki język
ognia zmienia się w potężny pożar, który stopi lód jego serca i pochłonie całe
jestestwo hrabiego, jednak wiedział, że muszą być ostrożni. Inspektor nie dość,
że badał sprawę podopiecznych Kyuhyuna, to jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że jego
nowy znajomy nie jest człowiekiem.
Muszę go koniecznie poznać, pomyślał
Jongwoon, muszę się dowiedzieć, jaką jest
osobą, skoro był w stanie aż do tego stopnia zająć myśli mojego przyjaciela.
-
Cóż – odezwał się w końcu Kim, ściągając na siebie spojrzenie Draculi – to
będzie dla ciebie nauczka, żeby nie stwarzać aż tylu wampirów. Co więcej,
jestem przekonany, że zrobiłeś to nie w taki sposób, w jaki przemieniłeś Marię.
-
Gdybym to zrobił tak samo, jak jej – odparł Cho – to nie miałbym nad nimi aż
takiej kontroli.
-
Właśnie widzę, jak wielką masz nad nimi kontrolę – zakpił Jongwoon – skoro
atakują i zabijają jak popadnie.
-
Zajmę się nimi – obiecał Kyu. – Tymczasem, nie zechciałbyś czegoś zjeść? Po
podróży na pewno jesteś głodny. Jechałeś długo i to w taką pogodę… prawdopodobnie
nie miałeś możliwości zatrzymać się na posiłek.
Brunet
pokiwał głową, oblizując spierzchnięte wargi czerwonym językiem.
-
W istocie – potwierdził. – Jednak nie mam ochoty na ludzkie jedzenie.
-
A kto powiedział o normalnym jedzeniu? – Kyuhyun wstał i uśmiechnął się. –
Chodź, pójdziemy na polowanie.
-
Kto w taką pogodę wystawia z domu choć czubek nosa?
-
Zaufaj mi, są tu tacy wariaci.
Wkrótce
obaj mężczyźni dla niepoznaki otuleni płaszczami, które w rzeczywistości były
im całkowicie zbędne nawet podczas zamieci, opuścili posiadłość hrabiego. Wiatr
ciął bezlitośnie, starając się zmusić ich do powrotu i opuszczenia otwartej
przestrzeni, opanowanej przez zimę. Nie posłuchali, tylko uparcie podążali
dalej. Zdawali się w ogóle nie odczuwać działania niskiej temperatury. Ich
twarze nie były zarumienione od zimna, oczy nie mrużyły się, odporne na
wściekłość poruszającego się w chaosie powietrza i śniegu.
Jongwoon
podążał za młodszym wampirem, ciekaw, czy faktycznie ktoś odważy się opuścić
ciepłe domostwo i wyjść na zewnątrz tak, jak oni. Szczerze w to wątpił,
ponieważ ostatnio był świadkiem tak srogiej zimy w tych okolicach przynajmniej kilka
dekad wcześniej. Mimo wszystko ufał swemu przyjacielowi, który nie
wyprowadziłby go w głąb miasta, gdyby nie był pewny, że na kogoś trafią, chociaż
taka pogoda stanowiła dla nich jedynie delikatną niedogodność.
Po
kilkunastu minutach obydwaj dostrzegli skuloną, przemykającą uliczkami postać.
Mężczyzna – bo na to wskazywała postura ciała nieznajomego – trzymał kurczowo
materiał swego kożucha, chroniąc się tym samym przed przejmującym zimnem.
Czapkę naciągnął aż na uszy, chcąc osłonić je przed wiatrem. Nie zauważył
ukrytego w mroku szlachcica, który gestem dłoni pozwolił swemu towarzyszowi
posilić się pierwszemu.
Jongwoon
był szybki. W mgnieniu oka pojawił się przed swą ofiarą, kładąc jej dłoń na
karku i przyciągając do siebie. Nieznajomy nawet nie zdążył jakkolwiek
zareagować, gdy wampir odsunął okrywający jego szyję szalik.
Ślina
napłynęła mu do ust, gdy zobaczył poruszającą się miarowo tętnicę. Węch także
zareagował, wychwytując ulotną, ale w dalszym ciągu intensywną woń, która
niezmiennie nęciła zmysły.
Kły
przebiły cienką skórę. Ciepła krew wypływała z rany nieustającym strumieniem,
tak pyszna, cudownie wyborna niczym najznakomitsze danie. Kubki smakowe
szalały, czując ten metaliczny posmak, który przez te wszystkie lata stał się
bardzo, niemalże nieznośnie słodki. Każda komórka ciała wampira wołała o swoją
porcję, a on sam ponownie poczuł to rozkosznie rozprzestrzeniające się ciepło,
rozgrzewające go od stóp do głów. Jongwoon pił powoli, uśmierzając męczące go
od wielu dni pragnienie, ale gdy poczuł, że serce jego ofiary zwolniło pracę, zignorował
swój instynkt, który nieprzerwanie wołał o więcej i odsunął się, wcześniej
zasklepiając rany językiem.
Kyuhyun
podszedł do przyjaciela i poczekał, aż ten zmodyfikuje wspomnienia mężczyzny, następnie
zanieśli go w miejsce, gdzie bardzo szybko odnaleziono nieznajomego i wniesiono
do ciepłego i bezpiecznego budynku, w którym mógł spokojnie odzyskać siły.
Dopiero gdy upewnili się, że trafił w ręce ludzi, którzy mu pomogą, oddalili
się w stronę posiadłości Drakuli. Dlaczego?
Ponieważ
ani Cho Kyuhyun, ani Kim Jongwoon nie zabijali dla krwi. Nigdy.
sobota, 5 września 2015
Gejmisja - rozdział 5
Niespodzianka! :D
Podejście do tego opowiadania mi się nie zmieniło, ale skoro Wam się podoba,
to nie mam nic do powiedzenia xD
Wstawiam to dzisiaj, ponieważ to bardzo ważny dla mnie dzień. Dziś moja rok, odkąd
tak bliżej zaczęłyśmy się poznawać z moją beloved dongsaeng <3
Dziękuję ci za ten rok, kochana Soonkyu i mam nadzieję, że będziemy miały
jeszcze wiele takich rocznic. A że z jakiegoś dziwnego powodu lubisz Gejmisję,
to wstawiam przedostatnią jej część z dedykacją dla Ciebie akurat dzisiaj.
Wstawiam to dzisiaj, ponieważ to bardzo ważny dla mnie dzień. Dziś moja rok, odkąd
tak bliżej zaczęłyśmy się poznawać z moją beloved dongsaeng <3
Dziękuję ci za ten rok, kochana Soonkyu i mam nadzieję, że będziemy miały
jeszcze wiele takich rocznic. A że z jakiegoś dziwnego powodu lubisz Gejmisję,
to wstawiam przedostatnią jej część z dedykacją dla Ciebie akurat dzisiaj.
Także z pozdrowieniami dla szanownego pana Piotra! :D
* * *
PUNKT
4
UDOWODNIJ,
ŻE NIE JESTEŚ AMEBĄ
Donghae
straszliwie się nudziło. Nieustannie przemierzał dystans pomiędzy drzwiami,
sofą, na której zalegał jego przyjaciel (zajmując się bezproduktywną wegetacją
i byciem darmozjadem) a oknem, które mimo panującego wszem i wobec smrodu, w
dalszym ciągu pozostawało zamknięte. Odpowiadając na pytanie, które jeszcze nie
zostało zadane - nie, sprawcami nie były skarpetki Shindonga.
Tak
więc Hae wydeptywał ścieżkę turystyczną w kształcie kojarzącego się z męską
toaletą trójkąta, Hyukjae wyżerał jego spaghetti, brudząc osłaniający tapicerkę
koc sosem bolognese, a skarpetki ich pulchnego przyjaciela nie zanieczyszczały
powietrza, którego zanieczyszczać nie powinny. Dlaczego? Ponieważ smrodziły
sobie radośnie w shindongowych szufladach. Jeśli zaś chodzi o egzystujących bez
sensu kumpli, nie mogli wyjść na zewnątrz ze względu na fatalną pogodę. Od
samego rana padał deszcz, sukcesywnie przekształcając ulice Seulu w dorzecza
rzeki Han, a wiatr smagał jak bicz, urywając gałęzie i rzucając nimi o auta
Bogu ducha winnych podatników. Choć z drugiej strony… służby porządkowe i
mechanicy trochę zarobią…
Mniejsza.
Wracając
do tematu - za oknem rozpętała się scena rodem z „2012”, pozbawiając
mieszkańców możliwości wyjścia z domu i zaradzeniu nudzie w jakikolwiek sposób oraz
uniemożliwiając otwarcie okien – no, chyba że czyimś największym marzeniem było
posiadanie wodospadu na wyłączność.
Hyukjae
wodził rozleniwionym wzrokiem za chodzącym nerwowo przyjacielem.
-
Migrujesz jak zwierzaki z „Epoki Lodowcowej” – przerwał irytującą ciszę – Masz
owsiki czy szukasz mleczyka?
Donghae
podskoczył, zaskoczony. Obrócił się gwałtownie w stronę zwłok rozłożonych na
jego najwygodniejszej na świecie sofie.
-
Nie mam owsików! – oburzył się. – Odrobaczałem się w zeszłym tygodniu.
Eunhyuk
uderzył się otwartą dłonią w twarz.
-
Ta wiedza uratowała mi życie… - stęknął.
-
Serio?! – zapytał rozpromieniony Hae.
-
To był sarkazm, kretynie. Sarkazm. Mam ci to przeliterować?
Młodszy
Lee prychnął, obrażony.
-
Wiem, jak to się pisze, głupku.
-
Przeliteruj.
-
S… A… R… Nie, czekaj… S… A… L-M-O-N-E-L-L-A!
Hyukjae
wstał, podszedł do ściany i uderzył w nią głową.
-
Na litość boską, z kim ja się przyjaźnię…
-
Hyukkie…?
Hyuk
podniósł wzrok i napotkał wielkie, ciemne oczka, do złudzenia przypominające
oczy psa, które wpatrywały się w jego własne. W ich tęczówkach odbijała się fascynacja
i dozgonne oddanie.
-
Donghae… - właściciel ślepek polizał go po nosie – Donghae!
-
Co?
-
Puść Choco.
-
Aww, ale czemu? To taka puchata kuleczka!
Piesek
zaszczekał krótko w ramionach przyjaciela swego pana.
-
Postaw mojego psa na ziemi!
Donghae
zrobił smutna minę, ale pochylił się, pozwalając wymachującemu łapkami
zwierzątku wyrwać się z jego dłoni. Futrzak popędził na drugi koniec pokoju, na
zakręcie wpadając w poślizg i wbijając się pod stojącą na podłodze doniczkę.
Naczynie zachybotało się niebezpiecznie i w ułamku sekundy zwierzątko zostało
przysypane warstwą ziemi, spod której widoczne były jedynie nosek i para błyszczących,
czarnych oczek.
Hyukjae
ruszył w stronę zwierzęcia, które zawarczało w proteście.
-
Robi sobie maseczkę ziemną. Zostaw – pokręcił głową Hae.
-
Nie przypominam sobie, żeby istniało coś takiego jak „maseczka ziemna” –
skrzywił się starszy. – Prędzej błotna.
-
Mogę oblać ją wodą, jak chcesz, wtedy będzie błotna…
-
Wtedy to TY wykąpiesz Choco.
-
Wiesz co? – Eunhyuk rzucił mu pytające spojrzenie. – Lepsze to niż nuda.
Obaj
westchnęli ciężko i zrezygnowani opadli na kanapę. Musieli coś wymyślić, żeby
się nie nudzić, musieli! Inaczej umrą z braku endorfin i adrenaliny we krwi.
Nagle
dłonie starszego z głośnym plaskiem uderzyły w jego uda.
-
Wiem!
-
Co wiesz? – zapytał rybek.
-
Zadzwonimy po chłopaków, żeby tu przyszli! Razem na pewno coś wymyślimy!
Donghae
patrzył pustym wzrokiem na najlepszego przyjaciela. Jego twarz nie wyrażała żadnych
emocji.
-
Twój poker face działa mi na nerwy – parsknął Hyuk. – O co znowu chodzi?
-
Stary – zaczął Hae – nawet ja nie jestem aż takim idiotą, żeby nie zauważyć tej
ulewy na zewnątrz.
-
No i?
-
Jak ty sobie to wyobrażasz? Nikt normalny nie wyjdzie w taką pogodę!
-
Aaa, właśnie! – Hyukjae podniósł palec w geście triumfu. – Słowo klucz!
-
Jakie słowo? – Hae ściągnął brwi.
-
Klucz.
-
Co klucz?
-
Słowo klucz. „Normalny”. Czy nasza paczka jest normalna?
Na
moment zapadła grobowa cisza, wkrótce przerwana przez dźwięk trybików pracujących
w czaszce Donghae. Chłopak odkopał w pamięci definicję normalności i po
porównaniu jej z zachowaniem kolegów sprzed dwóch tygodni, kiedy to wbili mu do
mieszkania przebrani za zakonnice, uznał:
-
Normalność to pojęcie względne.
Hyuk
spojrzał na niego, zaskoczony. Czyżby jego ukochany przyjaciel (tak, przyjaciel
i tylko przyjaciel, przecież Eunhyuk był tak bardzo hetero, że bardziej się nie
da) zaczął mądrzeć?
Nie,
pomyślał, to jest niemożliwe.
-
Nieważne. – Starszy Lee postanowił zapomnieć o nagłym przebłysku inteligencji
swego kolegi. – Dzwonię po chłopaków.
Hae
podszedł do Choco i pomógł jej wyjść spod zaczynającej ją już przyduszać
warstwy ziemi, obserwując jednocześnie, jak kolega usiłuje dodzwonić się do
członków ich paczki. Niee, nie kartelu narkotykowego – to domena Kyuhyuna,
tylko i wyłącznie Kyuhyuna, reszta się w to nie mieszała. Cokolwiek ten gnojek
by nie powiedział, był, jest i będzie dilerem i się od tego nie wykręci. Oni to
wiedzą. Jego rodzina to wie. Policja to wie. Połowa szejków arabskich to wie.
Właściciele okolicznego schroniska dla bezdomnych zwierząt też, więc dlaczego Kyu
tak się tego wypierał?
-
No dawaj, nie leje aż tak bardzo… - jeknął Hyukjae do słuchawki. – No stary,
nooo, przecież masz kajaki, nie? No widzisz, że masz, to co się wykręcasz?
Bierzesz kajak, bierzesz wiosła i płyniesz! … nie masz wioseł? To łopatą! Też
się da!
-
Kto ma wiosłować łopatą? – pytał półgłosem Donghae.
-
Ryeowook – odszepnął Hyuk, po czym gestem nakazał młodszemu być cicho. – Halo?
Jungsu hyung? Co robisz? … chowasz dobytek, tak? … ale wiesz, że ten komornik
to był tylko jakiś głupi żart, prawda? … nie wiem, czyj, ale to nie było na
serio… bo gdyby to było prawdziwe ostrzeżenie, to miałoby pieczątkę z urzędu, a
jej tam nie widziałem!... no. To przyjdziesz do Donghae? Nudzi nam się.
Eunhyuk
wykonał jeszcze kilka podobnych telefonów, usiłując zmusić przyjaciół do
ruszenia dupy i wyjścia z domu w istną apokalipsę, po czym opadł na sofę,
chwycił zaczęte spaghetti i wznowił jego konsumpcję.
- Kogo zaprosiłeś? – Donghae zaczął dociekać po
chwili ciszy.
-
Wszystkich.
-
CO?! – wydarł się mniej rozwinięty umysłowo chłopak, niechcący upuszczając psa,
który w panice zwiał do przedpokoju. – Jak to wszystkich?!
-
ZROBIŁEŚ KRZYWDĘ MOJEMU PIESKOWI?!
-
Nie!
-
Masz szczęście, inaczej poznałbyś smak mojej zemsty.
-
Jeśli smakuje truskawkami, to nie mam nic przeciwko…
-
Chryste, Hae…
Powietrze
wokół starszego chłopaka stało się jakby cięższe. Frustracja wypełniła każdą
najmniejszą szczelinkę między tlenem, azotem i innymi w mniejszym lub większym
stopniu naturalnego (czytaj: nieludzkiego) pochodzenia gazami, sprawiając, że
Hyukjae poczuł się przytłoczony i jakby… osaczony? Obserwowany? Tak, obserwowany
był przez cały czas przez parę brązowych, wypełnionych strachem oczu.
Westchnął
i przysiadł obok zestresowanego kolegi.
-
Czego się boisz, Donghae? – zapytał łagodnie Hyuk.
-
Zaprosiłeś Heechula hyunga? – wyszeptał.
-
Jeszcze nie… - Eunhyuk zamilkł na moment, zbity z tropu przez nagłą zmianę
samopoczucia przyjaciela. W jednej chwili radośnie upuszcza sobie jego psa, a w
drugiej odczuwa egzystencjalny ból dupy. – Czemu pytasz?
-
Mógłbyś… mógłbyś go tym razem nie zapraszać?
-
Dlaczego? Nie widzieliście się już z dobry tydzień. Nie usychasz z tęsknoty?
-
Usycham! Bardzo usycham! Jestem suchy jak twoja paprotka, która stoi w kiblu!
-
Ale ja nie mam tam paprotki…
-
Bo uschła!
Hyukjae
potarł palcami skronie. To całe „love story” jego przyjaciela-geja kiedyś
przyprawi go o migrenę.
Nagle
rozległo się głośne walenie do drzwi, któremu towarzyszyły dzikie wrzaski i
piski. Starszy pobiegł do wejścia do mieszkania i wpuścił do środka bandę
przemoczonych do suchej nitki kolegów.
-
Wyglądacie jak zmokłe kury! – zaśmiał się Eunhyuk.
-
Tak to jest, jak się płynie przez Seul wpław – odparł zaskakująco spokojnie
Zhou Mi.
-
Wpław?
-
Ano. Mi hyung płynął kraulem, a jestem prawie absolutnie pewien, że obok mojego
kajaka przepłynęło coś dużego ze szpiczastą płetwą grzbietową – zadumał się
Wookie.
-
Stary – zwrócił mu uwagę Sungmin – prawie oblałeś w tym roku biologię. Daruj
sobie wykłady na temat anatomii ryb.
-
Ale to naprawdę miało płetwę grzbietową! Jak rekin! – upierał się Ryeowook.
Ming
podszedł do młodszego kolegi, położył mu dłonie na ramionach i spoglądając
chłopakowi głęboko w oczy, rzekł:
-
Wookie-yah, ulicami Seulu nie pływają sobie od tak rekiny.
-
No, ale…
-
Nie.
W
oczach Ryeowooka zaczęły zbierać się łzy. Sungmin już miał zacząć go pocieszać,
ale z opresji wyratowało go głośne pukanie do drzwi, i do pokoju po chwili wkroczyła
banda ociekających wodą homo sapiens.
-
Przybyliśmy! Gdzie orangutany? – krzyknął Henry.
-
Jakie, do cholery, orangutany? – dopytywał Kibum, odgarniając z czoła mokrą
grzywkę.
-
Hyukjae hyung powiedział, że mają w lodówce orangutany.
Wszyscy
odwrócili się w stronę Eunhyuka, który był w trakcie taktycznego odwrotu w głąb
mieszkania. Po chwili mierzenia się ze wszystkimi wzrokiem, wypalił:
-
Ale ja nie wiem, o co chodzi!
-
Powiedziałeś, że jak przyjdę, to dasz mi orangutana z lodówki.
Chłopak
zmarszczył brwi. Faktycznie mówił, że da mu coś z lodówki, ale to nie była
małpa, tylko…
-
Oranżadę, kretynie! ORANŻADĘ, nie orangutana.
-
Szkoda – westchnął młodszy. – Zamrożone truchło małpy byłoby świetnym
pociskiem. Mógłbym zatapiać pontony i rzucać biednych, niewinnych ludzi rekinom
na pożarcie.
-
Widzicie! Mówiłem wam, że tu gdzieś pływa rekin! – zawołał Ryeowook.
-
Mogę o coś spytać? – Shindong podniósł rękę do góry, chcąc zwrócić na siebie
uwagę przyjaciół. – Co my tu właściwie robimy?
-
Musimy wymyślić, jak Donghae ma przekonać Heechula, że jest mężczyzną –
wyjaśnił Hyuk.
-
Po co?
-
Bo Hae hyung zakochał się w Heenimie hyungu. – wypalił Kyuhyun.
Zapadła
cisza. Donghae po raz kolejny obleciał strach. Połowa z nich o niczym nie
wiedziała! Chciał im powiedzieć dopiero, gdy sprawa z jego nieodwzajemnioną
migdałową miłością zostanie rozwiązana. Przecież wtedy już musiałby im wszystko
wyjaśnić. Byłby albo pijany ze szczęścia, gdyby Heechul go przyjął i pokochał,
albo pogrążony w głębokiej otchłani rozpaczy po odrzuceniu i wyśmianiu przez
rudowłose piękno.
Głupi
Kyuhyun! Będzie musiał go uderzyć tą nową patelnią „Tefal” Ryeowooka!
-
Jesteś gejem, Donghae? – odezwał się Kibum.
-
Jestem…
-
Aha. Fajnie. Co jemy?
-
Donghae ma w lodówce tygodniową lazanię, częstuj się – rzekł Hyukjae, kładąc
wspomnianą nieświeżą potrawę na stole.
Tymczasem
chłopak, którego pewien prowadzący nieopodal knajpkę Włoch na spokojnie mógłby
ochrzanić za marnowanie jego wyśmienitego dania, przylgnął do najbliższej
ściany, starając się stopić z nią w jedno i wzmocnić konstrukcję budynku.
Grzywka opadła mu na twarz, kilka włosów weszło do oka, jednak on zdawał się
tego nie dostrzegać, pochłonięty własnymi myślami. Był rozdarty pomiędzy chęcią
zapadnięcia się pod ziemię a wyrzuceniem swego dongsaenga przez okno w celu utopienia
go w płynącej ulicą rzece.
W
międzyczasie ociekająca wodą gromadka otrzymała od Hyuka ręczniki, po szklance
soku o bliżej niezidentyfikowanym smaku i nieznanej dacie ważności oraz kanapce
z czymś szynkopodobnym.
-
Dobra, to może w końcu mi ktoś powie, czemu musieliśmy ruszać dupy z domów w
taki deszcz?
Donghae
podniósł wzrok na wyraźnie zirytowanego Henry’ego.
-
To nie był mój pomysł! – krzyknął, unosząc dłonie w obronnym geście, gdy kilka
par oczu zgodnie spoczęło na jego sylwetce, w dalszym ciągu skulonej pod ścianą.
-
Ja na to wpadłem – przyznał się Hyukjae. – Siedzieliśmy sami z Hae i nam się
nudziło…
-
Musiałem wyciągać kajak z piwnicy, bo wam się nudziło? – spytał z
niedowierzaniem Ryeowook.
-
Próbowałem mu powiedzieć, że to idiotyczny pomysł, ale nie chciał słuchać…
-
Ale to sytuacja kryzysowa, chłopaki! – oznajmił Hyuk. – Musimy pomóc Donghae!
-
W czym?
-
W zrobieniu geja z Heechula hyunga – wymamrotał Kyuhyun z ustami pełnymi
kanapki. – Przecież już mówiłem!
Wszystkie
spojrzenia po raz kolejny spoczęły na Hae, który już dobrą chwilę temu przestał
liczyć, ile razy chciał zapaść się pod ziemię. Nie dość, że jego przyjaciele
(musi się zastanowić, czy może ich tak dalej nazywać) wyautowali go przed
resztą ich paczki, to jeszcze bez skrupułów wyjawili, kto jest jego miłością.
Takie postępowanie powinno być karalne. Albo jeszcze gorzej. Prawdę mówiąc, nie
miał pojęcia, co mogłoby być gorsze od wszystkich już istniejących kar, ale to
było mało ważne, bo chciał tylko jakoś dać upust swojej złości.
Rybek
już otwierał usta, żeby się jakoś obronić (względnie opluć Kyuhyuna z braku
innych pomysłów), kiedy odezwał się człowiek, którego opinii bał się chyba
najbardziej.
Choi
Siwon był bardzo religijnym człowiekiem. Nikomu to oczywiście nie
przeszkadzało, dopóki chłopak nie budził swoich dogorywających po kacu
przyjaciół pieśniami religijnymi z samego rana, ale poza tym nikt nie miał z
tym problemu. Ale Siwon był Koreańczykiem. Na dodatek głęboko wierzącym
Koreańczykiem. TO w obliczu zaistniałych okoliczności stawało się potencjalnie
problematyczne.
Nikt
nie powiedział Wonniemu, że Donghae jest gejem i kocha się w jego dobrym
przyjacielu, który już od czasów piaskownicy próbował sprowadzić go na złą
drogę. Lee zachodził w głowę, jak jego kolega zareaguje. Do tej pory milczał,
ale teraz…
-
Więc to prawda? Jesteś homoseksualistą, tak? I podoba ci się Heechul hyung?
-
Tak – odparł po prostu Hae.
-
Dlatego przyszedłeś ostatnio z Heenimem do wesołego miasteczka? – upewnił się
Siwon.
Czujący
się jak na przesłuchaniu chłopak jedynie pokiwał głową, a reszta towarzystwa
zamarła w oczekiwaniu na Sąd Boży.
-
Trzeba było zadzwonić do mnie wcześniej, przygotowałbym dla was coś specjalnego!
Kangin
zakrztusił się kanapką, Ryeowook opluł wodą Zhou Miego, który w wyniku szoku
poderwał się z miejsca i wpadł na Leeteuka, którego wystający łokieć niemal
spowodował utratę dziewictwa Henry’ego, przez co tamten, przerażony zaistniałą
sytuacją, przewrócił stojącą obok doniczkę, wysypując znajdująca się w niej
ziemię na Bogu ducha winną Choco.
-
Ale jak to? – zawołał Eunhyuk. – Nie masz ochoty rzucić na Hae klątwy i
wykluczyć go z Kościoła?
Choi
pokręcił głową, składając ręce do modlitwy.
-
Ponieważ Pan nasz wysoko w niebie kocha każdego i nie obraca miłości wniwecz.
-
Stary – powiedział Sungmin – szacun.
Koledzy
podali sobie ręce w milczeniu.
-
Mogłeś mi powiedzieć, że idziecie na randkę, pomógłbym jakoś… – Siwon ponownie
zwrócił się do Donghae, który wyraźnie się zmieszał.
-
To nie do końca była randka… - wydukał. – To znaczy, hyung się załamał po
zakupach z Mi hyungiem i chciał o tym zapomnieć, więc ja…
-
Ej! – obruszył się starszy z obecnych Chińczyków. – Ja nic mu nie zrobiłem!
Towarzystwo
postanowiło udawać, że mu wierzy.
-
To jaki mamy plan? – zainteresował się Ryeowook.
-
Dzwonimy po Heechula i swatamy go z Donghae. Proste – oznajmił Jungsu.
-
Tak jak ta twoja sprawa z komornikiem? – zakpił Kyu, chwilę później poklepując
siedzącego obok Kangina po plecach. – Hej, Youngwoon hyung, przestań się
krztusić, zaświnisz cały dywan…
-
Musimy mieć jakiś plan, inaczej wszystko weźmie w łeb – zastanawiał się Ming.
-
Przede wszystkim, Heechul musi zobaczyć, że Donghae to facet, a nie… a nie
jakaś… ameba czy coś. – Kyuhyun skończył walić kolegę po plecach w idealnym
momencie, żeby zobaczyć, jak wszyscy się na niego gapią. – Co…?
-
Dlaczego akurat ameba?
-
Bo Hae jest takim fajtłapą, że wszędzie się wywali i powie coś dziwnego. A ameba
ma nibynóżki i nibygębę…
-
Dobra, skończ – uciął Leeteuk, po czym dodał – zaraz zadzwonię po Heenima, a ty
Donghae…
-
Po prostu nie bądź sobą – podpowiedział Eunhyuk, obejmując lekko przyjaciela.
Najstarszy
z przyjaciół oddalił się nieco, by zadzwonić do wspomnianej ofiary przekrętu. Tymczasem
reszta towarzystwa ponownie oddała się plądrowaniu zaczynającej świecić
pustkami lodówki pewnej ryby, aktualnie wpatrującej się przestraszonym wzrokiem
w rozmawiającego z jego miłością życia Jungsu. Czy Heechul przyjdzie? W jakim
będzie humorze przez taką ulewę? Co będzie miał na sobie?
I
przede wszystkim – jak on do jasnej cholery ma udowodnić, że nie jest amebą?
No cóż,
pomyślał Donghae, wszystko w rękach
Siwona… To znaczy Boga.
Podczas
gdy Hae wysilał resztki szarych komórek w celu wymyślenia sposobu, w jaki ma
pokazać, że nie jest jednokomórkowcem, reszta chłopców wywróciła jego kuchnię i
szafę w sypialni do góry nogami w poszukiwaniu czegoś nadającego się do
konsumpcji. Bez skutku. Już dawno wszystko zostało pożarte i właśnie
przechodziło przez proces trawienia, o którym żaden normalny człowiek nie chce
ani słuchać, ani czytać.
Po
kilkunastu minutach całe towarzystwo zaczęło zgodnie narzekać na smród
(Shindong ściągnął buty), głód i ubóstwo. Ryeowook zaproponował, że mógłby
zrobić sushi.
-
Ciekawe, skąd weźmiesz składniki – parsknął Sungmin – i rybę. Wyłowisz z tej
rzeki na ulicy?
-
Ktoś to powinien zrobić. I to już!
Wszyscy
spojrzeli na stojącego w przejściu, ociekającego wodą Hangenga.
-
Hankyung! Gdzie jest Heechul? – Leeteuk zerwał się ze swojego miejsca i
podszedł do kolegi. – Dzwoniłem do niego, powiedział, że zaraz przyjdzie.
Shisusie świątobliwy,
zląkł się Donghae.
-
O co chodzi z tym wędkowaniem? – chciał wiedzieć Kangin.
Chińczyk
jedynie wskazał dłonią na zewnątrz, wzdychając. Chłopcy spojrzeli po sobie i
jak jeden mąż ruszyli w stronę okien, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, o
co chodzi.
-
Boże, co to? – szepnął Kibum, ale reszta była zbyt zszokowana, by mu
odpowiedzieć. Sami nawet nie było do końca pewni tego, co widzą.
Wielogodzinny
deszcz sprawił, że ulicami Seulu nieustannie płynęła woda. Nie dało się
stwierdzić, czy to rzeka Han wylała, czy ocean jakimś cudem dotarł aż tutaj,
ale z pewnością przynajmniej połowa miasta była pod wodą. Ludzie nie mieli
możliwości wyjścia z domu, a jeżeli ktoś już musiał, to jedyną opcją, by się
gdzieś dostać, było dopłynięcie na miejsce. O własnych siłach, łódką, kajakiem
jak Ryeowook…
-
Czy to jest…
-
Heechul.
-
Dlaczego on stoi na grzbiecie rekina?!
-
Mówiłem wam, że po Seulu pływa rekin! – krzyknął Wookie, w dalszym ciągu
wpatrując się w swego hyunga, spomiędzy którego stóp wystawała wielka płetwa
grzbietowa.
Heechul
nie wydawał się pojmować powagi sytuacji, w którą sam się wpakował. Na jego
twarzy gościł szeroki uśmiech, spomiędzy warg wydostawały się radosne okrzyki,
a lewa ręka wymachiwała w powietrzu kowbojskim kapeluszem, podczas gdy prawa
trzymała uczepioną czegoś w pobliżu pyska rekina liny.
Nagle
rudowłosy chłopak pociągnął za sznur, zmuszając wielką rybę do zmienienia
kierunku. Kilka sekund później puścił linę i wskoczył do wody.
-
Chryste, on go zeżre! – wydarł się Siwon. – Niech go ktoś wyciągnie!
Donghae
natychmiast ruszył do wyjścia, ale zamarł, gdy usłyszał dzwonek. Podszedł do
drzwi i otworzył je z lekkim wahaniem.
-
Dongie! – przywitał się Heenim. – Miło cię widzieć! Dostanę ręcznik?
Hae
poczuł, jak serce najpierw zatrzymuje mu się w piersi, a potem stara się wybić
dziurę w żebrach. Oczywiście jako wzorowy gospodarz natychmiast spełnił prośbę
swego, dla odmiany, wyczekiwanego gościa.
Cały
salon trwał w ciszy, gdy Heechul wycierał twarz i włosy, czekając na
wyjaśnienia.
-
Co się tak gapicie?
-
Chcą wiedzieć, dlaczego płynąłeś na rekinie – wyjaśnił Hangeng.
-
To nie jest jakiś tam rekin! – obruszył się Kim. - To żarłacz biały! Ma na imię Krystyna!
-
Dlaczego Krystyna? – Kangin zaczął się poważnie zastanawiać nad wezwaniem
psychiatry.
-
To na pewno ona – uznał Hee. – Samiec na sto procent by mnie zjadł, a ja dalej
żyję i mam wszystkie kończyny! To na pewno kobieta, skoro uległa moim wdziękom.
I pozwoliła na sobie surfować! I włożyć sobie kaganiec z koszyka!
-
Ja nie wnikam, jak ty to zrobiłeś, hyung – wtrącił nieco zniecierpliwiony
Ryeowook – chcę po prostu wiedzieć, czy mam przygotować coś do jedzenia, czy
nie?
-
A co chciałeś zrobić?
-
Sushi.
-
No i super! Heechul przywiózł nam rybę! – ucieszył się Shini i już zacierał
łapki na myśl o swojej mega porcji surowego rekina.
-
Ale… Krystyna… - chciał protestować Heenim.
-
Hyung, nie ma nic do jedzenia, a wszyscy jesteśmy głodni – Sungmin wytłumaczył
mu sytuację, a Hee jedynie westchnął ciężko, poddając się.
Ostatecznie
wszystko na tej ziemi żyje po to, żeby ktoś inny mógł to zjeść. No, chyba że
zdecydujesz się poddać kremacji, wtedy żaden parszywy robal cię nie dopadnie.
-
Ale jak ją złapiemy?
-
Ktoś musi zapolować, nie ma innej opcji.
Kyuhyun
zamyślił się głęboko. Zerknął najpierw na Heechula, potem na Donghae, a na
koniec na pływającą w kółko Krystynę. I wtedy go olśniło.
-
Donghae hyung na pewno da radę ją upolować – rzucił niby od niechcenia.
Nikt
już nie liczył, ile razy wszyscy zgodnie tego dnia umilkli z jego powodu (i nie
tylko).
-
No co? Przecież hyung jest taki dzielny – Cho spojrzał znacząco na Jungsu,
który w mig pojął, o co chodzi młodszemu.
„Udowodnij,
że nie jesteś amebą”.
-
Masz rację, Kyu! Donghae ubije rybę! – Teuk popchnął przyjaciela do drugiego
pokoju, z którego było można wyjść na balkon, gdy ten cały czas próbował zrozumieć,
o co w tym wszystkim chodzi.
-
Co ja mam niby…
-
Zabij rekina, żeby Hee mógł coś zjeść – szepnął mu do ucha Henry. – Przez
żołądek do serca, hyung.
To Donghae już zrozumiał.
To Donghae już zrozumiał.
Chłopak
otworzył przeszklone drzwi i bez wahania wyszedł na balkon. Myśl o nakarmieniu
swego crusha skutecznie wypędziła z jego świadomości jakikolwiek strach. Stał
się dzielny niczym Superman.
Pochylił
się nad barierką i spojrzał w pluskającą się radośnie Krystynę. Nagle wyciągnął
rękę za siebie, wołając, by ktoś podał mu łopatę Ryeowooka. Żądany przedmiot
szybko znalazł się w jego posiadaniu. Zacisnął palce na rączce narzędzia.
Uniósł rękę w górę, zmrużył jedno oko, celując i szybkim ruchem cisnął łopatą w
rekina.
-
Aish, pudło – zasmucił się któryś z chłopaków.
Donghae
rozejrzał się dookoła i dostrzegł doniczkę z fikusem, którą także rzucił w
żarłacza. Kiedy i to nie zadziałało, Lee zaczął atakować rekina leżącymi z boku
cegłówkami, które parę dni wcześniej znalazł gdzieś na podwórku i uznał, że
mogą mu się przydać. Niestety, celu żadna nie trafiła, a niedoszły posiłek
piętnastu nastolatków odpłynął w siną dal, niezwykle przestraszony nagłym
zamachem na jego życie.
-
Pa, Krystyno. Było miło na tobie surfować – pomachał rybie Heenim. – Chociaż
szkoda, że nie mogłem cię zjeść.
Hae
spojrzał na swą miłość i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
która przywraca ludziom rozum a artystom daje natchnienie, położył dłoń na jego
ramieniu i rzekł:
-
Myślę, że rozsądniej było puścić ją na wolność, hyung. Niech cieszy się życiem.
Wszyscy
obecni dosłownie zdębieli, słysząc tak głęboką wypowiedź swojego przyjaciela.
Nikt nie potrafił na to w jakikolwiek sposób zareagować, stali więc z
opadniętymi szczękami i oczami okrągłymi jak spodki.
Heechul
przeniósł wzrok na swego dongsaenga i uśmiechnął się szeroko.
-
Pewnie masz rację, Hae. – Odwrócił się z zamiarem opuszczenia balkonu, gdy
nagle rzucił przez ramię coś, przez co wszyscy jeszcze bardziej zdębieli.
-
Ale wyglądałeś bardzo męsko, rzucając tą łopatą, wiesz? – po czym puścił mu
oczko i wszedł do mieszkania.
* * *
A na koniec... Krysia :D
Przepraszam, musiałam xDDD |
Subskrybuj:
Posty (Atom)