Lampy gasły, jedna po
drugiej, pogrążając w chwilowych ciemnościach ulice Morteny. Tlące się jeszcze
płomienie wygasały same lub za sprawą ludzkiej ręki, przechadzającej się
wąskimi chodnikami i czyniącej swoją powinność. Latarnik gasił lampy,
uzupełniał naftę. Wędrował z wątłą świecą w dłoni, z której prosto na jego
palce spływał gorący wosk, niemal momentalnie zastygając i tworząc białawą,
nadal plastyczną, masę. Samotny człowiek nie zwracał jednak na to uwagi. Nie
kupił tej świecy za własne pieniądze. Ufundowało mu ją miasto, jako
udogodnienie, pomoc w wykonywaniu zawodu. Na niewiele się to zdawało, noce są
mroczne i niebezpieczne, jedna świeczka nie zapewni mu bezpieczeństwa, ale nie
mógł nie przyjąć prezentu od władz. Chociaż musiał przyznać, iż tlący się przed
nim płomień dodawał mu w chwilach zwątpienia odwagi. Jeden, maleńki ognik,
poruszający się co chwilę niespokojnie pod wpływem wiatru, przypominał mu
serce, które biło tylko dla niego. I które co noc musiał zostawiać same, w
nieogrzanym przez drugie ciało łożu. Jego nowa żona… Co wieczór, wychodząc,
powtarzał jej, że już niedługo to się skończy- odrobinę zarobi, znajdzie lepszą
pracę i będą mogli żyć jak normalne małżeństwo. Uśmiechała się wtedy ze
smutkiem w pięknych oczach i odpowiadała, że będzie czekać. Razem z maleńkim
serduszkiem, kołaczącym szybciutko pod jej własnym.
Chłopak wyciągnął rękę
do ostatniej niezgaszonej lampy, lecz nigdy jej nie dosięgnął.
Krwistoczerwony płomyk
obserwował jak spomiędzy bladych warg młodego mężczyzny, który wkrótce miał
zostać ojcem, ulatuje jeden z jego ostatnich oddechów.
Chwilę później iskra
zgasła a wraz z nią zgasł płomień jego życia.
***
W pomieszczeniu panował mrok, rozpraszany przez nieliczne
promienie wschodzącego słońca, którym udało się przebić przez grube kotary,
przysłaniające nieco brudne okna. Jasne plamki światła wędrowały po
pomalowanych ciemną farbą ścianach, zakurzonych książkach, poukładanych równo
na uginającymi się pod ich ciężarem półkach, zawalonym przeróżnymi listami i
urzędowymi pismami biurkiem a także po twarzy śpiącego w niewielkim łóżku
mężczyzny, który poruszył się niespokojnie, gdy słońce zaświeciło mu prosto w
oczy.
Rozchylił ciężkie powieki na tyle, na ile pozwalało mu
rażące go światło i rozejrzał się po sypialni.
Zdecydowanie wypadałoby tu posprzątać. Na podłodze walały
się ubrania z poprzednich dni, których nie miał czasu poukładać, talerze po
kolacji, których nie zdążył odnieść do kuchni oraz sterty dokumentów, które
powinien był podpisać w zeszłym tygodniu. Za co mógłby zostać zwolniony, jednak
jego szef najwyraźniej postanowił przymykać na to oko. Nie śmiałby go wyrzucić.
Wywołałoby to niemałą sensację, wręcz skandal. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Zresztą, dlaczego miałby to robić?
Nadinspektor darzył szczerą sympatią swojego podwładnego.
Inspektor policji w Mortenie w końcu wypełznął spod ciepłej
kołdry z cichym jękiem. Jak kochał wykonywać swoją pracę, tak nienawidził do
niej wstawać. To nie było nic osobistego, po prostu on i poranki byli jak
najgorsi wrogowie, gotowi w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł i rozpocząć
walkę na śmierć i życie. Smutne było to, że Lee każdą z tych bitew przegrywał.
No, może oprócz sobót i niedziel, jedynych wolnych dni w tygodniu, chociaż
zdarzało się, iż czasami musiał przychodzić na komisariat także w dni
przeznaczone na regenerację utraconej energii.
Sungmin wstał i podszedł do szafy, bezwiednie przeciągając
dłonią po już i tak rozwianych włosach, tworząc na swojej głowie jeszcze
większy nieład. Zaspany, przetarł oczy, chcąc zobaczyć trochę więcej niż białe
plamy. Po chwili jego wzrok przywyknął do panującego w pomieszczeniu mroku i
mężczyzna mógł nieco szerzej rozchylić swoje powieki.
Wyciągnąwszy z szafy białą koszulę i czyste czarne spodnie,
udał się do łazienki by zmyć ze swojej twarzy resztki snu.
Mężczyzna poklepał się dłońmi po policzkach, żeby choć
trochę się rozbudzić. Nie podziałało. Zanurzył więc ręce w misce pełnej
lodowato zimnej wody i jednym szybkim ruchem oblał sobie twarz. Sapnął cicho.
Woda kapała obficie z jego włosów, samotne krople poznawały rysy twarzy, kontur
szczęki, gwałtownie przyspieszały spływając po szyi, hamowały spotykając się z
obojczykami by wreszcie zginąć w ciemniejącej od wilgoci koszulce.
Potrzasnął gwałtownie głową, jakby chcąc uwolnić od wody zlepione
za jej sprawą kosmyki. Sięgnął po omacku w bok, natrafiając po chwili na
ręcznik, którym otarł twarz i szyję. Spojrzał w lustro, zarzucając sobie
materiał na włosy.
Był blady. Przeraźliwie blady, co podkreślały głębokie
cienie pod przekrwionymi oczami. Smutnymi oczami.
Ile tym razem spał? Nie więcej niż dwie godziny, tego mógł
być pewien. Z komisariatu wrócił po północy. Położył się chwilę później ze
świadomością, że tak prędko nie zaśnie, więc nawet nie próbował. Leżał po
prostu, obserwując szary sufit i pozwalając myślom płynąć. Ostatnie, co
zapamiętał przed tym, jak w końcu odpłynął w objęcia Morfeusza, było ciche
poruszenie przed domem po drugiej stronie ulicy. Musiała być czwarta nad ranem.
Ah, przemknęło mu wtedy przez myśl, pan
Riddle wrócił z baru. Będzie musiał kiedyś wysłać tam Donghae, żeby chłopak
zaprowadził tam porządek. Chociaż… Lee i stanowczość? Nie, to raczej zły
pomysł. Prędzej sam postawi im kolejkę, niż odeśle do domów z mandatami za
zakłócanie spokoju.
Wędrując powoli w stronę kuchni, rozmyślał, w jaki sposób
przeprosić przyjaciela za swoje wczorajsze zachowanie. Nie widział w nim nic
złego… No, może oprócz faktu, że nakrzyczał na młodszego, który nie zasługiwał
na to, by go tak potraktował. Znowu.
Sungmin nigdy nie był osobą, która łatwo traci nad sobą
kontrolę. Zawsze zachowywał zimną krew i twarz pokerzysty, co wydawało mu się
być najlepszym rozwiązaniem. Był przemiłym człowiekiem z uroczym, zdaniem jego
znajomych, uśmiechem, którym nie można było się nie zarazić. Wywierał znaczny
wpływ na otoczenie. Gdy on się śmiał, śmiali się wszyscy. Kiedy był smutny,
każdy z osobna zastanawiał się, w jaki sposób przywrócić mu dobry nastrój. Nie
wykorzystywał tego faktu… zazwyczaj. Robił to, gdy musiał, jednak nikt nie miał
mu tego za złe. W końcu był tym uroczym, opanowanym i przemiłym panem
inspektorem, któremu nigdy nie puszczały nerwy. Prawie nigdy.
Nie tolerował, gdy ludzie z obojętnością i ignorancją mówili
o śmierci, usiłując przekonać każdego, kto zechce ich słuchać, że nie warto
pamiętać o tych, co odeszli. Szczególnie denerwowało go, kiedy dotyczyło to
osób, których zgon był owiany tajemnicą i które powinny być jeszcze długo wśród
żywych. W takich sytuacjach nie wytrzymywał i często w dość niedelikatny sposób
wytykał innym ich tok myślenia, uznając za pozbawione serca istoty. Tak samo
potraktował wczoraj Donghae, jedyną osobą, która była na tyle wyrozumiała (albo
głupia) by puszczać mimo uszu jego pełne frustracji wrzaski.
Niemniej, nadal powinien go przeprosić. Dlatego też szybko
spożył śniadanie, ubrał i po upewnieniu się, że przypomina bardziej człowieka
niż nieboszczyka, którym był pół godziny wcześniej, wyruszył na komisariat.
Ulice powoli zapełniały się wędrującymi na miejsca pracy
ludźmi. Idący pieszo mężczyźni z szacunkiem witali się z inspektorem, kobiety
dygały uroczo, dyliżanse hamowały nieco by woźnica i jego pasażerowie mogli
przywitać stróża prawa. Sungmin odpowiadał im uśmiechem i dobrym słowem. Kochał
to miasto i jego mieszkańców. Był za nich odpowiedzialny. Nie miał żony i nie
spodziewał się ożenić w najbliższym czasie, więc morteńczyków traktował jak
swoich podopiecznych, którymi de facto byli. Zdawali sobie sprawę z jakich
opresji nierzadko ratował ich Lee. Byli mu wdzięczni. Wiele dla nich zrobił a
już wkrótce miał uczynić jeszcze więcej, o czym nie wiedzieli… i nigdy nie
mieli się dowiedzieć.
- Dzień dobry, szefie- powitał go opuszczający komisariat
policjant
- Dzień dobry- odpowiedział mu uprzejmie, po czym dodał-
Uważaj na siebie, Steve.
- Nic mi nie będzie, szefie- uśmiechnął się promiennie
Steve- To tylko poranny obchód- odrzekł, po czym wyminął przełożonego
Sungmin przytrzymał zamykające się drzwi i wkroczył do
budynku. Uśmiechnął się na widok drewnianych ławek, na których siedziały różne
indywidua, czekające na pomoc lub aresztowanie. Z dumą obserwował krzątających
się stróżów prawa, co rusz przystających by go powitać i spytać o zdrowie.
Zdawał sobie sprawę, że nawet najporządniejsze śniadanie nie jest w stanie w
kilka chwil usunąć skutków kilku nieprzespanych nocy. Ludzie zawsze zauważą
jego zmęczenie.
Uspokoiwszy swych podwładnych, skierował kroki w stronę
najbardziej oddalonego od recepcji gabinetu, licząc na to, że jego przyjaciel
przyszedł przed nim do pracy.
Gdy przekroczył próg swojego gabinetu, odetchnął z ulgą.
Był.
- Donghae…-zaczął, jednak chłopak miał inne plany
- Sungmin! Jak ty, na litość Boską, wyglądasz?- młodszy Lee
odłożył na biurko tacę z herbatą i podbiegł do kolegi, kładąc mu dłonie na
policzkach- Spałeś dzisiaj?
- Niewiele- przyznał wiedząc, że kłamstwo będzie tu nie na
miejscu- Posłuchaj, Hae…- zamilkł na chwilę, czując nagły przypływ strachu.
Szybko się otrząsnął i wydusił- Przepraszam cię za wczoraj, nie powinienem był
podnosić głosu… Ja naprawdę…
Monolog przerwał mu głośny śmiech bruneta.
- Daj spokój, Ming! Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?-
uśmiechnął się promiennie- Zresztą ja też mogłem powiedzieć parę słów za dużo.
Wiem, jak nie lubisz tego tematu. A, właśnie…- Hae podszedł do biurka i z
wymalowanym na twarzy wahaniem podniósł plik kartek. Niepewnie podszedł do
starszego Lee - Chyba powinieneś to przejrzeć.
Sungmin przyjął od Donghae dokumenty, bacznie mu się przyglądając.
Jeśli Hae był zaniepokojony, to cos musiało się stać. Coś poważnego lub na tyle
wstrząsającego by móc poruszyć nie do końca rozumiejącego otaczający go świat
Donghae.
- Obejrzyj to… - nalegał młodszy
Starszy Lee skierował swój wzrok na trzymane przez niego
kartki i zamarł, widząc nagłówek pierwszej z nich. Przeliczył je szybko.
Jedno…
Dwie…
Trzy…
Z każdym kolejnym ogarniała go coraz to większa zgroza.
Siódme…
Ósme…
Dziewiąte…
Dziesiąte.
Orzeczenie o zgonie
Nazwisko i imię:
Blaise Anna
Wiek: 28 lat
Okoliczności zgonu:
nieznane
Przyczyna zgonu:
zatrzymanie akcji serca
Uwagi: Nie
zaobserwowano ran na ciele denatki, jedynie ślady po ugryzieniach owadów. Nie
wykryto substancji toksycznych.
Nazwisko i imię: Kim
Maya
Wiek: 17 lat
Okoliczności zgonu:
nieznane
Przyczyna zgonu:
zatrzymanie akcji serca
Uwagi: Nie
zaobserwowano ran na ciele ofiary, jedynie ślady po ugryzieniach owadów.
Stwierdzona anemia.
Nazwisko i imię: Yeon
Joshua
Wiek: 25 lat
Okoliczności zgonu:
nieznane
Przyczyna zgonu:
zatrzymanie akcji serca
Uwagi: stwierdzona
ostra anemia. Brak ran na ciele ofiary, ślady po owadach.
- Co to… Dlaczego…- wyszeptał inspektor
- Nie wiem- odpowiedział cicho Donghae- ale większość jest
taka sama. Oprócz jednej starszej pani, która spadła ze schodów i jej sąsiada,
który zmarł z przyczyn naturalnych.
Detektyw szybko odszukał wspomniane osoby. Obydwoje byli już
w podeszłym wieku i co do nich nie było żadnych wątpliwości. Jednak cała
reszta… Najstarsza z nich okazała się być panna Blaise, najmłodsza
siedemnastoletnia Maya. I każde z nich w rubryce „przyczyna zgonu” miało
wpisane zatrzymanie akcji serca.
- Kiedy zmarli?- w Sungminie obudził się policjant z długim
stażem- Mam na myśli tą ósemkę.
- Dzisiaj w nocy.
- Wszyscy?- rzucił zszokowane spojrzenie podwładnemu
- Zgadza się.
Sfrustrowany inspektor opadł na swój fotel, wpatrując się z
napięciem w orzeczenia koronera.
Co ich łączy, zastanawiał się.
Wszyscy byli młodzi. U każdego z nich stwierdzono, że zgon
spowodowało zatrzymanie akcji serca. U połowy stwierdzono anemię. Żadnych
śladów na ciele, które mogłyby wskazywać na sprawcę.
Tak, na sprawcę. Sungmin już od dawna podejrzewał, że za
tymi tajemniczymi śmieciami kryje się coś więcej niż tylko zrządzenie losu,
jednak z nikim nie podzielił się tą opinią. Kto by mu uwierzył?
Co mogło spowodować, że serca ósemki zdrowych według lekarza
sądowego młodych ludzi po prostu stanęły? Strach? Jeśli tak, to co ich aż tak
przeraziło?
Lee bardzo chciał się tego dowiedzieć. Za wszelką cenę.
Wtedy jeszcze nie był świadomy, jak ta wiedza zmieni jego
życie…
Bardzo fajny rozdział ^^ Mam nadzieję, że wena przy najbliższej okazji dopisze i będziesz mogła napisać więcej~HWAITING <3
OdpowiedzUsuńO rany !! Zastanawiają mnie te rany po owadach... Ciekawie, ciekawi, ale ja chce wiecej nooo.. Weno Chizuru wracaj ^^
OdpowiedzUsuńGenialnie tworzysz napięcie ;-) Szczerze nie mogę doczekać się Kyuhyuna ;-) Mój Minni jaki poważny inspektor :O
OdpowiedzUsuńVitaMin
Neee... ja chce wiecej *w* i ty dobrze to wiesz :**
OdpowiedzUsuńZycze duzo weny moja nee-san
A więc jak już pisałam na tt - pierwszy opis jest fenomenalny. Jejciu, chciałabym tak świetnie oddać nastrój chwili, a także wszystkie detale.. i ta świeczka.. ostatnie zdanie.. Po prostu geniusz, Chizuru.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie, bo jest prawie w całości z opisów, uczuć i jeszcze raz opisów, które swoją drogą bardzo dobrze piszesz! Naprawdę nie rozumiem, dlaczego masz tak mało wiary w siebie. Przecież to są szczerze dobre prace!
Genialnie tworzysz napięcie, co mi wychodzi słabo. Brawa dla Ciebie, bo to bardzo przydatna sztuczka w świecie pisarskim, szczególnie w dramatach i innego typu fickach.
Postać Sungmina jest tu taka.. dorosła, poważna. Taka odskocznia od tego zazwyczaj uradowanego, biegającego po scenie. Aż miło zobaczyć, a jeszcze lepiej przeczytać. Pomimo tego, że jestem przyzwyczajona do tego wesolutkiego Minga, jak najbardziej adoruję tutaj jego kreację.
Te tajemnicze śmierci, wszędzie rzekomo wpisana anemia i... rany po owadach? To na pewno NIE są owady, a z tego co widzę Sungmin też nie popiera tej teorii. Żeby tylko jego ciekawość nie zaprowadziła go do takiego stanu, jak pana z pierwszego opisu...
Ostatnie zdanie rozdziału.. Dlaczego tak bardzo mnie zaciekawiłaś? Q.Q Teraz nie będę się mogła doczekać, a to źle. Jak ja się skupię w szkolę? Jesteś okrutna, Chizuru.
Życzę powodzenia w dalszym pisaniu Immortuorum (ilekroć to piszę, to trzy razy sprawdzam.. każę to przeczytać moim znajomym, gdy się upiją na którejś z imprez, będzie zabawa) i więcej wiary w siebie, to ważna rzecz!
Hikari.
Czytając Twoje opisy prawie zapominam jak się oddycha XD
OdpowiedzUsuńCzekam na Kyu^.^