Czas jakby się zatrzymał.
Słońce stanęło na niebie pełnym nieruchomych obłoków,
oświetlając stale te same miejsca i obdarzając cieniem inne obszary miasta.
Wiatr przestał poruszać strzępami porannego wydania „Daily Morteny”. Powietrze
stało się dziwnie gęste, ciężkie, jakby chciało na swój własny sposób zdjąć
wielki ciężar z barków mężczyzny siedzącego za wielkim, mahoniowym biurkiem w
swoim gabinecie na komisariacie.
Lee Sungmin był przygnębiony. Wielce przygnębiony. Siedział
na niewygodnym krześle, zgarbiony. Oparłszy łokcie o blat stojącego przed nim
mebla, schował twarz w dłonie, zerkając ponuro przez palce na ułożone w równym
rzędzie akty zgonu.
Anna, Maya,
Joshua, Mark, Leslie, Emily, Clark, Peter…
Zacisnął mocno powieki z nadzieją, że gdy otworzy oczy, w
miejsce nazwisk tych ośmiu młodych ludzi zobaczy dwa lub trzy imiona ofiar
wypadku, choroby, czegokolwiek, co dałoby się jasno wytłumaczyć.
Błagam…
Otworzył oczy, po raz kolejny odczuwając przemożny zawód.
Westchnął ciężko.
-Co się z wami stało?- szepnął, muskając opuszkami palców
fotografię Mayi.
Siedemnastolatka była bardzo urodziwa. Więc może morderstwo
z zazdrości? Złość spowodowana nieodwzajemnionym uczuciem?
Inspektor niemal natychmiast porzucił tę teorię. Na ciele
nie znaleziono żadnych śladów, które sugerowałyby napaść czy próbę samoobrony.
Nie wykryto również substancji chemicznych, mogących zabić dziewczynę. Sprawa
miała się podobnie u reszty ofiar. Zero obrażeń, brak wszelkich poszlak…
Sungmin potrząsnął gwałtownie głową, usiłując się uspokoić.
Nie daj się ponieść emocjom, pomyślał, bo w ten sposób jedynie zaszkodzisz
całej sprawie.
Mężczyzna wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu, myśląc
intensywnie.
Co ich łączy? Status społeczny? Nie, to na pewno nie to.
Trójka z nich pochodziła z klasy robotniczej, dwoje ze średniej a pozostała
trójka z najwyższej.
Cztery kobiety i czterech mężczyzn. Czy to coś znaczy?
Lee szczerze w to wątpił. Zawsze uważnie analizował akty
zgonów i jeszcze nigdy nie natrafił na podobny wzorzec.
No dobrze. Raz.
Ale to było wiele lat temu i wtedy nikt nie miał większych
wątpliwości co do okoliczności śmierci ofiar. Nie było łatwo, jednak on
poradził sobie rewelacyjnie, mimo że zaledwie dwa miesiące wcześniej odebrał
dyplom ukończenia akademii policyjnej…
Jednak tamta sprawa, w porównaniu do obecnej, przypominała
dziecinną zabawę. Teraz nikt mu nie wierzył, nie pomagał, nie chciał słuchać.
Nikt nie brał jego podejrzeń na poważnie, choć były trafne. Sungmin już wkrótce
miał się o tym przekonać na własnej skórze a Morteńczycy…
Cóż, ludzie są mściwi, nawet ci najuczciwsi. Mieszkańcy
Morteny niedługo sami zaczną błagać inspektora o pomoc.
Tylko czy będzie on chciał im jej udzielić…?
Detektyw podszedł do okna wolnym krokiem, po czym, oparłszy
się o parapet, wyjrzał na zewnątrz.
Było południe. Ulice roiły się od wędrujących w im tylko
znanych kierunkach ludzi. Wychodzili na przerwy na drugie śniadanie? Wracali
przedwcześnie z pracy, a może właśnie się do niej wybierali, spóźnieni?
Wypełniali zlecenia pracodawcy? Szli na zakupy? Albo po prostu na spacer, chcąc
nacieszyć się dobrą pogodą?
Pod oknem przebiegła dwójka roześmianych, zarumienionych
dzieci. Sungmin uśmiechnął się delikatnie. Dzieci są urocze, kochane i takie…
bezbronne. Prawie tak samo narażona na ataki była młoda Kim Maya.
Lee zrzedła mina. Powinien był ją obronić. Ją i każdą inną
osobę, która zginęła w ten sposób. To jest jego obowiązek- chronić mieszkańców.
Do tej pory wypełniał swoją powinność nienagannie. Nadinspektor nigdy nie
otrzymał na niego ani jednego listu z zażaleniami czy skargami, choć bywały
takie momenty, że korespondencja na jego biurku przysłaniała sylwetkę
naczelnego stróża prawa. Obywatele tej niewielkiej mieściny dziękowali
nadinspektorowi za Sungmina, który, jak zostało to już wspomniane, na początku
swojej kariery wielce przysłużył się miastu. Mieszkańcy niemalże nosili go na
rękach, gdy rozwiązał ten problem.
Jednakże, w naturze ludzkiej leży zmienność.
Pięć lat temu był dla nich niczym Mesjasz. Teraz puszczali
pomimo uszu jego uwagi, obawy, zbywając go słowami pełnymi ignorancji. Lee
jakoś to znosił, jednak… jak długo będzie w stanie radzić sobie z coraz
bardziej przytłaczającą go z dnia na dzień samotnością?
Nie miał komu się zwierzyć, z kim porozmawiać. Co prawda,
dzielił się swoimi podejrzeniami z Donghae, jednak młodszy Lee jedynie
potakiwał przyjacielowi, po czym zamykał mu usta inteligentnymi w jego
mniemaniu wypowiedziami. Ale Sungminowi nie chodziło o to, żeby wyrzucić z
siebie wszystkie negatywne emocje, tylko po to by zostać chwilę później
wyśmianym, w mniej lub bardziej dotkliwy sposób.
Pragnął by ktoś mu uwierzył. Wysłuchał, może pocieszył. Ale
przede wszystkim uwierzył. Być może opuściłyby go wtedy wątpliwości, czy
przypadkiem nie szuka zbrodni na siłę. Z jednej strony było to jak najbardziej
możliwe, w końcu nie miał dowodów na to, że w mieście grasuje seryjny morderca.
Jednak coś nieustannie mówiło mu, że coś jest nie tak z tymi
zgonami, że kryje się za nimi wielka tajemnica, sekret, który musi poznać,
jeśli chce uratować następnym młodym ludziom życie.
Lee zamyślił się tak głęboko, że nie dostrzegł otwierających
się powoli drzwi. I prawdopodobnie dałby się zaskoczyć, gdyby intruz nie potknął
się na progu o własną stopę.
- GHAAAAAAAAAAAAAAAH!
Sungmin odwrócił się gwałtownie, wystraszony nagłym
wrzaskiem, lecz lęk w ciągu ułamka sekundy ustąpił miejsca bezgranicznemu
rozbawieniu.
Inspektor, ujrzawszy ciemny kształt na podłodze, ryknął
gromkim śmiechem, zginając się w pół i chwytając za brzuch.
Wyciągnięty jak na średniowiecznej machinie tortur, z
podciągniętą do połowy pleców koszulą, jednym butem pod drzwiami,
rozwichrzonymi jak podczas najgorszej burzy włosami i miną wyrażającą
bezgraniczne zdumienie, wyglądał niezwykle komicznie i chyba nikt nie mógłby
powstrzymać się od śmiechu, widząc przed sobą tego nieszczęsnego osobnika.
- Ming, nie śmiej się, tylko mi pomóż- wystękał Hae, nawet
nie próbując się podnieść o własnych siłach
Straszy Lee otarł łzy z kącików oczu i nadal nieco
pochylony, podszedł do przyjaciela.
- Jak ty to zrobiłeś, co?- Spytał, chichocząc. Mimo
wszystko, Donghae zawsze wiedział, jak poprawić mu humor. A że w większości
przypadków robił to przez przypadek… Cóż, to już inna sprawa.
Sungmin włożył mu dłonie pod brzuch i podciągnął delikatnie
chłopaka, który, nieruchomy niczym zwłoki, po prostu nie zareagował i bez
protestów w żadnej możliwej postaci pozwolił się ciągnąć po podłodze w kierunku
zielonkawej kanapy.
- Rusz się, ty worku zgniłych kartofli…!- Sapnął Ming,
rzucając Hae na miękki mebel i po od razu rozcierając ramiona. Chłopak był
trochę ciężki.
- Czemu zgniłych?- Zbulwersował się młodszy
- Bo ja tak mówię- odszczekał inspektor i po chwili namysłu
dodał- Ja wiem, że ta podłoga woła o interwencję miotły, ale dlaczego
postanowiłeś ją wyręczyć?
- Jestem dobrym samarytaninem. I jeśli miałbym coś wyręczać,
byłyby to sprzątaczki.
- Określasz nasze sprzątaczki mianem „coś”? No wiesz, jak
możesz, Donghae… Chyba mógłbym cię za to aresztować.
-…ty chyba kpisz.
- A skądże!
Przyjaciele mierzyli się przez chwilę wzrokiem, ostatecznie
jednak nie wytrzymali i obydwaj zaczęli się śmiać. Starszy Lee przysiadł obok
podwładnego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nic ci nie jest?- Spytał z uśmiechem na ustach
- Jakoś żyję- odpowiedział Donghae, odwzajemniając gest- Nie
wiem, jak to się stało, Sungmin. Chyba masz w pokoju poltergeista.
- I co jeszcze? Może krasnoludki?- Zakpił niewierzący w
jakiekolwiek siły nadprzyrodzone mężczyzna
- Kto wie…?
- Masz coś dla mnie, Lee, czy po prostu przyszedłeś zrobić z
siebie klauna?
Hae nie odpowiedział, zajęty poprawianiem swojego ubioru.
Gdy parę sekund później zorientował się, że zadano mu pytanie, spojrzał na
starszego kolegę i odparł:
- Nie wiem, nie pamiętam. Chyba uderzyłem się w głowę.
Sungmin westchnął.
- Patrz pod nogi, Donghae. Ty potrafisz wywrócić się
dosłownie wszędzie.
- Nie prawda!- Zbulwersował się brązowowłosy- Nie wszędzie!
Może to zabrzmi dziwnie i nieprawdopodobnie, ale przewracam się tylko i
wyłącznie w pobliżu twojego gabinetu! Musi być przeklęty albo nawiedzony…
Sungmin?- Chłopak zamilknął na widok miny przyjaciela.
Inspektora olśniło. A co, jeśli elementem łączącym te
wszystkie ofiary, od którego powinien zacząć, nie jest sposób, w jaki zginęli,
ale miejsce…?
Ciemnowłosy zerwał się gwałtownie i podbiegł do biurka,
chwytając zamaszystym ruchem akty zgonów. Na drugiej stronie powinna być
informacja, gdzie odnaleziono ciała…
- Donghae, mapa!- detektyw wyciągnął rękę w stronę chłopaka,
ponaglając go do wykonania zleconej mu czynności.
Gdy pożądany przedmiot znalazł się w jego dłoni, chwycił
ołówek i kółkami zaznaczał miejsca, gdzie prawdopodobnie zmarła wczoraj
tajemnicza ósemka. Kiedy skończył, uważnie przyjrzał się mapie.
- Widzisz to, co ja?- Rzucił w stronę przyjaciela, który,
tak jak on, pochylał się nad planem miasta
- Uhm, tak, ale nie rozumiem…
- Spójrz- inspektor dotykał po kolei każdego nakreślonego
kółka- Ciała leżały niedaleko od siebie, w odległości dwóch lub trzech
przecznic od następnego. Na dodatek zataczają delikatny łuk…
- Jaki łuk?- Zdziwił się Donghae
- Już ci pokazuję…- Sungmin ponownie chwycił ołówek- Jeśli
połączymy te miejsca- przeciągnął węglem po mapie- to powstanie nam półokrąg.
- Faktycznie! Ale co to znaczy?
- Zaraz się tego dowiem- schował plan do kieszeni
Hae zamrugał gwałtownie, nie rozumiejąc.
- Co?
- Wychodzę- detektyw chwycił marynarkę i stanął w drzwiach,
odwracając się do przyjaciela- Nie wiem, czy dzisiaj wrócę.
Nie czekając na odzew, wyszedł z gabinetu i posterunku.
Na zewnątrz wyjął mapę i odszukał wzrokiem najbliższe
miejsce. Podążając w tamtym kierunku zastanawiał się, czy cokolwiek tam
znajdzie i jaki to będzie miało wpływ na prowadzone przez niego dochodzenie.
Czy popchnie je naprzód? A może cofnie się parę kroków w tył, jeśli to w ogóle
możliwe?
Wiedział mało, przerażająco mało. Nigdy nie czuł się
bardziej bezradny niż w tym momencie. Ludzie w jego mieście ginęli a on nie
mógł nic na to poradzić. Miał związane ręce. Skoro ich nie uratował, to był
poniekąd współwinny, prawda? Mimo że nic nie zrobił… A może przede wszystkim
dlatego?
Tak czy owak, Sungmin czuł, że jego dłonie umazane są krwią.
I zrobi wszystko, żeby tą krew zmyć. Najlepiej poprzez rozwiązanie zagadki i
zatrzymania tego dziwnego łańcucha niewyjaśnionych śmierci.
Inspektor dotarł w końcu do pierwszego miejsca zbrodni-
latarni, pod którą odnaleziono młodego Joshuę. Z tego, co wiedział, chłopak był
od niedawna żonaty i razem z partnerką oczekiwali pierwszego dziecka. Serce
stróża prawa na tę myśl przeszył żal. Kolejne, niczemu niewinne maleństwo,
które nigdy nie pozna swego ojca. Świat nie zna większego okrucieństwa niż odbieranie
dzieciom rodziców. To zostawia trwały ślad w psychice, ranę, która być może
nigdy się nie zabliźni.
Lee przykucnął i przyjrzał się uważnie podstawie latarni.
Nic, żadnych śladów walki ani krwi.
Mężczyzna westchnął i ruszył dalej.
Drzwi pod mieszkaniem Marca… Chodnik przed restauracją…
Ławka przy domku… Deptak przed jedną z nielicznych w mieście willi… Ścieżka w
niewielkim parku… Most nad rzeką…
Wszędzie dokładnie to samo. Absolutnie nic.
Boczna uliczka, gdzie odnaleziono Mayę, także nie sprezentowała
mu przydatnych poszlak. Ulica była czysta niczym łza i prawdopodobnie pierwszy
raz w życiu ten fakt go zirytował. Był dumny z pracowników socjalnych,
utrzymujących w Mortenie porządek, jednak, na litość boską, mogliby się
powstrzymać przed wymiataniem mu spod nosa dowodów potencjalnych zbrodni! A nuż
by coś znalazł i wszyscy by mu uwierzyli…?
Inspektor przespacerował się ulicą jeszcze trzy razy, nie
chcąc przeoczyć żadnego szczegółu. Dopiero wtedy uznał, że nic więcej nie
znajdzie i ruszył w drogę powrotną na komisariat.
Podniósł wzrok na niebo. Zmierzchało.
Westchnął ciężko. Spędził pół dnia na poszukiwaniach i wraca
z pustymi rękoma. Co on teraz powie Donghae? Jak wytłumaczy swoje niecodzienne
zachowanie? Po wyrazie twarzy przyjaciela widać było, że się o niego martwił,
gdy ten, niezwykle podniecony, niemal wybiegł z budynku. Nie obejdzie się bez
niewygodnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi, których będzie zmuszony
wkrótce udzielić. Skrzywił się na samą myśl o czekającym go przesłuchaniu i z tego
powodu nie bardzo spieszyło mu się do miejsca pracy.
Lee Sungmin nie był świadomy, jak wiele ten moment zwłoki
zmieni w jego życiu.
Gdy przygnębiony opuścił głowę, dostrzegł po swojej lewej ledwie
widoczny ruch. Zaskoczony, poszedł w tamtym kierunku i chwilę później uśmiechał
się lekko. Zalazł to, czego szukał. Poszlakę.
Mężczyzna zdecydowanym ruchem ściągnął z żywopłotu
powiewającą na wietrze wstążkę. Była niebieska, tak jak reszta ubioru zmarłej
Kim Mayi. Prawdopodobnie odwiązała się w chwili upadku dziewczyny.
Jednak nie na to zwrócił uwagę inspektor, lecz na dwie
malutkie krople krwi, wyróżniające się na tle jasnego błękitu.
A więc coś cię zraniło, pomyślał Lee, zraniło aż do krwi.
Ale co? I w którym miejscu?
Nie wiedział, czy ten kawałek materiału cokolwiek znaczy,
jednak był szczęśliwy. Skoro odnalazł naznaczoną krwią wstążkę, to kto wie-
może natrafi na ślad zabójcy?
Z rozmyślań wyciągnął go kolejny, dostrzeżony kątem oka,
ruch. Odwrócił gwałtownie głowę, akurat by ujrzeć znikający za rogiem rąbek białej
sukni.
Sungminowi zabiło mocniej serce, oddech przyspieszył
gwałtownie a strużka zimnego potu spłynęła wzdłuż kręgosłupa, wywołując
nieprzyjemny dreszcz na całym ciele.
Czyżby sprawca wrócił na miejsce zbrodni…?
Nie zastanawiając się dłużej, rzucił się w pogoń za
potencjalnym podejrzanym.
Kimkolwiek był, lub była, jak wskazywał na to ubiór, umiał
szybko biegać. Szybciej od ścigającego go stróża prawa, który z każdym kolejnym
zakrętem był w stanie dostrzec jedynie dół białej sukienki, której właściciel
chował się za rogiem. Inspektor był zawsze tę parę metrów za podejrzanym,
którego, mimo szczerych chęci, nie potrafił dogonić.
W końcu stało się to, czego Lee obawiał się najbardziej-
stracił białą suknię z oczu. Zdyszany, rozglądał się gorączkowo dookoła, z
nadzieją ujrzenia tej osoby ponownie. Najlepiej na kolanach błagającej o
wymierzenie jej sprawiedliwości.
Nagle dostrzegł coś, co skutecznie wyparło z jego umysłu
myśl o dalszej pogoni.
Przed bramą znajdującej się po drugiej stronie ulicy
posiadłości, stało dwóch mężczyzn. Jednym z nich, niskim i krępym, o wielkich i
sumiastych wąsach, był nadinspektor. Drugiego Sungmin nie znał.
Detektyw podszedł wolnym krokiem do pary, nie chcąc ich
zaskoczyć. W końcu było już dość późno, a jedynym źródłem światła były
ustawione wzdłuż chodników latarnie.
Gdy był wystarczająco blisko, by usłyszeć śmiech mężczyzn,
odezwał się.
- Dobry wieczór, nadinspektorze.
Starszy człowiek odwrócił się z uśmiechem na ustach. Zawsze
lubił swojego podwładnego.
- Oh, panie Lee! Jak miło pana widzieć!- ucieszył się
nadinspektor- Dobrze się składa, miałem się do pana wybierać z samego rana.
- Doprawdy?- spytał Sungmin, lustrując wzrokiem wyższego
mężczyznę
Był ubrany dość skromnie. Na ciemną koszulę narzucił bury
płaszcz, który idealnie komponował się z popielatym szalikiem, zwisającym luźno
z szyi. Nieznany mu osobnik miał pełne usta, zgrabny nos i nieco pucołowate
policzki. Twarz, otulona nieco przydługimi, brązowymi włosami, wyrażała szczere
zaciekawienie przybyszem.
Lee na pierwszy rzut oka nie dostrzegł w nieznajomym
niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Sprawiał wrażenie normalnego, młodego
człowieka. Jednak coś w jego postawie, pełnej dumy i pewności siebie, mówiła
mu, że miejsce, w którym właśnie stoją, nie jest przypadkowe. Z pewnością był
szlachcicem a posiadłość za plecami inspektora należała do tajemniczego
ciemnowłosego.
Było też coś w jego spojrzeniu… Coś dziwnego, niesamowitego…
Coś, co wywoływało dziwny dreszcz na kręgosłupie Sungmina.
- Panie Lee, chciałbym panu przedstawić hrabiego Draculę,
który właśnie wrócił z długiej podróży- oznajmił wyraźnie podekscytowany
nadinspektor- Hrabio, poznaj mojego zastępcę i najbardziej zaufanego
przyjaciela, inspektora Lee Sungmina.
Hrabia wyciągnął dłoń w stronę detektywa, uśmiechając się delikatnie.
- Miło mi pana poznać, inspektorze. Mam nadzieję, że
będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
Lee przyjął dłoń, zamykając ją w uścisku.
- Też mam taką nadzieję, hrabio Dracula.
Dracula skrzywił się lekko.
- Jeśli to możliwe, wolałbym aby nie zwracał się pan do mnie
tym nazwiskiem. Nie darzę ciepłymi uczuciami imienia mojego ojca.
- Jak w takim razie powinienem pana tytułować?- zdziwił się
Sungmin
- Mam na imię Kyuhyun. Cho Kyuhyun.
A więc... Nie mogłam się doczekać, aż opublikujesz rozdział! Coś mnie rozrywało od środka, naprawdę! I wreszcie się doczekałam, yay. Poza tym uraczyłaś mnie kawałeczkiem tego otóż rozdziału i skręcało mnie jeszcze bardziej, niewdzięczna Chizuru..
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ ZA DEDYKACJĘ TAK BARDZO Q.Q Wspaniale jest być wymienionym u kogoś w podziękowaniach, poczułam się naprawdę ważna od baaardzo dawna, strasznie Ci dziękuję <3
Uwielbiam Twoje opisy, nieważne czego dotyczą. Dlaczego Ty tak dobrze opisujesz? Nawet nie mam się do czego przyczepić, to niezbyt sprawiedliwe, podczas gdy u mnie tyle błędów... ;;;
Sungmin jest bardzo dociekliwy, zupełnie jakbym widziała siebie. Nie spocznę, dopóki nie odkryję, co mi tu nie pasuje. Po prostu nie dam rady, więc doskonale rozumiem Lee pod tym względem.
Donghae... Jezuniu, czo to za ciotasek. xDD Uwielbiam go tutaj, taka cieplutka postać. *^* I ten fragment, który już mi cytowałaś na twitterze. Taki pasujący i śmieszny. *^*
Sungminnie zadziwia mnie z każdą chwilą... po takim błahym zdaniu naszło go na sprawdzenie miejsc i połączenie wszystkiego w całość.. dlaczego czuję się jak w jakichś zagadkach kryminalnych? :D Nie powiem - ciekawie się czyta, lubię takie klimaciki ^^
Opisy, opisy i jeszcze raz opisy. Kocham je, przysięgam. Jak ja dobrze opisuję, tak Ty chyba bijesz mnie na łeb. ;-; Czy to jest sprawiedliwe? Trochę nie bardzo...
Jak mi skoczyło ciśnienie, jak czytałam ten cały pościg, dgdshjhd. Moje uczucia są plątaniną wszystkiego i nie wiem już sama, co ja bredzę. ;;;
Pokocham Kyu, oo tak. Hrabia Dracula.... wae zaczęłam dusić się ze śmiechu, ej. xDDD "Mam na imię Kyuhyun. Cho Kyuhyun." Jestem Bond. James Bond *zarzuca grzywą* JA TAK TO WIDZĘ! :DDD
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i jeszcze raz dziękuję za wspaniałą dedykacją, miło jest być czyjąś siłą;
ściskam,
Hikari. ♥
Daj z siebie wszystko, Chizuru!
Wooooooo kolejny rozdział, jakże jestem uradowana tym faktem. Lubię przenosić się do tego świata Morteny. ^^ Podobał mi się ten moment jak Sungmin zwrócił uwagę na te miejsca zbrodni. I tak jak ostatnio mnie ciekawiły te ukąszenia owadów teraz bedzie mnie zastanawiać ta biała sukienka. xd Asz ty nie wolno tak dręczyć czytelnika xD No dobra, inaczej nie było by zabawy. I wreszcie jest Kyuhyun... Co z tego, że wyobraziłam sobie starego dziada a tu nagle "Jestem Kyuhyun. Cho Kyuhyun". To nazwisko "hrabia Drakula" mnie zmyliło ;.; Pożądam wiecej akcji i dłuższych rozdziałów Chizu !! Hwaiting !
OdpowiedzUsuńNareszcie Kyu ^.^ tyle czekania i w końcu :-) Nie bój się, nie kradnę ci męża, wole Sungmina xD Czekaj STOP ! Zgubiłam się, sukienka ? W sensie, że po tym wszystkim co mi zaserwowałaś podsyłasz mi podejrzenia, że to jakaś dziewczyna ? O.O Ok nie pozostało mi nic innego jak czekać do następnego rozdziału ;-) Wiem wspominałam już o tym, ale to jak budujesz napięcie jest po prostu cudowne, i zbudowałaś świetną atmosferę w tym opowiadaniu ;)
OdpowiedzUsuńVitaMin <3
Ps: "dziadostwo" ? Z zasady nie czytam dziadostwa jak to ujęłaś więc nie wmawiaj mi kitu dobra :-D I trochę więcej wiary we własne umiejętności ;)
Wreszcie zabrałam się za czytanie wszystkiego i teraz będę spamować ci komentarzami XD Nie mogę uwierzyć, że Sungmin już spotkał Kyuhyuna, który już z opisu wydaje się być podejrzany~ A ta biała suknia? To rąbek szaty Kyu czy coś zupełnie innego? Lecę czytać kolejny rozdział ^^
OdpowiedzUsuń